9

1K 83 22
                                    

Wróciłam szczęśliwa ze świadectwem do domu. Nie udało mi się zdobyć paska, ale mało mnie to obchodziło. Dwa miesiące wolnego, które miałam spędzić z najlepszymi osobami w moim życiu. Od razu na samą myśl, że całymi dniami będę z rodziną, na twarzy pojawiał się uśmiech. 

Trzasnęłam drzwiami na znak, że już przyszłam. 

- Lena? – usłyszałam głos ciotki dobiegający z salonu.

- Tak, jestem! – zawołałam, zdejmując czarne trampki, a następnie kierując się do pomieszczenia, gdzie przebywała Małgorzata. 

Cała rodzina wstała. Musiało szykować się coś ważnego. Zauważyłam, że przyszli również Kuba z żoną i córką. Szybko podeszłam do małej Otylii i pogłaskałam ją po policzku. Miałam tak wielką słabość do tej kruszynki!

Zaczęłam mówić do dziecka, a ciotka chrząknęła głośno i powiedziała:

- Leno...

Odsunęłam się od dziewczynki i spojrzałam na zgromadzonych. Mieli bardzo poważne miny. Przełknęłam powstającą w gardle gulę. 

- Coś się stało? – spytałam niespokojnie.

- Dlaczego? – odpowiedział pytaniem na pytanie Rafał.

- Tak poważnie wyglądacie, zero emocji... - wytłumaczyłam.

Parsknęli śmiechem. Poczułam, jak moja twarz się wykrzywia. O co im chodzi? Nie wiedziałam, czy też mam się śmiać, czy zacząć płakać. Mimo to cały czas odczuwałam zakłopotanie. 

- Mamy po prostu dla ciebie ważną informację, która, jak myślimy, sprawi ci wielką radość – powiedziała Agnieszka.

- Niech przemówi głowa rodziny – zaśmiał się Maciek.

- Chociaż właściwie zawsze decydujący głos ma mama – sprostował Kuba i znowu wszyscy wybuchli śmiechem.

- A więc – zaczął wujek, uspokajając nasze chichoty. – Leno. Z racji, że zbliżają się twoje urodziny, które przypadają dopiero za kilka tygodni, ale musimy ogłosić to już dziś, mamy dla ciebie mały prezent z tej okazji. – Moja ręka automatycznie powędrowała w stronę ust. – Wiemy, że jesteś wielką fanką skoków, kibicujesz nie tylko Polakom i nie odpuszczasz żadnych zawodów, toteż zadecydowaliśmy jednogłośnie, że spełnimy jedno z twoich marzeń i pojedziesz na większość konkursów letniego Grand Prix. 

Zapadła cisza. Dłoń cały czas trzymałam na ustach. Chyba nie dotarło do mnie w pełni to, co przed chwilą usłyszałam. Miałam wrażenie, że śnię. Uszczypnęłam się mocno w rękę i zasyczałam z bólu, a parę osób znów się roześmiało. Łzy napłynęły mi do oczu i kilka od razu znalazło się na policzkach. Zobaczyłam, że rodzina podchodzi powoli do mnie i przytula, zlepiając się w jedną wielką kulkę. Ryczałam już na całego. Wszystkie konkursy LGP? To ma być mały prezent?

- Już, już – wyszeptałam, kiedy opanowałam płacz. 

Wszyscy odstąpili ode mnie i uśmiechnęli się miło. Otarłam oczy.

- Naprawdę bardzo mały prezent – roześmiałam się.

- Chcieliśmy sprawić ci przyjemność – powiedziała Aśka.

- Wolę jeden taki wyjazd niż tysiące osiemnastkowych imprez, przysięgam – oznajmiłam. 

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Maciek poszedł otworzyć. Zaraz potem usłyszeliśmy głośne śmiechy i odgłos poklepywania się po plecach. Chwilę później moim oczom ukazał się skoczek z Zębu wraz z małżonką. Podeszli do mnie, a mężczyzna pierwszy wyciągnął rękę w moją stronę. Podałam dłoń zszokowana.

- Miło mi cię nareszcie poznać, Leno – powiedział, uśmiechając się szeroko. – Kamil Stoch. A to moja żona Ewa. 

- Cześć – przywitała się.

- Dzień dobry – odrzekłam, chyba wciąż nie wiedząc co się dzieje. 

- Właśnie to jest jeszcze jedna informacja, którą dla ciebie mamy – odezwała się ciotka. – Na zawodach będzie towarzyszyła ci Ewa. Ja muszę zostać w domu, Kuba i Asia zajmują się Otylką, Rafał komentuje, Maciek skacze, Agnieszka pracuje, a Ewka jedzie jako fotograf, więc zabierze cię ze sobą. Nie pogniewasz się, że sprawa tak się potoczyła?

- Skądże – odpowiedziałam. – To dla mnie wręcz zaszczyt.

- Cieszę się, że będziemy miały okazję poznać się bliżej – oznajmiła Ewa. – Już długo chcieliśmy się z tobą spotkać, ale Maciej nie pozwalał. Miałaś najpierw oswoić się z jego rodziną.

Zaśmiałam się. To prawda, raczej nie przeżyłabym spotkania wszystkich skoczków naraz. Co za dużo, to niezdrowo.

***

Szedłem do knajpy, gdzie miałem spotkać się z Richardem i Markusem. Spojrzałem na zegarek. Spóźniałem się już przeszło piętnaście minut. Przyspieszyłem kroku, ale chwilę potem z powrotem zwolniłem. Czekali, to niech jeszcze trochę poczekają. Nic im się nie stanie. Spotkanie nie zając, nie ucieknie. Jak na zawołanie zadzwonił Markus. Odrzuciłem połączenie, wchodząc do restauracji. Rozejrzałem się po pomieszczeniu. Zauważyłem przyjaciół w kącie na samym tyle. Ruszyłem w ich kierunku. Miny Eisenbichlera i Freitaga nie były zbyt pogodne. 

- Gdzieś ty się szlajał? – przywitał mnie Richard, zamykając powoli menu.

- Witam szanownych kolegów – odezwałem się, ignorując pytanie. 

- Uszanowanko panu spóźnialskiemu – odburknął Markus. – Co tak długo?

- Nie mogłem znaleźć miejsca na parkingu – skłamałem. Nie wypadało przecież powiedzieć, że zupełnie zapomniałem o spotkaniu i uciąłem sobie dłuższą drzemkę. 

- Kiedy ja parkowałem, było prawie pusto – uciął Richi.

- W międzyczasie przyjechało więcej ludzi.

Zamówiliśmy jedzenie. Prawie umarłem ze śmiechu, jak Richard wymieniał kelnerowi wybrane przez siebie dania. Wyglądał przekomicznie z wąsem. Na moje szczęście zauważyłem, że Markus też ledwo się powstrzymuje. Skończywszy składanie zamówienia, spojrzał na nas, unosząc jedną brew do góry. Nie wytrzymałem. Parsknąłem śmiechem, a zaraz za mną Eisenbichler. Inni goście restauracji patrzyli na nas jak na nienormalnych. Trwało chwilę, aż się uspokoiliśmy. Richi czekał z powagą.

- Co was tak śmieszy? – zapytał, kiedy ocieraliśmy łzy. 

- Ty – odpowiedział Markus.

- Do Małysza się upodabniasz? – zaśmiałem się. 

- A żebyś wiedział. Może zacznę skakać jak on.

Teraz z kolei my zachowaliśmy kamienne twarze, ale po kilku sekundach on parsknął śmiechem. 

- Ale mieliście głupie miny – wyrzucił z siebie. – Serio tak myśleliście? – Dalej się śmiał. – Poniekąd to mój misterny plan na lepsze skoki, ale zrobiłem to sam z siebie. A z Małyszem to teraz będę zmuszony zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie, dzięki za podsunięcie pomysłu. Dobra, mniejsza o to. – Zatrzymał swój słowotok, a my wciąż gapiliśmy się oszołomieni. – Nadchodzi Grand Prix, trzeba obmyślić taktykę.

- Jaką znowu taktykę? – spytał Markus. 

- Zostawiamy energię na Puchar Świata czy wygrywamy te zawody? – powiedział Freitag, popijając napój przyniesiony przez kelnera.

- Kompletnie ci odbiło, od kiedy zapuściłeś wąsa – odparłem. 

- Może trochę się zmieniłem – zaczął – ale tylko poprzez wygląd. Wewnątrz jestem wciąż taki sam, uwierzcie.


________________

Ostatnio przeglądałam inne ff i jak zauważyłam ukończone przy 15 częściach, to chyba muszę wrzucić u mnie kilka rozdziałów w jeden. 

A ten wyszedł mi naprawdę krótki.

new reality | a.wellingerWhere stories live. Discover now