Dryń dryń. Dryń dryń. Nic innego tylko wycie Haziran jakichś dziwnych starych tureckich pieśni zza ściany i to cholerne dryń dryń mojego telefonu... Nie patrząc kto, nawet nie odrywając głowy od mojej ukochanej poduszki odebrałam.
- Tak słucham? - wymamrotałam.
- Um, pani Deniz? Przeszkodziłem może? - spytał niepewnie mężczyzna.
- To ja, o co chodzi? - spytałam
- Ja dzwonię w sprawie pracy. To znaczy, pani pracy szuka, ja pracę mam. W sensie, mogę zaoferować pani pracę. - wyjaśnił.
- Ależ pan zboczony! - rozłączyłam się.
No i znowu, dryń dryń...
- Halo? - warknęłam.
- Jak śmie nazywać mnie zboczeńcem, nie wysłuchawszy wcześniej tego co mam do wysłuchania? - sapnął. - Szukam opiekunki do dziecka.
- Oh... W porządku. - przytaknęłam.
- Możemy się spotkać za godzinę w kawiarni obok szpitala? To znaczy, wyślę pani adres, w porządku? - spytał.
- Dobrze. - mruknęłam i rozłączyłam się.
I o cholera, miałam godzinę, żeby się ogarnąć i wyjść z domu. Założyłam więc na siebie czarne jeansy, czarny t-shirt z logiem zespołu AC/DC i czarne adidasy fluxy. Na dworze było dość chłodnawo jak na turecki wrzesień, więc zabrałam ze sobą za dużą skórzaną kurtkę. Kawiarnią, o której wspomniał wcześniej mój rozmówca, była kawiarnia Haziran. Kamień z serca mi spadł.
- Hazi, czy przyszedł tu jakiś nadzwyczajny klient? - zaczepiłam moją przyjaciółkę.
- Co masz na myśli? - uśmiechnęła się cwaniacko.
- Mój przyszły mąż, inşallah. - wywróciłam oczami. - Mam tu rozmowę o pracę.
- Ah, to nikogo takiego nie ma. Przynieść ci coś do picia? - spytała.
- Nie dzięki. Raczej nie posiedzę zbyt długo. - odpowiedziałam.
No ale się myliłam. Zdążyłam wypić trzy herbaty w ciągu dwóch godzin, a po moim przyszłym pracodawcy ani śladu. Podejrzewałam, że to kolejny z głupich żartów.
- Haz, ja wychodzę. Dopisz te herbaty do mojego rachunku. - powiedziałam wstając od stolika.
I nagle ktoś stuknął mnie palcem w ramię, a ja wykręciłam tej osobie rękę.
- To pani! - sapnął mężczyzna.
- Aj, wystraszył mnie pan. - skrzywiłam się. - Bardzo pana przepraszam za rękę.
- Ta, to moje narzędzie pracy. - uśmiechnął się. - Ale nieważne. To ja do pani dzwoniłem. Jestem Ali Murat Yanan, a moją córkę Zeynep poznała pani wczoraj.
Coś mnie mentalnie uderzyło. Ale nie, ten patałach w garniaku to nie mój Ali Murat. Oczy mieli podobne, wiem to, ale to na pewno nie był on.
- Deniz Kaya. - przedstawiłam się wyciągając e jego kierunku dłoń.
- Kaya? Deniz? - spytał zdziwiony jakby niedosłyszał. - Deniz Kaya?
- Tak... Jakiś problem? - zmarszczyłam brwi.
- Nie, nie... Skądże. Usiądziemy? - wskazał dłonią na wnętrze kawiarni.
- Spóźnił się pan dwie godziny. Skąd pan wie, czy nie mam jakiegoś innego spotkania w sprawie pracy? - skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Kto wie? Mam takie przeczucie... - uśmiechnął się.
O Allahu, co z tym facetem nie tak? Kto wie... Uh, wkurzający typ, no ale gdybym nie potrzebowała tak pilnie tej pracy... Nigdy, ale to przenigdy nie podpisałabym tego kontraktu z diabłem.
kim bilir xd musiałam no kurcze naprawdę musiałam użyć sławnego 'kim bilir' przy postaci Aliego ! umarłabym, jakbym tego nie wykorzystała xd
ah Ali ah, czemu skradłeś mi serce i bawisz się moją gładką mózgownicą xd
CZYTASZ
when the rain begins to fall
عاطفية× where our eyes are never closing hearts are never broken and time's forever frozen still × kiedy zatrudniona jako ou pair dziewczyna okazuje się być przyjaciółką z dzieciństwa swojego rygorystycznego szefa... * okładkę wykonałam samodzielnie.