Rozdział 17: AG

11 0 0
                                    

Terry odbierał wyniki badania broni od Felicity. Kobieta była drobną blondynką w ogromnych okularach. Niezwykle wesoła i rozmowna.

Nastolatek wyrwał jej z ręki papier i w pośpiechu przeczytał zawartość.

- Dzięki. West, zbieramy się - rzucił w pośpiechu i pognał w stronę wyjścia. Jego towarzysz kiwnął na pożegnanie i dołączył do przyjaciela.

- Wiesz, że pośpiech jest złym doradcą?

- Jesteś speedsterem. Pośpiech powinien być twoją specjalnością.

- Artemis zawsze mi powtarzała, że zamiast pośpiechu, lepsza jest precyzja.

- Szefowa? Sorki, zapomniałem, że nie jesteś stąd. Generalnie, tutejsza Artemis, urwie mi łeb, jeśli nie załatwimy tej sprawy w trybie natychmiastowym. I nie, żeby coś, ale między innymi to przez ciebie!

- Dobra, niech ci będzie, ale założę się, że przez ten pośpiech o czymś zapomniałeś? -zapytał z uśmiechem i lekko podniesioną brwią.

Chłopak zaczął nerwowo przeszukiwać swój pasek. Kartka z adresem. Głośno westchnął i pobiegł po zgubę. Po powrocie, ruszyli do Metropolis, gdzie ukrywał się tajemniczy handlarz bronią.

Wally ocenił, że mimo wojny i innego wymiaru, miasto nie zmieniło się aż tak drastycznie. Dalej było tu czysto, elegancko, a nad miastem górowała ogromna kula ziemska, zamieszczona na dachu Daily Planet. Rudy bohater nie mógł powstrzymać uśmiechu, posiadając świadomość ile to razy sam musiał ratować ludzi przed spadającą kupą metalu, już nie wspominając o samym Supermanie, a ludzie nadal jej nie zdemontowali. I, co podkreślano na każdym kroku, tutaj też było miastem Supermana. Czego tu nie było? Koszulki z charakterystycznym "S", figurki, szmaciane lalki, kule śnieżne, wszystko z logo ukochanego superbohatera.

Wyobraził sobie z jaką obrażoną miną chodziłby tutaj klon Supermana, Superboy. Jego przyjaciel nie miał już z tego względu aż takich kompleksów, jak dawniej, ale nadal miał drobny niesmak do takiej tandety. To, że sam nosił te koszulki z S-kami i kupował je hurtowo, to już szczegół.

Ale nie to było celem tej misji. Najpierw musieli namierzyć handlarza. Wychodzili z roześmianych, głośnych ulic i wchodzili w co raz mniej przyjemne zaułki. Miasta największego z herosów, nigdy nie poznał z tej strony. Wchodzili w śmierdzące alejki, zaśmiecone ulice, gdzie ludzie w dresach lub starych ubraniach dziwnie na nich patrzyli. W końcu wyszli.

Po drugiej stronie nie było nic. A przynajmniej tak im się wydawało. Było to obszerne gospodarstwo. Świeżo skoszona trawa, skrzynka na listy i mała przybudówka w cieniu ogromnych blokowisk. Widok niemal niewiarygodny. Na dachu małego domku widniał szyld: "AG-Zakład stolarski i złota rączka".

Chłopcy wymienili zaskoczone spojrzenia. Inicjały się zgadzały, więc to musi być tutaj. Terry poprawił pas. W tajemnicy przed Wally'm przygotował broń, mały pistolet. Wally podszedł i otworzył drzwi. Po pomieszczeniu rozległ się dźwięk dzwonka.

Wyglądało to na typowy zakład stolarski. Przy ścianach były poustawiane porządnie wykonane meble, wszędzie walały się wióry po drewnie, pozostawiając po sobie przyjemny zapach. Oświetlenie było marne, ale drewniane rzeźby były wykonane naprawdę fachowo z ogromną dokładnością.

Do pomieszczenia wszedł mężczyzna. Miał rude loki i przenikliwe spojrzenie brązowych oczu. Wally dałby sobie rękę odciąć, że już go gdzieś widział. Drobna, aczkolwiek wyraźnie umięśniona sylwetka, niski, ale emanujący siłą charakteru. Na pierwszy rzut oka było widać, że wiele przeszedł. I ta charakterystyczna blizna na prawym policzku, skutecznie odciągająca uwagę od piegów. Wally dałby sobie rękę odciąć, że już zna tego człowieka, ale nie mógł skojarzyć skąd.

- Czym mogę służyć? - zapytał uprzejmie. Głosu nie mógł połączyć z żadną, znaną mu twarzą.

- Przybyliśmy tutaj, żeby... - zaczął Wally, nadal próbując przypomnieć sobie, kim on jest u niego. Terry nie dał mu dokończyć, bez zbędnych ceregieli zaczął przeszukiwać pomieszczenie.

- Co pan robi? Proszę przestać, ja na tym zarabiam!

Brunet nie posłuchał i w końcu odkrył to, czego szukał. Skład z teleporterami, ukryty w stole do jadalni, zajmującym całkiem sporą przestrzeń. Blat stołu był podnoszony, a od spodu poprzyczepiane były do niego urządzenia. Bez tłumaczeń wyciągnął w jego kierunku broń i już prawie pociągnął za spust.

- Tata! - do pokoju weszła malutka dziewczynka. Ubrana w różową sukieneczkę z rudymi włoskami upiętymi w dwa kucyki za pomocą różowych wstążek. Nie miała więcej niż dwa latka.

- Barbara, mówiłem ci, żebyś ją trzymała, kiedy zajmuję się klientami - rzucił w stronę zaplecza. Następnie wykorzystał chwilę dezorientacji przeciwników i kulą ognia wybił broń z ręki Terry'ego. Sprawnie przeskoczył sklepową ladę i bez większych problemów unieruchomił go na ziemi.

Barbara, ogień, wygląd nie do końca, ale nawet stolarka i złota rączka. AG. Wszystko nabrało dla sprintera sensu. Może nie zadowalającego, ale jednak.

- AG to twoje inicjały - rzucił w kierunku faceta, siedzącego na plecach jego przyjaciela. - AG. Agnes Grayson.

- W zasadzie to Adam - sprostował. - To jest Agnes - skinął w kierunku dziewczynki, która z zachwytu nad zwycięstwem tatusia klaskała w rączki i piszczała.

Wally wybuchnął śmiechem, niezrozumiałym dla otoczenia. Jego najlepsza przyjaciółka, dziewczyna, która była dla niego jak siostra. Złośliwa dziewczyna z ogromną słabością do majsterkowania, drobna, niepozorna, ale bardzo niebezpieczna, posiadaczka mocy absolutnej kontroli nad ogniem... w tym wymiarze jest facetem!

Bohaterowie zawsze wracająWhere stories live. Discover now