novem

1.7K 293 62
                                    

W ciągu wakacji w Polsce będę tylko przez kilka dni, więc rozdziały będą (przez czas wakacji) pojawiać się jeszcze rzadziej. sorki ;00 a teraz cieszcie się z tego, bo coś czuje, że z moimi pomysłami to już nie będzie taki fluffik *____* 

~

Sicheng wraz z Yutą wrócił do namiotu, gdzie chwile później powitały ich głośne krzyki zadowolenia. Gdy wyszli ze swojego tymczasowego mieszkania, zobaczyli dosyć typowy widok zwycięstwa. Taeyong i Renjun trzymali w dłoniach czerwoną flagę, lekko się o nią siłując. Wokół nich pojawiło się typowe kółko adoracji, które powiększało się coraz bardziej. Wszyscy krzyczeli, klaskali w dłonie, przepychali się, aby dotknąć kawałka materiału.


— Sicheng! — krzyknął czerwonowłosy. — Chodź do nas! — pomachał mu.

Blondyn niepewnie spojrzał na Japończyka, który posłał mu serdeczny uśmiech i pokiwał głową. Sicheng podszedł do zbiorowiska osób, przeciskając się w stronę Taeyonga. Ciężko było nazwać to grupą. Była to losowa plątanina ludzkich kończyn, a nie zorganizowana drużyna. Koreańczyk od razu chwycił go w ramiona i mocno przytulił. Chińczyk trochę zdezorientowany odwzajemnił czułość.

— Uwaga! — klasnął w dłonie Taeyong. Cały tłum ucichł, a między nimi pojawiła się przerwa. — To jest Sicheng — przedstawił chłopaka. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. — Bez niego na pewno misja by się nie udała. Oklaski dla niego! — złączył ich palce, a potem uniósł ręce.

Wszyscy zaczęli klaskać i wiwatować. Mimo tego, że większość z nich jedynie widziała Sichenga i nigdy z nim nie rozmawiała. Ba! Nawet nie miała takiego zamiaru to i tak cieszyli się, jakby byli znajomymi z wieloma wspomnieniami, przeżyciami i problemami.

Sicheng bardzo zdziwiony spojrzał w stronę Yuty, który tylko klaskał w dłonie, kręcąc głową. Posłał mu ciepły uśmiech, pod wpływem którego chińczyk oblał się rumieńcem. Co się stało z tobą, Sicheng?

~



Taeyong zapowiedział, że „ognisko zwycięstwa" zaczyna się za pół godziny i każdy ma ubrać się odpowiednio, ponieważ nie mają zamiaru kończyć go przed drugą. Po wytłumaczeniu zasad ogniska, krótkiej, ale bardzo wzruszającej przemowie wszyscy rozeszli się do swoich namiotów. Taeil i Mark przygotowywali stos, przynieśli koce, a potem próbowali rozpalić ognisko. Z pomocą przyszedł do nich Yuta, który wygonił ich, a ci poszli po piwo.

Sicheng obserwował z boku jak ciemnowłosy przygotowywuje ognisko. Gdy już zapłonął ogień Japończyk przysiadł się do niego. Rozmowa w ogóle się nie kleiła. Yutę zastanawiało czemu chłopak zaczynał się od niego odsuwać i robić dystans. Zazwyczaj już by dzielili koc i śmialiby się z jego głupich żartów. A teraz siedział cicho, patrząc na swoje dłonie. Długo nie byli sami, ponieważ cała drużyna zielonych zjawiła się w obozie, zajmując miejsca przed ogniskiem. Po chwili dołączyła do nich ekipa szarych.

Rozbrzmiały gwarne rozmowy, w tle było słychać gitarę, a ognisko ogrzewało ich ciała. Było idealnie. Jednak ciemnowłosy stresował się zachowaniem blondyna. Zraził go do siebie?

Chłopak pierwszy odwrócił się do niego, spoglądając na niego smutnymi oczami.

— Yuta — szepnął cicho blondyn, klepiąc chłopaka po nodze.

— Tak? — uśmiechnął się.

— Bo ja nie mogę pić alkoholu, a widzę, że rozdają tutaj piwo i...

— Nie martw się. Weź butelkę i oddaj komuś innemu. Myślę, że znajdzie się tutaj ktoś chętny na dodatkowe piwo — uspokoił go chłopak.

— A ty będziesz pił?

— Przez całe ognisko pewnie jedną butelkę, jak zwykle — spojrzał wymownie na Marka, który rozdawał piwo.

— Nie będziesz... no wiesz... pijany?

— Po jednym piwie? — roześmiał się, ale widząc zdziwioną minę Sichenga zrozumiał, że chłopak nie żartuje. W sumie, jakim cudem miał wiedzieć, jak działa alkohol, żyjąc głównie w szpitalu? — Nie, będę bardziej wesoły i może będą mnie śmieszyć słabe żarty Marka, ale na pewno nie będę pijany.

Chwile później obaj wzięli piwo do ręki, a Sicheng szybko odstawił je na bok. Spojrzał się ponownie na miejsce gdzie stało, ale trunek już zniknął. Czyli Yuta miał racje, lepiej nie wypuszczać tego z ręki. W międzyczasie ciemnowłosy otworzył butelkę zębami i napił się dużego łyka.

— Dobre jest? — zapytał się Sicheng, widząc na skrzywioną twarz Japończyka.

— Do przeżycia. Wole ciemne, to raczej przypomina ochmieloną wodę — spojrzał uważnie na ciecz, która znajdowała się w butelce.

Rozmowy zeszły na całkowicie inne tematy. Yuta pierwszy raz spytał Sichenga o szpital. Chińczyk, ku zdziwieniu ciemnowłosego, nie miał problemu z rozmawianiem o swoich przeżyciach. Opowiadał jak wygląda życie w budynku pełnym bieli, zabieganych ludzi i pacjentów. Japończykowi nigdy nie przyszło do głowy, że szpital nie musi być złym miejscem. Zawsze kojarzył mu się z niemiłymi pielęgniarkami, dużą ilością operacji i umierającymi ludźmi. Z opowieści Sichenga wyciągnął wniosek, że nie jest aż tak zły. Chińczyk mówił, że nauczyciele są znośni, inni pacjenci mili, a doktorzy zabawni.

Ich rozmowę przerwał dźwięk stukania w butelkę. Obaj obrócili się w stronę wydawanego dźwięku. Yuta zmrużył oczy, już wiedząc co się święci. Nienawidził gry dla półgłówków. Taeyong podniósł się z ziemi i jeszcze raz zastukał w butelkę. Gdy wszyscy byli już zwróceni w jego stronę, klasnął w obie dłonie z ekscytacją.

— Więc kochani. Zagramy w obiecaną przeze mnie butelkę — jeszcze raz zaklaskał w dłonie.

Koło, w którym siedzieli trochę się zmieniło. Kilka osób się przesiadło, tak, aby butelka po piwie znajdowała się na środku. Pierwszy zakręcił Taeyong. Wszyscy patrzyli z ekscytacją na kogo wypadnie. Jedynie Sicheng obawiał się, że trafi właśnie dla niego. Nie chciał być pierwszy. Nawet za bardzo nie wiedział, jak się w to gra. Na jego szczęście wypadło na Yoonoha, który radośnie podniósł się z miejsca.

— Mam już dla Ciebie zadanie — uśmiechnął się złowrogo czerwonowłosy. Choć każdy wiedział, że nie dostanie jakiegoś okropnego wyzwania, to i tak czekali z niecierpliwością. — Wejdziesz i zejdziesz z naszego masztu.

— Proste — prychnął Yoonoh pod nosem.

Chłopak wstał. Chwiejnym krokiem podszedł w stronę pala. Widać było, że u niego procenty były bardziej widoczne niż u Yuty, który nawet jeszcze nie skończył pierwszej butelki. Powstrzymywał się, aby nie wypić jej całej. Sicheng mógłby na niego spojrzeć krzywo, a do tego od Chittaphona kiedyś usłyszał, że z piwem w ręce wygląda bardzo seksownie. A przecież nie będzie trzymał pustej butelki. Zaufał przyjacielowi i uśmiechał się jak głupi do pół pustej butelki po trunku.

Yoonoh chwycił dłońmi pień; na jego rękach pokazały się żyły. Podciągnął się do góry, jeszcze raz i jeszcze raz, aż w końcu dotknął jedną dłonią szczytu masztu.

— Ale ma żyły na rękach — stwierdził Sicheng, pierwszy raz spoglądając na Yutę od początku gry.

— Podobają Ci się? — zapytał.

— Co? Nie, fuj. Nienawidzę widocznych żył na rękach — pokręcił energicznie głową.

Ciemnowłosy spojrzał na swoje ręce, które pokrywał widoczne żyły, nawet gdy nie naprężał mięśni. Kilka razy zacisnął pięść, a jego one przesunęły się i jeszcze bardziej uwidoczniły.

— Ale twoje są fajne — uśmiechnął się, spoglądając tym razem na ręce Japończyka.

Nie mogli kontynuować rozmowy, bo Yoonoh zszedł z masztu i z dumnie wypiętą piersią oznajmił, że mogą go nazywać mistrzem wspinania się na pnie. Potem podszedł do butelki i nią zakręcił. Wypadło do Youngho, który miał zrobić aegyo.

Chłopak niechętnie wstał z miejsca, strzepnął niewidzialny kurz ze swoich spodni i koszulki, głośno wzdychając.

— No dalej! — klasnął w dłonie Yoonoh.

Youngho pokazał mu język, a potem ułożył ze swoich rąk wielkie serduszko nad głową. Starał się zrobić jak najbardziej uroczą minę. Nie wyszło. Tłum zaczął buczeć. Potem zrobił serduszka z rąk i pokazał je wszystkim, wydając niezrozumiały dźwięk. Nadal nie zadowolił nikogo. W końcu mu się udało. Po kilku próbach, które osobiście uznał za poniżające, wszyscy zaklaskali w ręce, gwiżdżąc.


Youngho podszedł do butelki, rozglądając się. Posłał Yucie chytry uśmiech, a potem znowu wrócił wzrokiem w stronę butelki.

— Youngho jest mistrzem kręcenia butelką. Na sto procent wypadnie na mnie — szepnął ciemnowłosy do Sichenga.

Ku wielkiemu zdziwieniu Japończyka butelka wskazała blondyna, który z przerażeniem w oczach zlustrował sylwetkę Youngho. Słowa Yuty jeszcze bardziej go zmartwiły. Jak nie wypadło na ciemnowłosego to wtedy „zadanie" będzie jeszcze gorsze. Koreańczyk klasnął w dłonie, widząc, jak chłopak boi się wyzwania.

— Dla ciebie nic trudnego — uśmiechnął się, przejeżdżając wzrokiem po wszystkich. Sicheng mentalnie odetchnął z ulgą. — Tylko pocałujesz swojego kochasia.

Chińczyk kilka razy zamrugał, jeszcze raz przetwarzając to zdanie w głowie. Miał już coraz mniej problemów ze zrozumieniem innych osób z drużyny, ponieważ nauczył się już ich akcentu i sposobu mówienia. Wydawało mu się, że świat się przed nim zatrzymał.

— K-kogo? — jęknął przerażony chłopak.

— Jak to kogo. Twojego Yute Nakamoto — wskazał palcem na chłopaka, który siedział obok.

— Ej, nie! — zaprotestował Japończyk, czując jak jego policzki płoną od rumieńców. — Bez takich! Tak nie gramy.

— Dokładnie — wtrącił się Taeyong, odsuwając się trochę od Chittaphona, aby zachować pozory dobrego i odpowiedzialnego lidera. — To wbrew zasadom. Mówiliśmy, że tolerujemy wszystko i nikogo do niczego nie zmuszamy.

— Po pierwsze — zaczął Youngho, składając ręce na piersi. — To butelka, nie ma zasad. Po drugie. Myślisz, że chciałem się poniżać tutaj i robić to głupie aegyo?

— N-nie, ale... — starał się wytłumaczyć swój tok myślenia czerwonowłosy.

— Żadnego „ale" — mruknął zły. — No, całujcie się — klasnął w obie dłonie.

— No-o do-obrze — Sicheng spojrzał skrępowany na swoje dłonie.

Nie chciał tracić swojego pierwszego pocałunku w taki sposób. Zawsze wydawało mu się, że zrobi to w trakcie magicznej chwili, przy nocnym niebie, z tą jedyną osobą. A tym bardziej nie byłaby to osoba tej samej płci! Już się określi, tak samo, jak opowiadał Chittaphonowi. Żaden chłopak, a tym bardziej Yuta Nakamoto nie podoba mu się i nie będzie się podobał. Choć Japończyk wydawał mu się całkiem przystojny z tą butelką piwa w ręce, z lekko podwiniętymi rękawami od koszuli.

— Jak nie chcesz, to nie musisz tego robić — szepnął Yuta, czując, że motyle, które fruwały w jego brzuchu, zaraz wylecą mu przez usta.

— Musi — stwierdził Youngho.

Yuta spojrzał z nienawiścią w oczach na Koreańczyka. Ten tylko pośpieszył go dłonią, złowrogo się uśmiechając.

Sicheng przybliżył się do Yuty, mocno zaciskając oczy. Chciał mieć to już za sobą, a potem o tym zapomnieć. Na zawsze. Za to Japończyk nie chciał, aby ich pocałunek, a tym bardziej pierwszy, wyglądał w taki sposób. Kilka razy wyobrażał sobie jakby to wyglądało, ale żadna z tych imaginacji nie przypominała tego, co się dzieje teraz.

Gdy ich usta dzieliły milimetry i Sicheng już chciał przełamać barierę, napierając na wargi chłopaka, poczuł, że coś kapie mu na głowę. Odsunął się szybko, gdy kolejna duża kropla zmoczyła jego włosy. Po chwili spadła na nich ściana deszczu.

— Wszyscy do namiotów! Przygarnijcie też zielonych, aby przeczekali to urwanie chmury! — krzyknął Taeyong, chwytając rękę Chittaphona, a w drugą koc, następnie biegnąc razem z nim w stronę swojego namiotu.

Plac przed nimi stał się pusty, ognisko przestało się palić, a ślady po ludziach i kocach nie istniały. Na środku stał tylko Youngho, wymachujący rękami. Czuł, że żyłka na jego czole pulsuje tak mocno, że zaraz wybuchnie.

— Nie odpuszczę wam tego! — krzyknął. Niestety, Yuta i Sicheng tego nie słyszeli, ponieważ znajdowali się w swoim namiocie, przykryci kocem, aby osuszyć mokre ciała.

camp → yuwinOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz