septendecim

1.7K 239 97
                                    

Ognisko zaczęło się, kiedy na niebie pojawiały się pierwsze gwiazdy. Gazowe olbrzymy oświetlały delikatnie obozowisko, ale najwięcej światła dawały ciepłe płomienie. Drużyna szarych i gościnnie, drużyna żółtych rozsiadali się przed ogniem, tworząc małe kółko. Pojawiło się też kilka osób z innych grup, Chittaphon głupkowato śmiał się z żartu Taeyonga, a Kun, Jungwoo i Yukhei rozmawiali razem z dziewczynami. Pierwsze dźwięki gitar rozległy się po obozowisku, Yoonoh był bardzo zadowolony, że wreszcie ktoś dotrzyma mu towarzystwa. Dosiadła się do niego Tzuyu ze swoim szarym, poobklejanym naklejkami instrumentem i zaczęła przygrywać razem z nim. Pojawił się pierwszy lekki alkohol, a rozmowy wydawały się nigdy nie kończyć. Całe obozowisko było pełne śmiechów, muzyki i stukania się szklanych butelek.

Jednak ich nie było. Sicheng i Yuta jeszcze nie wrócili ze spaceru. Robiło się zimno, jednak blondyn narzucił na siebie dżinsową kurtkę swojego chłopaka, a Japończyk został w samej bluzie. Leżeli na lekko wilgotnej trawie, pomiędzy drzewami i patrzyli na jasne gwiazdy.

— W pierwszy dzień je malowałem — powiedział nagle blondwłosy.

— W pierwszy dzień byłeś hetero — zaśmiał się pod nosem Yuta i przysunął bliżej Sichenga, który szturchnął go z łokcia. Cicho jęknął, pocierając swoje ramie. — Przepraszam, moje poczucie humoru jest dziwne — mruknął, nadal chichocząc.

Zapanowała między nimi cisza, jednak nie była niezręczna. Chińczyk wpatrywał się w niebo, podziwiając mocno widoczne gwiazdy. Były jedynym źródłem światła. W Seulu czegoś takiego nie widział, więc starał się nacieszyć wzrok jak najdłużej. Za to Yuta podziwiał Sichenga, widząc w nim jedyne i najpiękniejsze źródło jego światła. Światła, przez które się uśmiechał i mógł się cieszyć obozem jeszcze bardziej. Wiedział też, że obóz się kończy, a jego Światło za niedługo się od niego oddali, ale nigdy nie zgaśnie.

— Zawsze chciałem się nauczyć japońskiego.

— Naprawdę?

— Mhm — uśmiechnął się pod nosem, a potem wrócił spojrzeniem do Yuty. Jego policzki zrobiły się czerwone przez bliskość chłopaka, który nachylił się nad nim bardziej. Japończyk zastygnął, patrząc głęboko w oczy Sichenga, widząc w nich każdą, nawet najmniejszą gwiazdę, która świeciła na niebie. Chińczyk nie mógł się już doczekać, więc nieśmiało połączył ich usta w delikatnym pocałunku. Ale takie Yuta kochał najbardziej.

— Mogę cię nauczyć — zaśmiał się. — Daarin.

— Co to znaczy? — Zmarszczył brwi.

— Tak mówi się do swojej drugiej połówki. Większość mówi Daa, ale ja tego nie używam. Po co skracać słowa, jak o miłości można mówić całe poematy?

Twarz Sichenga pokryła się różem. Nie wiedział, że w Yucie tkwi dusza romantyka, a teraz Japończyk pokazywał mu ją na każdym kroku. Czasami Sicheng czuł się gorszy, ponieważ bał się pokazać ciemnowłosemu jak bardzo mu na nim zależy, jednak ten szybko wybijał mu tą myśl z głowy. Blondwłosy nadal czuł się lekko nieswojo, ponieważ nigdy przez jego głowę nie przechodziła myśl, że mógłby mieć chłopaka, jednak z drugiej strony czuł się jakby był w siódmym niebie. Japończyk wydawał się być spełnieniem jego marzeń o związku.

Yuta nauczył Sichenga jeszcze kilku słówek, ale potem stwierdził, że muszą się powoli zbierać, żeby dla pozorów wrócić, choć na sam koniec ogniska. Do tego zrobiło się jeszcze zimniej, na ich skórze zaczęła się pojawiać gęsia skórka, a oddechy rysowały się w powietrzu. Szli przez las, który teraz nie był taki przyjazny jak w dzień. Drzewa wyglądały strasznie, szczególnie te połamane, a każdy ruch nawet najmniejszego zwierzęcia był rejestrowany przez Sichenga, jednak dłoń Yuty, która zaciskała się na jego dobrze go uspokajała. Kilkanaście metrów przed ich obozem było już dobrze słychać brzdękania gitary i głośnie śmiechy.

camp → yuwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz