3

1.4K 85 15
                                    

Przeszłyśmy przez bramki. Ciocia pomogła wziąć mi jedną walizkę. Rozejrzałam się wokoło. Nie oszukujmy się – wśród tłumu szukałam Macieja Kota, żeby upewnić się, czy to wszystko dzieje się naprawdę, czy to tylko zbieg okoliczności. Nie znalazłam go.

Podszedł do nas za to jakiś mężczyzna. Spojrzałam na niego uważnie. Ubrany w czarną koszulę, spodnie na kant i elegancki płaszcz, ucałował Małgorzatę w policzek i uścisnął mocno. Potem skierował się do mnie. Wyciągnął w moim kierunku rękę i powiedział:

- Dzień dobry. Nazywam się Rafał Kot, miło mi cię poznać.

Szczęka opadła mi w dół. Te siwe włosy, brązowe oczy... Przede mną stał ojciec skoczka. Ekspert TVP. Oglądałam go w telewizji wiele razy, kiedy wypowiadał się przed konkursami, w przerwie między seriami i po. Poczułam, jak drożdżówka zjedzona przed lotem przewraca mi się w żołądku. 

- Lena – wyszeptałam powoli. – Również miło mi pana poznać.

- Jakiego pana! – zaśmiał się charakterystycznym głosem. – Mów mi po prostu po imieniu, ewentualnie „wujku".

Pokiwałam powoli głową. Wciąż ledwo docierała do mnie informacja, że miałam zamieszkać z rodziną Kotów. Z rodziną Kotów. Naszły mnie różne myśli. Poniekąd się cieszyłam, ale zastanawiało mnie, dlaczego tata nigdy nie wspominał, że jesteśmy z nimi spokrewnieni? Po co to ukrywał? Wciskał mi gadkę, że przestał z siostrą utrzymywać kontakt, kiedy wziął rozwód z moją matką, bo ciotka uważała, że jest nieudacznikiem. Przestałam w to wierzyć. Dlaczego naprawdę nie powiedział mi, o co poszło? A może to on zerwał kontakty z rodziną? Może to przez niego?

- Chciałabyś coś zjeść przed dalszą drogą? – z zamyślenia wyrwał mnie głos Małgorzaty. – Czy od razu jedziemy dalej?

- Tylko skoczę do toalety i możemy ruszać – odpowiedziałam, czując, że w tym momencie nic nie przełknę.

***

Kładłem pierwszy schab na patelnię, gdy usłyszałem dźwięk telefonu. Dzwonił ojciec. Wytarłem pospiesznie ręce o fartuch i odebrałem, pilnując, żeby kotlet się nie przypalił.

- Co jest? – spytałem. – Jedziecie?

- Cześć, syneczku – w słuchawce rozległ się głos matki. Od razu mogłem wywnioskować, że jest szczęśliwa. – Wyjechaliśmy z Krakowa. Za góra dwie godziny powinniśmy dojechać. 

Dobiegł mnie trzask drzwi. Do kuchni weszła Agnieszka, moja dziewczyna. Położyła torebkę na blacie, podeszła do mnie, pocałowała w policzek i wróciła na korytarz, aby zdjąć buty i kurtkę.

- Okej – odpowiedziałem. – Już zacząłem smażyć schaby. Przyszła też Aga, więc na pewno trochę mi pomoże. Zaraz zadzwonię do Kuby, żeby zdążyli przyjść na czas. 

- Niech się nie spieszą. Wy za to bierzcie się ostro do roboty! – zaśmiała się mama. – Trzymajcie się, na razie.

- Cześć – pożegnałem się i westchnąłem głośno. 

- Co tam? – Do kuchni weszła Agnieszka. Miała na sobie beżową sukienkę. – Pomóc ci w czymś?

- Jeszcze się pytasz – odpowiedziałem. – Mamy masę pracy, ale najpierw ubierz fartuszek – rzuciłem jej ową odzież, wyciągnąwszy ją najpierw z szafy. – Będę zmuszony ubrać garnitur? 

- Biała koszula wystarczy – zaśmiała się. – Strasznie ciekawi mnie ta dziewczyna. Tyle lat żyliście, prawie w ogóle nie wiedząc o swoim istnieniu, a teraz nagle macie się poznać. Ona ma w ogóle świadomość, że to rodzina przepełniona sportowcami? Będzie w kompletnym szoku. Twoja matka wspomniała jej o tym przy odebraniu?

- Nie wiem – odparłem na słowotok. – Ale skoro wujek nie utrzymywał z nami kontaktu, to wątpię, żeby dokładnie znała swoje drzewo genealogiczne. Może w ogóle się z nim nie zapoznała.

- A co, jeśli nie otworzy się przed nami? Przeżywa młodzieńczy bunt? – zaczęła mówić dalej.

- Aga – przerwałem. – Nie mam pojęcia. Nie znam nawet jej imienia, okej? Poza tym muszę zadzwonić do Kuby. Zrób jakąś surówkę, w lodówce masz wszystkie składniki. 

Wyszedłem do salonu. Złapałem się za głowę. Nowy członek rodziny zdecydowanie zmieni moje życie o sto osiemdziesiąt stopni. Zacząłem jednak wyobrażać sobie kuzynkę. Co jeśli naprawdę przechodzi młodzieńczy bunt? Jest nieśmiała? Zemdleje na nasz widok? A może w ogóle nie wie o słynnej rodzinie Kot. Tak zdecydowanie byłoby lepiej.

Potrząsnąłem energicznie głową, wyrywając się z zamyślenia. Szybko wybrałem numer do brata. Odebrała jego żona. 

- Maciek? – spytała rozemocjonowanym głosem. – Już są?

- Wyluzuj, szwagierka. – Uspokoiłem się nieco, kiedy usłyszałem, że nie tylko ja jestem podenerwowany. – Kilka minut temu wyjechali z Krakowa. 

- Dobrze – odpowiedziała. – Agnieszka już przyszła?

- Tak, robi surówkę. 

- Przyjść wcześniej, żeby wam w czymś jeszcze pomóc? – zapytała żywo. Ile ta kobieta miała energii, mimo całodobowej opieki nad miesięcznym maluchem!

- Chyba damy sobie radę. 

- Już się pakujemy. Za chwilkę będziemy. Chociaż nakryjemy do stołu – nie posłuchała mnie Asia. – Na razie!

Wypuściłem głośno powietrze z płuc. Za bardzo żywiołowa. Za bardzo.

Wszedłem z powrotem do kuchni.

- A pokój macie dla niej gotowy? – znowu zbombardowała mnie pytaniem Agnieszka. 

- Tak, na górze. Wszystko jest przygotowane, nie musisz o nic się martwić – spojrzałem na patelnię, wyczuwszy nieprzyjemny zapach. – Chyba że o mój schab – powiedziałem i rzuciłem się ku kuchence. Aga wybuchła śmiechem.

- Mistrz kuchni – zachichotała. – Dasz radę, to tylko jeden kawałek. Don't give up, Maciek!

Uśmiechnąłem się pod nosem. Za to właśnie kochałem tę dziewczynę. Potrafiła wywołać radość w momentach, w których nie jest do śmiechu. Spojrzałem na nią i powiedziałem:

- Chętnie rzuciłbym w ciebie tym schabem, ale masz tak piękną sukienkę, że żal byłoby mi ją ubrudzić. 

Zadowoleni wzięliśmy się do dalszej pracy.


__________

Komentarz pozostawiam Wam, drodzy Czytelnicy

new reality | a.wellingerWhere stories live. Discover now