duo

2.4K 328 132
                                    

Sicheng siedział przed namiotem, uporczywie próbując narysować niebo w swoim pękatym zeszycie. Jednak księżyc, który był przysłonięty przez chmury nie dawał tyle światła ile powinien. Nadal było pięknie. Nad koronami drzew rozpościerało się niebo przepełnione gwiazdami. Blondyn musiał przyznać, że widzi coś tak niesamowitego po raz pierwszy. Przywykł już do zatłoczonych ulic Seulu, w którym noc zawsze była przysłaniana przez rażące bilbordy i hałas.

Namiot z Yutą skończyli ustawiać już wcześniej, po czym dostali gotowe jedzenie od druha. Mężczyzna przestrzegł ich, aby nie myśleli, że tak będzie codziennie. Od rana będą musieli ustalić dyżury i odbywać je grupami w kuchni. Sichenga to nie zniechęciło, a nawet jeszcze bardziej podekscytowało, za to Yuta śmiał się z zaangażowania chłopaka i zapewniał, że po pierwszym nocnej warcie, przejdzie mu ten słomiany zapał.

Wejście od namiotu zaszeleściło, przez ciemnowłosego, który szamotał się by opuścić schronienie i móc podejść bliżej miejsca gdzie, siedział Sicheng i usiadł obok niego na trawie. Spojrzał na jego notatnik, a potem na niebo, delikatnie się uśmiechając.

— Ładnie — powiedział, po pewnym czasie przyglądania się kartce pełnej naszkicowanych gwiazd. — Rysujesz?

Blondyn nieznacznie skinął głową i znowu uniósł głowę do góry, aby dorysować kolejne ciało niebieskie w odpowiednim miejscu. Yuta przyglądał się temu w ciszy, uważnie śledząc ruchy blondyna.

— Nie idziesz spać? — zapytał brunet po kilkunastu minutach wpatrywania się w kartkę.

— Spać? Chyba jest jeszcze wcześnie.

— Jest po jedenastej w nocy — powiedział, głośno ziewając.

Sicheng otworzył szerzej oczy, od razu ponosząc się z ziemi. Włożył do notatnika lekko pogryziony ołówek, po czym go zamknął. Odszukał wzrokiem swój namiot i wpadł do niego, jak najszybciej mógł. Wzrokiem odnalazł plecak, zaczynając chaotycznie grzebać w coraz mniejszych kieszeniach. Yuta zdziwiony całą sytuacją, przyglądał się jej z boku.

  — Spokojnie, nie musimy jeszcze iść spać — posłał młodszemu uśmiech, kładąc się na swojej kanadyjce.

— Nie o to chodzi — jęknął żałośnie. — One gdzieś tu muszą być.

— Co musi być? — zmarszczył brwi starszy.

— Leki! — sapnął trochę głośniej blondyn.

Yuta nadal nie rozumiał, po co potrzebne były Sichengowi leki, ale z jego mimiki wywnioskował, że muszą być naprawdę ważne. Wstał ze swojej pryczy, podchodząc do chłopaka, który nadal szamotał się z plecakiem. Odsunął drżące dłonie blondyna od torby, chwytając ją w swoje.  

— Jak wyglądając? — spytał się, wkładając dłonie do środka.

— Okrągłe pudełko... takie plastikowe.

Ciemnowłosy poczuł w jednej dłoni opisany przedmiot i od razu go wyciągnął, podając blondynowi. Sicheng wyraźnie odetchnął z ulgą. Chłopak szybko połknął dwie kapsułki.

— Teraz powiesz mi, czemu potrzebne Ci są leki? — zapytał się Yuta, wracając na swoją kanadyjkę.

— Ah — mruknął niezadowolony. Nie chciał, aby ludzie postrzegali go, jako chorego, ani nie lubił specjalnego traktowania, a takowe otrzymywał, gdy niektórzy dowiadywali się prawdy. — Nikomu nie powiesz? — zapytał. Nakomoto pokiwał twierdząco głową. — Mam chore serce. Muszę brać leki regularnie. A powinienem go zażyć półtorej godziny temu. Dobrze, że nic się nie stało.

camp → yuwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz