Rozdział 15 (niezbetowany)

169 19 3
                                    

— Jesteś wierzący, Credence?

Siedzieli na dachu, wygrzewając się w pierwszych, prawdziwie wiosennych promieniach słońca. Prawie cały marzec minął, jak z bicza strzelił, kwiecień był tuż za progiem, a wraz z nim dłuższe, cieplejsze dni.

Credence, do tej pory leżący na nagrzanych dachówkach, podniósł głowę i zerknął na nią jednym okiem.

— Skąd to pytanie?

Spojrzała w dół, przechylając się lekko przez szeroką, betonową krawędź i wzruszyła ramionami.

— Chyba po prostu jestem ciekawa twojego punktu widzenia — odwróciła się i spojrzała na niego. — Dla wielu ludzi wiara jest pociechą w codziennym życiu, pomaga im w trudnych chwilach. Wiem, że Mary Lou miała się za chrześcijankę, jednak nigdy nie zapytałam, co ty o tym sądzisz.

Na wzmiankę o swojej przybranej matce spiął się, co dało się bez problemu zauważyć po poważniejącym nagle wyrazie twarzy, ale tym razem to on wzruszył ramionami. Tyle, że to nie była jego ostateczna odpowiedź.

Z rękami pod głową wpatrzył się w jakiś punkt przed sobą i widać było, że zastanawia się nad tym pytaniem. W końcu westchnął głośno, trochę poirytowany, a trochę zmęczony.

— Tak naprawdę, to n-nie jestem pewien — powiedział w końcu. — Na pewno nie wierzę tak, jak mama. Nie wiem, czy w ogóle. Chciałbym, ale...

Znów wzruszył ramionami, a gest ten, choć tak prosty, wyraził w tym momencie bardzo wiele bardzo racjonalnych wątpliwości.

— Rozumiem.

Spojrzał na nią, zaciekawiony i chyba przestraszony jednocześnie, nadal nie rozumiejąc, dokąd to zmierza. Prychnęła cicho.

— Spokojnie. Nie zamierzam cię teraz nawracać.

— Teraz?

Zaśmiała się. Wsunęła ręce do kieszeni rozpiętego płaszcza i odwróciła twarz w stronę słońca. Wiatr bawił się jej rozpuszczonymi włosami.

— Moja rodzina jest żydowskiego pochodzenia — zaczęła powoli. — Mama nigdy nie była szczególnie wierzącą osobą i mnie też pozwoliła w tej kwestii na wiele swobody, ale reszta rodziny zawsze bardzo poważnie traktowała wiarę. A choć próbowali mnie przekonać, ja nigdy nie mogłam się w tym odnaleźć. Nie tak, jak oni.

Odwróciła się na pięcie i podeszła do niego.

— Wydawało mi się głupie, że jednocześnie mieli Boga za kogoś wszechmocnego i ponadczasowego, za tę wyjątkową, wszechpotężną istotę, a jednocześnie uważali, że ma czas i chęci by stale nas obserwować i osądzać za grzechy. Nie wierzyłam w to wszystko, ale jednocześnie chciałam myśleć, że być może jest ktoś, kto trzyma nad nami pieczę. Kto kocha nas bezwarunkowo i nie pozwala, by stała nam się krzywda.

Usiadła obok. Wpatrzyła się w błękitne niebo nad ich głowami.

— Kłopot w tym, że im starsza się stawałam, tym więcej dostrzegałam niesprawiedliwości. Widziałam cudze cierpienia, widziałam ludzkie okrucieństwo i zastanawiałam się, jak Bóg może na to pozwalać. Czułam się wtedy bardzo skołowana i w pewnym momencie w ogóle przestałam wierzyć. Sądziłam, że to zbyt skomplikowane, nie miałam na to chęci ani czasu. Ale potem ktoś mi pokazał, jak ogromny mamy wpływ na otaczający nas świat, jak wiele możemy zmienić... i w jakiś sposób poczułam wtedy, że trochę lepiej go rozumiem.

Przymykając oczy, uniosła kąciki ust. Dachówki zaklekotały cicho, gdy Credence podniósł się do siadu.

— Zdaję sobie sprawę, że mnie dużo łatwiej jest wierzyć w takie rzeczy. Moje życie było dużo mniej skomplikowane, niż twoje... Ale ja też musiałam się tego nauczyć. Zrozumieć to na swój sposób. Nie wiem czy Bóg stara się nam pomagać, ale wierzę, że tak jest. Tylko, że ludzie nie zawsze słuchają — spuściła wzrok i wpatrzyła się swoje dłonie, luźno splecione, złożone na złączonych kolanach. — Wolą nienawidzić, niż kochać. Stają się ślepi i głusi na piękno świata. Umykają im te drobne, ulotne chwile, w których można dostrzec jego obecność. Ale ja staram się słuchać najlepiej, jak mogę. Czuję go w deszczu, który dotyka mojej skóry. W promieniach słońca w ten pierwszy, ciepły, wiosenny dzień. W ludziach, których spotykam po dobrze.

if only for a momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz