Rozdział 19 (niezbetowany)

144 13 0
                                    

 — Jak mogłeś nazwać go dziwakiem? — krzyknęła, wpadając do mieszkania. Sam przekroczył próg zaraz za nią i zamknął drzwi. Zamknął, nie trzasnął i to bardzo Darę zirytowało, bo w tej chwili najchętniej rozniosłaby je w drzazgi. Irytowało ją też to, że wydawał się spokojny, że najwyraźniej złość, którą przyniósł ze sobą przeszła teraz na nią. Miała wrażenie, że się z nią drażnił.

— Przepraszam.

— MNIE przepraszasz? Mnie? — wrzasnęła, nie wierząc własnym uszom. — Czy ty masz pojęcie jak ON musiał się czuć? W ogóle nie mam rozumiem jak coś podobnego mogło ci przejść przez gardło!

— Byłem roztrzęsiony, przepraszam — mówił, a ona czuła, jak złość w niej wrze, jak kipi i bucha, zupełnie niekontrolowana. — Jego też przeproszę, ale błagam, porozmawiajmy...

— Nie mamy o czym — fuknęła. — Rozumiem, że ucieczka Jacka wyprowadziła cię z równowagi i rozumiem, że się bałeś, kiedy nie mogłeś mnie znaleźć, ale żadne z nas nie miało pojęcia o tym co, zaszło! Nie możesz nas winić. A nawet gdyby, to nie miałeś prawa wyładowywać swojej złości na nim!

— Wiem. Wiem. Przykro mi...

Prychnęła.

Dzień był pogodny, więc ona i Credence postanowili spędzić trochę czasu na świeżym powietrzu. Zabrali trochę suchego chleba i poszli na spacer do Central Parku, gdzie karmili kaczki, rozmawiając. Było spokojnie i miło, dopóki nie zjawił się Sam. Na pierwszy rzut oka było widać, że jest wściekły, ale Dara nigdy by się nie spodziewała awantury, która potem nastąpiła. Rozumiała, że miał powody by się martwić, bo jej także zimny dreszcz przebiegł po plecach, gdy Sam w końcu łaskawie zdradził, że Jack Monroe zbiegł w czasie transportu do więzienia, ale jego zachowanie w tamtym momencie było absolutnie niedopuszczalne. Nigdy — NIGDY — nie była na niego równie wściekła.

Dała upust swojej złości gdy tylko Credence bezpiecznie wrócił do domu.

Tobie jest przykro? Sam, na miłość boską, czy ty masz pojęcie ile razy go tak nazywano? Zdajesz sobie sprawę, jak bardzo to na niego wpłynęło? Jak nadal wpływa?

Myślała o tych wszystkich chwilach, gdy cudze, nieprzychylne spojrzenie sprawiało, że Credence kulił się w sobie. Widziała to na własne oczy i pamiętała też, jak sam o tym opowiadał. Zdawał sobie sprawę, że ludzie, których mijał na ulicy, mają go za odmieńca. Tylko, że ich spojrzenia przypominały sposób w jaki patrzyła na niego Mary Lou i to wystarczało, by paraliżował go strach. Gniew uwidaczniał się dopiero później, w formie obskurusa.

Nie wiedzieć kiedy zaczęła krążyć po salonie, nie będąc w stanie nad sobą zapanować. Drażniło ją, że Sam nie zachowuje się podobnie. Nie rozumiała, jak mógł być tak spokojny.

— Wiem, że się martwiłeś, ale wszystko ma swoje granice. Zachowałeś się jak dzieciak, któremu ktoś zabrał ulubioną zabawkę...

— A co, jeśli tak właśnie się czuję? — wpadł jej w słowo.

— Co? — zdołała wydusić, zupełnie wybita z rytmu. Na chwilę zapanowała cisza, drżąca, pełna napięcia, a Sam tylko się w nią wpatrywał. Wyglądał, jakby zmagał się z sobą, jakby chciał coś powiedzieć, ale się powstrzymywał. Albo, jakby się bał.

— Kochasz go? — odezwał się w końcu cicho, zupełnie ścinając ja z nóg.

— Słucham?

— Zapytałem, czy go kochasz? — powtórzył i tym razem to jej zabrakło słów. Znów zrobiło się cicho, ale on nie powiedział nic więcej. Nie drążył tematu, nie naciskał. Po prostu czekał.

— Nie, Sam — odparła. Ochrypły głos na chwilę odmówił jej posłuszeństwa, chrząknęła więc leciutko i dodała — Nie kocham go.

Kolejna chwila bez słów, w której tylko wpatrywali się w siebie — ona zaskoczona i zdezorientowana, on... smutny.

— Wierzę ci — powiedział, ale jego oczy mówiły coś innego. Nie rozumiała dlaczego.

Tym razem cisza trwała bardzo długo. Oboje byli jak porażeni, pozostawieni w bezruchu. Czas płynął gdzieś obok.

W końcu Sam się odwrócił. Widziała, jak jego spojrzenie błądzi tu i tam, jakby trochę bez celu. Wsadził ręce do kieszeni skórzanej kurtki. Gdy się odezwał, jego głos był jak uderzenie gromu. Miała wrażenie, że krzyczał, choć w cale tak nie było; to po prostu milczenie dobiegło końca.

— Chyba — zaczął, po czym westchnął krótko. — Pójdę do Tiny. Naprawdę powinienem go przeprosić. Wytłumaczyć.

Dara wiedziała, że powinna poczuć ulgę albo satysfakcję i jakaś namiastka tych uczuć pojawiła się gdzieś tam w środku, ale coś je krępowało, przytłaczało. Cieszyła się, że poszedł po rozum do głowy, jednak ich rozmowa zabrnęła w tak nieoczekiwane rejony, że do tej pory nie rozumiała, skąd to wszystko się wzięło. Nie potrafiła pozbierać myśli.

— Niedługo wrócę — dodał jeszcze. Podszedł do niej, złożył na jej czole szybki pocałunek. Potem wyszedł.

Gdy wrócił, leżała już w łóżku. Słyszała jak brał prysznic, jak wchodzi do sypialni. Czuła, jak siada na łóżku, jak potem kładzie się obok. Objął ją, pocałował w tył głowy.

Wydawało się, że wszystko wygląda tak samo, ale poczucie zagubienia, które się w niej obudziło, nie odpuszczało. Czuła chłód. Wszystko było chłodne.

Tej nocy nie mogła zasnąć.

if only for a momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz