Rozdział 19: Spotkanie po latach

9 1 0
                                    

Jeżeli kogoś interesują nowe wiadomości ze świata DC praz dobre wieści dla fanów "Young Justice" lub jak kto woli "Ligi Młodych". (Uwaga na ataki fangirlingu i fanboyingu)

Zaatakowali.

Jade wepchnęła Jenę i Antosia za ławkę. Jeden już prawie uderzył ją kijem w głowę, ale kobieta w ostatniej chwili złapała za koniec kija i sterowała nim zadając mu ciosy, dwa  w brzuch, potem w szczenę. Padł nieprzytomny na ziemię. Błyskawicznie wykorzystała nowo nabytą broń, wykorzystując ją jako drąg do skoków w dal, przeskakując nad pozostałymi i lądując za nimi. Łowcy, widząc w niej zagrożenie postanowili skupić atak na Jade, dając jej towarzyszom czas na ucieczkę.

Zaczęli bezmyślny ostrzał w stronę policjantki, ale ta sprawnie lawirowała między pociskami, wykorzystując do tego kij. Kiedy skończyła im się amunicja, uśmiechnęła się pod nosem. Widać byli niedoświadczeni. Trzeba oszczędzać i liczyć kule. Ponowili atak, tym razem wręcz.

Dwóch z przeciwnych stron, pobiegło na nią. Poczekała, aż byli na tyle blisko, żeby móc zrobić salto w tył. Wtedy zablokował jej ręce jakiś mięśniak. Wykorzystał fakt, że następny popisywał się sztyletami sai, idąc w jej stronę. Zapewne po to, żeby je w nią wbić. Kiedy był już blisko, wykorzystała całą swoją siłę, żeby się od niego odbić i wbić kolana w kark mięśniaka. Wylądowała na kolanach. Złapała za sai nieprzytomnego łowcy.

Nie musiała długo czekać, żeby się przydały. Pierwszemu nadbiegającemu wojownikowi wbiła uchwyt w brzuch, następnie odkopując go w stronę następnego. Kolejny oberwał uchwytem w kark i pod wpływem kopniaka z pół obrotu padł na ziemię nieprzytomny. Facet atakujący od tyłu zarobił z łokcia w brzuch, a następnie wykręciła mu nadgarstek, zmuszając go do uklęknięcia przed sobą. Przyłożyła mu jeden ze sztyletów do gardła i schyliła się, szepcząc mu do ucha:

- Kto was przysłał?

- Zoom - odparł młodym, przerażonym głosikiem. Dzieciak nawet nie przeszedł mutacji.  Ewidentnie nowicjusz. Puściła go wolno. Nawalił, więc i tak długo nie pożyje.

W pewnym momencie rozległ się wystrzał z broni palnej i nastolatek padł na ziemię, ociekając krwią. Jade odwróciła się w stronę, z której dotarła kula i zamurowało ją. Upuściła  broń.

Jena biegła najszybciej jak potrafiła w stronę domu Patty. Było daleko, ale po drodze minęła ją znajoma smuga żółtych błyskawic. Wally zatrzymał się i podbiegł do dziewczynki.

- Dali go - krzyknął uradowany Antoś i rzucił mu się na szyję.

- Nareszcie jesteś!

- Gdzie Jade?

- W parku. Walczy z łowcami. Za bardzo się bałam, żeby dołączyć - przyznała ze łzami w oczach. Było jej wstyd. Dopiero teraz do niej dochodziło, co mogło się stać jej przyjaciółce.

- Spokojnie. Najważniejsze, że nic ci nie jest. Już do niej biegnę. Wy zostaniecie z Terry'm i naszymi nowymi przyjaciółmi.

Dziewczynka przekrzywiła głowę zaskoczona na wieść o nowych przyjaciołach. Spojrzała w stronę drogi i zauważyła samochód. Przez okno machał Terry. Wally w tym czasie pobiegł dalej, zostawiając po sobie tylko silny podmuch wiatru i kilka błyskawic.

- Ty... - wycedziła Jade przez zaciśnięte zęby.

- Dawno się nie widzieliśmy - przyznał mężczyzna. Na przeciwko niej stał wysoki, barczysty blondyn o zimnych, brązowych oczach. Ten sam, którego zdjęcie na komisariacie oglądała Jena.

- Czego chcesz?

- Tego samego co ty. Świętego spokoju i końca wojny.

- Kto cię do mnie pokierował?

- Cóż to za formalny ton. Nie jesteśmy na przesłuchaniu. Z resztą... własnemu ojcu powinnaś okazywać więcej pozytywnych uczuć.

- To Artemis, prawda? - nie dała mu się wyprowadzić z równowagi. Patrzyła tylko na niego spod przymrużonych powiek. Poczuła na swoich plecach znany sobie podmuch wiatru.

- Dzień dobry - powiedział Wally, mordując go wzrokiem. Wiedział, że tutejszy Lawrence Crusher Crock nie musi być takim... typem jak u nich, ale patrząc na niego nie mógł wyzbyć się tej niechęci.

Crusher uśmiechnął się pod nosem.

- Twój chłopak? - zapytał. Oboje wymienili zniesmaczone spojrzenia i odsunęli się od siebie. Najstarszy roześmiał się głośno. - Artemis chciałaby, żebyście wszyscy dołączyli do Ruchu Oporu. Zarówno ty, moja kocico, jak i ten rudzielec z dzieciakiem.

- Dlaczego nie powie mi tego osobiście?

- Dawne rany. Nawet nie wiesz jak ją skrzywdziłaś.

Zacisnęła pięści, z całej siły ignorując ten komentarz.

- Po co tu przylazłeś?

- Żeby przekazać ci wiadomość.

- A tak na prawdę - wtrącił się Wally. Sądząc po reakcji Jade, ten Lawrence, też nie należy do tych dobrych.

- Nie wolno pomóc córce? Zwłaszcza, że jej kochaś nie nadąża.

- Nie nazywaj mnie/go tak - warknęli jednocześnie.

Blondyn oddalił się w przeciwnym kierunku z uśmiechem, niejednego przyprawiającym o dreszcze. Na odchodne rzucił tylko:

- W południe na szczerym polu. I nawet nie myśl o ucieczce, Jade. I tak cię znajdę.

Bohaterowie zawsze wracająWhere stories live. Discover now