Rozdział 20

306 18 5
                                    

/\
Polecam piosenkę do klimatu rozdziału                           

*Jack
W tym momencie wszystko się spierdoliło. Miałem wrażenje, że jestem oderwany od rzeczywistości. Widziałem wszystko jakby w zwolnionym tempie. Cały gwar lotniska ucichł do minimum. Zupełnie jakby mnie tam nie było. Jakbym wyobrażał sobie czyjąś smutną opowieść, wcale nie związaną ze mną. Tyler i Ethan rzucili mu się na pomoc. Widziałem jak kobieta wyciąga telefon i dzwoni po karetkę. Potem masa gapiów, karetka. Zabrali go. Nie wiedziałem kiedy, ale wszedłem za nim do karetki. Słyszałem, że pytali czy jestem kimś z rodziny, a ja tylko pokiwałem głową. Następnie szpital. Kazali mi zostać na korytarzu. Dopiero gdy usiadłem przy nim w sali szpitalnej, doszło do mnie, że to rzeczywistość. Moje oczy wypełniły się łzami. Złapałem go za rękę i zacząłem płakać. Poczułem jak kładzie dłoń na mojej głowie.
- Nie płacz kochanie. - Wyszeptał z trudem. Spojrzałem mu prosto w oczy. Widziałem w nich ból, lecz mimo wszystko, na twarzy gościł uśmiech. Do sali wszedł lekarz.
- Pan Fischbach? - Zapytał patrząc na Marka.
- Tak, co z nim? - Spytałem. Lekarz przeniósł wzrok na mnie.
- Omdlenia są normalne przy postępującej chorobie pana Fischbach'a. - Odparł spoglądając na kartki, które trzymał w rękach. Nic nie rozumiałem.
- Jakiej chorobie? - Spytałem i czułem, że zaraz usłyszę coś, co zniszczy mi życie. Nie myliłem się.
- Nie wie pan? Pana chłopak, ma złośliwego raka mózgu. - Odpowiedział.
- Jak to? - Czułem się jakby ktoś wyrwał mi serce.
- W badaniach, które wykonaliśmy miesiąc temu, wykryliśmy właśnie tą chorobę. Bardzo mi przykro. - Odparł, jednak te słowa były bardziej wyuczone, niż szczere. - Przepraszam, ale muszę iść do innych pacjentów. - Powiedział po czym wyszedł z sali.
- Czyli wiedziałeś o tym. - Spojrzałem na Mark'a. - I o niczym mi nie powiedziałeś.
- Nie chciałem cię niepotrzebnie martwić. - W wypowiedzenie tego zadania włożył mnóstwo wysiłku.
- Niepotrzebnie? Mark idioto! Ja cię kocham! - Z moich oczu nieprzerwanie ciekły łzy. - Czemu nie podjąłeś się chemioterapii?
- I tak nie dali mi żadnych szans na wyleczenie. Nie chciałem się z tym za długo męczyć... A później, gdy powiedziałeś, że mnie kochasz, nie chciałem być dla ciebie ciężarem.
- Oh Mark. - Załkałem. Przytuliłem się do niego. - Nie jesteś, nie byłeś i nigdy nie będziesz dla mnie ciężarem. Proszę, lecz się. Chcę cię mieć jak najdłużej przy sobie.
- Nie chcę Jack. Wolę umrzeć trochę szybciej niż niepotrzebnie przeciągać swój ból. - Zabolało mnie to. Nie chciałem go stracić. Przecież mieliśmy być razem... Przecież miało być tak pięknie.
- Ile czasu ci zostało? - Spytałem czując, że podjął już decyzję.
- Około miesiąc. - Nie mogłem uwierzyć, że zostało mi tak mało czasu. - Jack, czy możesz wziąć moje spodnie? Leżą w szafce.
- Jasne. - Powiedziałem smutno, niechętnie odchodząc od Mark'a. Otworzyłem szafkę i wyjąłem spodnie.
- W kieszeni mam coś, czego bardzo teraz potrzebuję. - Powiedział uważnie mnie obserwując. Sprawdziłem kieszeń. Poczułem w niej coś zimnego. Wyjąłem z niej piękny pierścionek. - Wiem, że to nie odpowiedni moment, ale czy chcesz spędzić ze mną resztę moich nędznych dni? - Kolejna fala okropnego bólu. Wiedziałem, że mnie kocha, a teraz wszystko miało się niedługo skończyć.
- Jasne, że tak. - Odparłem i nie wytrzymując więcej, wybuchłem okropnym płaczem. Przytuliłem się do Mark'a. On tylko położył mi rękę na plecach. Później przyjechali też Ethan, Tyler i Chica. Załamali się na wieść o chorobie. Chica położyła się na nogach Mark'a i nie chciała zejść. Po kilku godzinach chłopaki wrócili do domu. Pytali się mnie czy chcę jechać z nimi, jednak nie moglem, a raczej nie chciałem zostawić Mark'a samego. Niestety po kilku godzinach czas odwiedzin dobiegł końca i byłem zmuszony opuścić szpital. Zabrałem więc Chice i uberem udałem się do domu Mark'a. Przed drzwiami stały kartony i walizki. W kartonach był mój sprzęt do nagrywania, a walizki przywieźli chłopaki. Wniosłem wszystko do środka jednak wchodząc tam poczułem okropną pustkę. Brakowało mi czegoś bardzo ważnego. Mark'a. Wypuściłem suczke. Udała się na swoje miejsce skąd idealnie widziała drzwi i wygodnie się tam ułożyła. Ja chciałem się po prostu położyć. Obok mojej miłości. Ale to było niemożliwe. Wziąłem więc długi prysznic, który tylko na chwilę pomógł zapomnieć o wszystkich problemach, po czym położyłem się do łóżka. Usłyszałem jak Chica wchodzi do pokoju i wskakuje na łóżko. Ułożyła się wygodnie obok mnie i głośno wypuściła powietrze. Wiedziała co się dzieje. Pogłaskałem ją. Z moich oczu znów zaczęły lecieć łzy. Czułem, że to będzie długa noc.

______________________________________

Nie chciałabym zepsuć klimatu więc po prostu do następnego rozdziału. Bayo~

Septiplier Away! (18+)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz