3. lone justice

89 13 28
                                    

Utwór pochodzi z drugiego albumu studyjnego Anthraxu - "Spreading The Disease" - wydanego 30 października 1985. Album został sklasyfikowany na 113 miejscu dwusetki Billboardu.

Jest to pierwszy long play Anthraxu z Joey'em Belladonną. Wśród fanów uważany za jeden z najlepszych krążków zespołu (obok "Among The Living" najlepszy). I rzeczywiście wysokiej jakości metal i nawet charakterystyczny wrzask Belladonny/a (nwm, jak odmienić :') ) mi nie przeszkadza, choć trochę podobny wokal Bruce'a Dickinsona już mnie zabija.

Sam utwór znajduje się na drugim miejscu na albumie i trwa ponad cztery i pół minuty. Generalnie album jest bardzo spójny pod względem brzmienia, a utwory jak dla mnie świetne. Także, moim zdaniem, Anthrax słusznie należy do Wielkiej Czwórki (hej, hej, hejcę Slayera, bo mnie nie porwał).

Utwór rozpoczyna krótkie basowe intro na strunie E, jak sądzę

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Utwór rozpoczyna krótkie basowe intro na strunie E, jak sądzę. Bas przez całą długość kawałka jest dobrze słyszalny, z łatwością przebija się przez gitary (podobnie jak to jest u Megadeth) i brzmi naprawdę przyjemnie, bo linia jest melodyjnie rytmiczna i nie ma w niej przy tym chaosu (podobnie jak w "Madhouse", którego się właśnie uczę). Bello to dobry basista, pamiętajcie.

Jednak tym, co najlepiej słychać w utworze i na całym albumie, jest głos Joey'a. Tak jak poprzednie dwa opisywane przeze mnie wokale były raczej niskie, tak on znajduje się w o wiele wyższych rejestrach, przez co dosyć ciemne brzmienie samych instrumentów dodatkowo wybija go do góry, przez co miejscami trochę słabo słychać gitary. Choć może to ja mam jakąś felerną wersję płyty.

W każdym razie wokal na tyle charakterystyczny, że z łatwością można go rozpoznać, choćby po samych wrzaskach kończących frazę pod koniec albo przeciągnięciach w zwrotkach.

A teraz przejdźmy do tekstu:

There's two kinds, of people in the world
The outlaws, and the lawmen that prevail
The bounty hunter's job is on the wrong side of the law
Intentions, of the truth and nothing more

Burn 'em, clear the streets as he rides into the town
Cause the nameless one's gonna have some fun
He's gonna bring an outlaw down
Wasted, it's over quick he's nailed 'em three for three
Then with his squint-eyed grin and stubbled chin
He rides through history

The jury, in his mind the choices weigh
The trials, if you're guilty you're his prey
No judgment otherwise can change the lust
That's in his eyes
The sentence, will be carried out in stride

Burn 'em, clear the streets as he rides into the town
Cause the nameless one's gonna have some fun
He's gonna bring an outlaw down
Wasted, it's over quick he's nailed 'em for three
Then with his squint-eyed grin and stubbled chin
He rides through history

No name, like a shadow on a moonless night
Real game, He'll be there to uphold
Justice, law and order
And you'll pay, the highest fee

When the gunslinger takes his piece

The money, it's the price you have to pay
When he calls, drop your eyes and look away
The man has taken life to balance scales
of wrong and right
Existence, each day a moral fight.

Burn 'em, clear the streets as he rides into the town
Cause the nameless one's gonna have some fun
He's gonna bring an outlaw down
Wasted, it's over quick he's nailed 'em three for three
Then with his squint-eyed grin and stubbled chin
He rides through history

No name, like a shadow on a moonless night
Real game, He'll be there to uphold
Justice, law and order
And you'll pay, the highest fee

Typowy tekst lat osiemdziesiątych właściwie. Czyli liryczne, mroczne postapo, ale jeszcze nie to, które ma poruszać poważne problemy społeczne, bo na to trochę za wcześnie (to się zaczyna rok później na "Master Of Puppets" i "Peace Sells"). Po prostu postapo dla samego sportu.

Teraz wypadałoby jeszcze wspomnieć o gitarach i perkusji. Zacznijmy od garów. Mamy tu mnóstwo talerzy, co jest wspólnym mianownikiem thrashu, który zawsze się w nich nadzwyczaj lubował. Dobrze jednak słychać pod nimi same bębny, które brzmią dosyć prosto, ale stanowią solidną podstawę utworu, również świetnie słyszalną, podobnie jak bas.

Właśnie, bas. To do niego są przyczepione gitary, a on z kolei nie jest czysto zależny od perkusji. Same gitary mają dosyć ciemne brzmienie, na pewno trochę ciemniejsze od Mety z tamtego okresu. Podkreślone dodatkowo basem, także bardzo przyjemne.

Utwór bardzo szybki, ale przy tym spójny i dobry do słuchania. Może i głos Joey'a nie każdemu przypadnie do gustu, ale przecież zawsze warto spróbować. Choćby dla samej muzyki.

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.
Sto Dni Muzyki Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz