Rozdział 26 (niezbetoway)

120 15 1
                                    

W przeciągu kolejnych dni Dara czuła się bardzo rozdarta. Z jednej strony była świadoma, że ma niewiele czasu nim Credence wyjedzie i chciała spędzić go z nim, póki jeszcze mogła, ale z drugiej wiedziała, że nieuchronnie zbliżający się moment rozstania sprawi jej ból. Bała się też, że nie wytrwa w swoim postanowieniu i powie mu, co czuje, a choć nie była pewna, czy nadal... był nią zainteresowany... albo czy w ogóle kiedykolwiek naprawdę był, to nie chciała, by wpłynęło to na jego decyzję o opuszczeniu Ameryki razem z cyrkiem Arcanus. Wbrew osobistym odczuciom naprawdę uważała, że był to dobry pomysł i nie chciała stawać mu na drodze.

Unikała go więc.

Nie było to bardzo trudne, bo nadal starali się nie spotykać zbyt często w obawie o jego bezpieczeństwo, ale raz, gdy miała okazję się z nim zobaczyć, zrezygnowała, a za drugim razem zjawiła się tylko na chwilę, by przynieść mu coś ciepłego do jedzenia. Potem wyszła, wykręcając się nadmiarem pracy.

Odważyła się spędzić z nim więcej czasu dopiero w przeddzień wyjazdu. Miała też dla niego prezent.

— To puchacz wirginijski — powiedziała, wręczając mu wielką klatkę w której siedziała pokaźnych rozmiarów sowa o ciemnobrązowym upierzeniu. — Samiec.

Credence wydawał się zachwycony.

— Dziękuję — powiedział, obserwując, jak ptaszysko sennie przymyka oczy. — Nie jestem jednak pewien, czy mogę go zabrać ze sobą.

— To cyrk. Na pewno mają swoje sposoby na przewóz zwierząt.

— Skoro tak mówisz — odparł i odstawił klatkę na pobliski stół, uśmiechając się radośnie. — Dziękuję, jest fantastyczny.

Przez chwilę wpatrywali się w ptaszysko.

— Powinieneś dać mu jakieś imię.

— Pomyślę o tym. Będę miał sporo czasu.

Credence oderwał wzrok od zwierzaka i przeniósł go na nią. Ich spojrzenia spotkały się, ale Dara nie wytrzymała i pierwsza przerwała kontakt, niemal jednocześnie odwracając się, by odsunąć się nieco dalej. Poczuła jak jego palce owijają się wokół jej nadgarstka; były chłodne, ale ich dotyk parzył i bolał, i koił jednocześnie. Zatrzymała się.

— Dara, co się dzieje?

Mówił cicho i czule, z troską i przez chwilę wpatrywała się w niego z lekko rozchylonymi ustami, czując jak oddech ucieka jej z płuc.

— Nie przejmuj się, to nic takiego — wykrztusiła. — Po prostu...

A może? Może odrobinka szczerości nikomu nie zaszkodzi.

— Dziwnie jest myśleć, że wyjeżdżasz — szepnęła. — Że cię tu nie będzie.

— Mówiłaś, że to dobry pomysł.

— Bo tak uważam. Myślę, że to dobra decyzja i że tego potrzebujesz, także po to, żeby się zdystansować i zacząć żyć po swojemu... Ale to nie znaczy, że przyjemnie mi patrzeć, jak odchodzisz — poczuła jak głos jej się załamuje. — Będę za tobą tęsknić.

Zamrugała szybko by powstrzymać łzy, a zaraz potem westchnęła, zaskoczona, gdy przyciągnął ją do siebie, ciasno oplatając ramionami. Wtuliła się w ciemnoszary sweter i zamknęła oczy. Dobrze znany zapach rumianku i książek był słabszy niż zwykle, przytłumiony przez ciężką woń kurzu tych starych mebli, ale w znajomej kompozycji pojawiło się też coś nowego. Coś jak drewno, ciepłe, wysuszone na słońcu... i jeszcze coś ciężkiego, ziemistego, ale dziwnie przyjemnego. Odetchnęła głęboko, starając się zapamiętać ten zapach i ciepło jego ciała.

— Też będę za tobą tęsknił — usłyszała. Westchnęła cicho i drżąco, ale, o dziwo, nie rozpłakała się. Czuła się odrobinę lepiej.

~*~

— Obiecaj, że będziesz pisał.

— Obiecuję — odparł. — Codziennie.

— Bez przesady! Zamęczysz sowę — zachichotała przez łzy z nosem ukrytym w jego marynarce. — Wystarczy raz na jakiś czas.

Wypuściła go z objęć i otarła wilgotne rzęsy.

— Uważaj na siebie, Credence — szepnęła, odnajdując spojrzenie brązowych oczu.

— Ty również.

Cofnął się o krok. O dwa. Wypuścił jej dłonie z uścisku. Jeszcze krok do tyłu. Poprawił torbę na ramieniu, a ona uśmiechnęła się, mając nadzieję, że wyglądało to wystarczająco wiarygodnie.

Jeszcze jeden krok, a potem odwrócił się na pięcie i potruchtał do rampy statku, po której szybko wspiął się na pokład. Dara zamknęła oczy na krótką chwilę.

Credence pojawił się na górnym pokładzie. Spojrzał na nią. Pomachała energicznie na pożegnanie. Potem rozległ się ogłuszający dźwięk syreny, silniki ryknęły i chwilę potem statek odbił od brzegu.

Słońce dopiero wychyliło się zza horyzontu, ale jego pojedyncze, gorące promienie już tańczyły po jej skórze. Dzień miał być pogodny, wręcz upalny. Ona jednak czuła tylko chłód.

if only for a momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz