Rozdział 4 - „Mamy tu taką tradycję"

516 72 53
                                    

14 lipca, sobota


Była 18.30. Andi miał przyjść za pół godziny. Stephan wstał od stołu, przy którym jadł kolację razem z Mullerami i zaczął odnosić brudne naczynia do kuchni.

- Widzę, że polubiłeś Andreasa – powiedziała Angela, zabierając się za zmywanie.

- Tak, jest całkiem sympatyczny – Stephan czuł się niezręcznie. Zastanawiał się, czy kobieta mogła coś podejrzewać.

- Uważaj na niego. On wiele przeszedł od czasu śmierci swojej matki. Nie chciałabym, żeby znów cierpiał – była to całkiem zwykła prośba, wynikająca z nadmiernej troskliwości Angeli, jednak Stephan nie miał już wątpliwości co do tego, że ona wie. Zdziwiło go to, że nie ma z tym problemu.

Chłopak zapewnił, że nie zrobi nic złego blondynowi i wrócił do swojego pokoju.

„I co ja mam na siebie włożyć?" – zastanawiał się Leyhe. To miał był zwykły mecz, nie mógł się stroić. A jednak... chciał dobrze wypaść przed Andreasem. Ostatecznie zdecydował się na minimalizm – założył białą koszulkę i czarne jeansy. Użył odrobiny swoich perfum i przeczesał ręką włosy, przeglądając się w lustrze. Wyglądał nieźle.

Zszedł na dół po schodach, aby jak najszybciej otworzyć drzwi, gdy tylko zjawi się blondyn.

- Idziesz na randkę? – zapytała Sophia, mierząc go wzrokiem.

- Nie, oczywiście że nie – zaśmiał się nerwowo Stephan. To nie była randka. Szkoda. – Dlaczego tak myślisz?

- Bo ładnie się ubrałeś – powiedziała dziewczynka, lekko się rumieniąc.

Stephan uśmiechnął się, patrząc na nią. Od zawsze uwielbiał dzieci, a Sophia przypominała mu jego młodszą siostrę. Steph zaczął zastanawiać się, co się u niej dzieje. Z rozmyślań wyrwał go dzwonek.

- Andi! – krzyknęła dziewczynka, gdy ujrzała blondyna w drzwiach. – Uff, to nie twoja dziewczyna – powiedziała do Stephana i odmaszerowała zadowolona z siebie.

- O co jej chodziło? – zapytał roześmiany Andreas. – Zrobiło mi się przykro. Wygląda na to, że nie nadaję się na twoją dziewczynę.

Stephana sparaliżowało na moment.

- Nieważne, to tylko gadanie 8-letniej dziewczynki – powiedział i wyszedł na zewnątrz.

Andi, w dalszym ciągu nie rozumiejąc co się dzieje, podążył za nim.

- Gdzie twoja koszulka? – zapytał, wskazując na swoją w barwach klubu, któremu kibicował.

- Zwariowałeś? Nie chcę zostać stratowany przed pierwszym gwizdkiem. W ogóle nie zamierzam się ujawniać.

- Spokojnie, w razie czego będę cię bronił – zadeklarował Andi.

Po chwili doszli na miejsce. Bar wyglądał przeciętnie, był urządzony skromnie, ale schludnie. Czerwone ściany i drewniane stoły tworzyły klimat odpowiedni do zabawy.

W środku już gromadzili się kibice przyozdobieni szalikami i koszulkami z logo Bayernu. Andreas podszedł do stolika stojącego blisko plazmy, na której miała polecieć transmisja. Siedziało tam 3 mężczyzn. Pewnie oprócz barów chodzili z Wellingerem również na siłownię, wskazywała na to ich postura. Gdyby nie towarzystwo blondyna, Stephan bałby się przebywać w ich pobliżu.

- Siema! – powiedział Andreas i przybił im po kolei piątki. – To jest Stephan. A to są David, Bruno i Michael – przedstawił po kolei.

Stephan zajął miejsce pomiędzy Andim i Michaelem. Dłonie intensywnie mu się pociły, co chwilę pocierał nimi o materiał spodni. O czym on ma z nimi rozmawiać?

- Słyszałem, że Alaba dziś nie gra. Podobno doznał jakiegoś urazu na treningu – zaczął David.

- Ale mamy jeszcze Kimmicha i Boatenga. Zobaczysz, że nie przejdą przez naszą obronę – odpowiedział mu Bruno. – A ty Stephan co o tym myślisz?

Stephan spojrzał na nich z konsternacją.

- Wiesz, Aubameyang jest jednym z lepszych napastników w Bundeslidze. Nie będzie łatwo go zatrzymać – powiedział.

Mężczyzna pokiwał głową w odpowiedzi.

Jeszcze przed meczem zaliczyli kilka piw, dzięki czemu Leyhe nieco się rozluźnił. Okazało się, że Andreas ma słabą głowę, chwiał się nieco i zrobił się bardzo odważny. Co chwilę „przypadkiem" dotykał dłoni Stephana pod stołem albo szturchał go swoim kolanem.

Transmisja w końcu się rozpoczęła. Nastąpiła prezentacja drużyn, kamera pokazywała po kolei każdego zawodnika. Gdy zatrzymała się na Lewandowskim Michael powiedział przez zaciśnięte zęby:

- Pedał.

Stephan zamarł.

- Mógłbyś być bardziej tolerancyjny – odpowiedział Bruno.

- Z tego co wiem ma żonę – dopowiedział Andi.

- Nie chodzi tu o jego orientację. Niech sobie sypia z kim chce. Ja po prostu nie mogę na niego patrzeć. Jaki normalny facet farbuje włosy? Poza tym, czy wy widzieliście kiedyś, jak on się ubiera?

Czyli jednak Andi i jego znajomi nie są homofobami?

- Masz trochę racji. Ale tu chodzi o to, jak gra, a nie jak się zachowuje. A obecnie jest naszym najlepszym napastnikiem – przypomniał mu David.

Dalej rozmawiali głównie o meczu. Ostatecznie wynik ustalił się na 3:1 dla Bayernu. Cały bar ogarnął szał, gdy usłyszeli ostatni gwizdek. Steph nie przejął się zbytnio przegraną swojego zespołu. Spodziewał się, że nawet Borussia nie da rady pokonać mistrza Niemiec z poprzedniego sezonu. Był zadowolony, że dogadał się z kolegami Andreasa. Być może nie będzie musiał spędzać każdego wieczoru w salonie Mullerów, jak zapowiadało się na początku jego pobytu w Bawarii.

Steph czuł, że jeszcze chwila i Andi nie będzie w stanie wyjść z baru o własnych siłach, dlatego zaproponował, aby już wracali. Blondyn nie protestował.

Mężczyźni wyszli roześmiani z baru.

- Wiesz Stephi... mamy tu taką tradycję, że przegrany odwozi wygranego do domu – powiedział Andi, lekko chwiejąc się na nogach.

- Ciekawe... problem w tym, że my przyszliśmy tu pieszo – Steph spojrzał na uśmieszek Andreasa. – Aaa... już rozumiem.

Stephan schylił się, a Andreas zapiszczał jak dziecko i wskoczył mu na plecy. Następnie objął go za szyję żeby nie spaść. Leyhe nie przeszkadzał ciężar chłopaka, dopóki ten wtulał się w jego plecy.

Po drodze śmiali się i krzyczeli, zakłócając ciszę nocną w miasteczku.

Leyhe domyślał się, że żaden zwyczaj odwożenia do domu nie istnieje, tym bardziej, że był jedynym kibicem Dortmundu w promieniu wielu kilometrów. Nie mógł jednak powiedzieć, że nie podobała mu się sytuacja, w jakiej się znalazł.

Andreas z kolei był dumny z tego, jak sprytnie przechytrzył nowego przyjaciela.

Gdy doszli pod dom Wellingerów Steph postawił go ostrożnie na ziemi.

- Więc... jesteś pewny, że trafisz do swojego łóżka? – zapytał z powątpiewaniem, patrząc na stan Andiego.

- Jestem pewny – odpowiedział wesoło blondyn.

Zapadła niezręczna cisza.

- To... dobranoc Stephi – powiedział Andi i jakby w przypływie odwagi spowodowanym ilością alkoholu we krwi przytulił krótko bruneta, następnie odwrócił się i pomaszerował do drzwi wejściowych.

- Dobranoc Andi – odpowiedział w pustkę Stephan, nie mogąc ruszyć się z miejsca, mile zaskoczony gestem blondyna.

„To tylko przyjaciel" – skarcił się w myślach i odszedł w stronę domu Mullerów.

__________

 Na potrzeby tego opowiadania uznajmy, że Bundesliga zaczyna rozgrywki w lipcu 😏

Love comes quietly | LellingerOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz