Rozdział 22 (niezbetowany)

127 15 1
                                    

Nie mogła oderwać oczu.

Jego forma pięła się w górę jak tornado mroku i pyłu. Ogromna masa kłębiła się przed i nad nimi, i prawie wszędzie dookoła, nieustannie pulsując złowieszczo. Gotowa do ataku, nawet jeśli teraz jeszcze pozornie spokojna. Ale Dara wiedziała... wiedziała, że daleko mu było do spokoju i, że wystarczyło mgnienie oka, by wszystko wokół rozpadło się w pył.

— Credence — szepnęła i zaraz poczuła kolejne szarpnięcie.

— Nie rozmawiaj z nim!

Czarna chmura zapulsowała złowrogo, na co Jack wraził jej koniec różdżki w podbródek.

— Cofnij się! — krzyknął. — Cofnij się, albo rozwalę jej łeb!

Cień zamarł na chwilę, zawahał się. Jack puścił jej włosy i usłyszała szelest jego ubrań, gdy się poruszył. Dźgnął ją różdżką w tył głowy. Zamknęła oczy. Dwie małe, gorące łzy spłynęły jej po policzkach.

— Uciekaj — powiedziała.

— Zamknij się, Dara! — warknął Jack i po raz pierwszy usłyszała w jego głosie przerażenie. Sama też się bała, ale każde z nich czuło strach przed czymś zupełnie innym. Uniosła powieki.

Forma uległa zmianie; coś w środku zakręciło się, zawirowało i w głębi chmury zobaczyła rozmazany zarys znajomej twarzy. Był jaśniejszy niż reszta, wyraźnie jego, ale jakby złożony ze strzępów.

Podarte płótno.

— Credence, proszę — zaczęła nagląco. — Nie rób tego. Odpuść. Uciekaj.

Wychyliła się ku niemu, napierając na przytrzymujące ją więzy i starając się nie zwracać uwagi na ból, jaki to powodowało. Chciała być bliżej. Musiała.

Zakłębił się gwałtowniej, jakby w sprzeciwie, ale nie atakował. Słuchał.

— Będą wiedzieli, że to ty. Znajdą cię. Zabiją — mówiła. — Nie mogą cię znaleźć.

— Nawet nie drgnij — syknął Jack. Tymczasem ona, nie zważając na nic wyciągnęła się jeszcze trochę, starając się całą sobą pokazać mu, jak ważne to jest.

— Uciekaj. Proszę — szepnęła, w myślach na przemian przeklinając i błagając, by posłuchał. — Ja dam sobie radę.

Przez chwilę wydawało się, że osiągnęła swój cel. Jego forma zafalowała i poddała się. Zaczęła się kurczyć, zmniejszać. Widziała jak spływa w dół i powoli wylewa się przez szparę pod drzwiami, ale wtedy kątem oka dostrzegła inny ruch.

Prawie zdążyła zapomnieć o obecności Jack'a. Liczyło się tylko to, by zapobiec katastrofie, by ocalić Credence'a. Ale Jack nie lubił, gdy się nie zwracało na niego uwagi.

Nie widziała, co zrobił. Zanotowała tylko, że się poruszył, usłyszała huk, zobaczyła błysk, a w następnej chwili rozpętało się piekło. Chmura urosła do niebotycznych rozmiarów i wybuchła. Mury zadrżały, z sufitu posypał się tynk, szyba w oknie rozpadła się na drobne kryształki. Ich deszcz spadł na drewnianą podłogę, stukając głośno. Cień otulił Jack'a, a gdy na powrót się zmniejszył, jego ciało runęło na podłogę bez życia.

Zniknęły oplatające ją liny. Była wolna, ale jeszcze przez moment nie była w stanie otrząsnąć się z oszołomienia. Potem jednak dotarło do niej, co się stało i w jej głowie natychmiast zaroiło się od scenariuszy potencjalnych konsekwencji. Poderwała się z miejsca, nie zważając na ból rąk i nóg, które protestowały przed tak gwałtowną zmianą pozycji, do tej pory powykręcane boleśnie w niewygodnej pozycji. Z przerażeniem spojrzała na nieruchome, pokiereszowane ciało. Potem odwróciła się, by stanąć twarzą w twarz z ciemnością, która nadal wisiała nad jej głową.

— Uciekaj — powtórzyła. — Musisz uciekać. Nie mogą cię tu znaleźć.

Pośród pyłu znów uformowało się poszarpane widmo twarzy. Żałowała, że nie może jej teraz dotknąć.

— Wracaj do domu — powiedziała, siląc się na spokojniejszy, niemal łagodny ton. — Opowiedz wszystko Tinie albo Queenie. Poczekajcie tam jakiś czas. Przyślę pomoc.

Nie wydawał się chętny do odejścia.

— Nie ma czasu, Credence. Leć. Niedługo się odezwę — dodała nagląco. Jego forma zapulsowała, a potem chmura wystrzeliła przez okno, rozsadzając przy okazji kawałek ściany. Dara podniosła leżącą na podłodze różdżkę i zabrała się do pracy.

~*~

Jej palce wystukiwały nerwowy rytm na brzegu metalowego zlewu. Z bijącym szaleńczo sercem obserwowała płomienie pochłaniające wszystko, co miało związek z Credence'em — każdy szkic, czy rysunek, każdy skrawek informacji, który kiedykolwiek zanotowała. Usłyszała przerażone wołanie dochodzące ze schodów.

— Dara? Dara!

To był Sam. Chwilę później wpadł do mieszkania.

— Odebrałem twoją wiadomość. Na brodę Merlina, co tu się stało!? — mówił i nagle przestał, a Dara, choć roztrzęsiona, bez trudu usłyszała jak wciąga ze świstem powietrze. Podejrzewała, że na widok ciała leżącego na podłodze.

— Czekał tu. Zaatakował mnie i Credence'a — wyjaśniła, odkręcając wodę. — Próbowałam to jakoś zatuszować, ale nie mogę. Zaklęcia nie działają na te blizny.

Cały popiół spłynął do kanalizacji. Odwróciła się do niego.

— Musisz mu pomóc, Sam. Ukryj go — odezwała się. — Aurorzy będą wiedzieć, że to on. Nie mogą go znaleźć.

— Mógł cię zabić... Dara, do jasnej cholery, on mógł cię zabić.

— Nie, Sam. To Jack chciał mnie zabić. Tylko dzięki Credence'owi jeszcze żyję.

Wydawał się rozdarty.

— Nie istnieje żaden inny obskurodziciel. Będą wiedzieli. Będą go szukać u Tiny. Tylko ty możesz go z tego wyciągnąć. Proszę cię, Sam.

Patrzył na nią jeszcze przez chwilę, wyraźnie nie wiedząc, co zrobić, albo czy coś jeszcze powiedzieć. Potem zacisnął usta i wyszedł.

Słyszała ludzi na zewnątrz, słyszała westchnienia i głosy pełne szoku i przerażenia, ale wiedziała, że sama nie da rady nic zrobić z nie-magicznymi świadkami zdarzenia. Własnoręcznie nie byłaby w stanie zmodyfikować im wspomnień, ani też zatuszować spowodowanych szkód, usiadła więc na kanapie, w tym końcu, którego nie poszatkowała obskurialna forma Credence'a i ukryła twarz w dłoniach, po raz pierwszy od początku całego zajścia czując, jak to wszystko ją przytłacza. Zaczęła płakać, najpierw cicho, potem coraz głośniej i bardziej histerycznie. Bała się.

Czekała.

if only for a momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz