Rozdział 23 (niezbetowany)

134 16 2
                                    

 — Credence!

— Dara...

Rzucili się sobie w objęcia, gdy tylko stanęli twarzą w twarz.

— Tak się cieszę, że nic ci nie jest! — powiedziała, a choć twarz miała wtuloną w jego ramię dało się słyszeć, że głos jej drży, ciężko było jednak stwierdzić, czyja to była konkretnie wina, bo drżeli oboje, ledwo trzymając emocje na wodzy.

Od całego zajścia minęły cztery dni — cztery długie dni, w których nie dane im było się spotkać, ani zamienić słowa, nawet po to, by przekonać się, czy to drugie nadal żyje. Dzięki Samowi mieli mgliste pojęcie o tym co się działo, ale nawet on ograniczał podobne pośrednictwo do minimum, by nie ściągnąć na siebie niepotrzebnej uwagi. Ukrył Credence'a w starym domu swoich rodziców, zadbał o jego zdrowie i bezpieczeństwo, ale potem zjawił się tam tylko dwa razy, by dostarczyć mu świeże jedzenie i garść informacji. Dara nie pozwoliła mu na częstsze wizyty, bojąc się, że to mogłoby ich zdemaskować.

— M-martwiłem się — mruknął cicho, gdy odsunęli się od siebie. — Sam m-mówił mi, że dobrze się czujesz i zjawisz się, kiedy będziesz mogła, tylko że...

— Wiem. Wiem, ja też się martwiłam.

Usiedli na zakurzonej, salonowej kanapie, trzymając się za ręce.

— Co się dzieje? Czy jest już bezpiecznie?

— Nie — odparła, kręcąc głową. — Nie jest i nie sądzę, że sytuacja prędko wróci do normy. Prawdopodobnie będziesz musiał tu zostać jeszcze przez jakiś czas. Postaram się przychodzić tak często, jak się da, ale...

— W p-porządku. To nie ważne. Nie przejmuj się t-tym — powiedział, nieco mocniej ściskając jej dłoń. — Wiem, że musimy uważać. Po prostu cieszę się, że nic ci nie jest.

Dara przygryzła wargę.

Brzmiał tak spokojnie... W pierwszej chwili wydawał się równie rozemocjonowany, co ona, ale teraz coś się zmieniło.

— Opowiesz mi, co się stało?

Odetchnęła głęboko i zaczęła mówić — o przybyciu aurorów i grupy dochodzeniowej, która wcześniej sprawdzała mieszkanie Jacka w Queens i przesłuchaniach, jakie następowały wtedy i na przestrzeni dwóch kolejnych dni.

— Śledczy szybko się zorientowali, że to był obskurus, więc potwierdziłam ich przypuszczenia, ale zeznałam, że pojawiłeś się nagle i nie znałam cię wcześniej. Podejrzewają też, że chodzi konkretnie o ciebie, bo przesłuchali Tinę i Queen.

— Jesteście w niebezpieczeństwie? — zapytał, gładząc kciukiem wierzch jej dłoni. Brzmiał bardzo poważnie

— Nie, ale nie sądzę, żeby uwierzyli komukolwiek z nas. Tyle, że na razie nie mogą nic z tym zrobić, bo nie mają żadnych dowodów. No i nie spieszy im się jakoś szczególnie... Sytuację udało się opanować, nie-magom wyczyszczono pamięć, więc nie ma świadków, a chodziło przecież o kryminalistę, więc nie zależy im na znalezieniu winnych jego śmierci. Ale zainteresowali się tobą — ścisnęła mocniej jego dłonie, przysuwając nieco bliżej. — Boję się Credence. Boję się, że cię znajdą.

— Nie martw się.

— Raz już próbowali cię zabić! Co ich powstrzyma przed kolejną próbą?

Nagle poczuła, jak przyciąga ją do siebie i obejmuje, tuląc mocno. Powietrze umknęło jej z płuc w westchnieniu pełnym zaskoczenia. Potem, z wahaniem, oplotła wokół niego drżące ramiona odwzajemniając gest.

— Nie martw się — powtórzył. Nie odsuwała się, ale też nie czuła się spokojniejsza dzięki jego słowom, a on jakby to czuł.

— Nieprędko dadzą sobie z tym radę — mówił dalej. — A jeśli coś pójdzie nie tak i faktycznie mnie znajdą, to po prostu ucieknę i ukryję się gdzieś indziej. Wszystko jakoś się ułoży.

Nie poddała się od razu. Mimo pewności, która biła od niego jak nigdy dotąd, nie była w stanie od tak pozbyć się wszystkich obaw, jakie dręczyły ją w ciągu minionych dni. Było tego tak dużo... Jednak koniec końców posłusznie wtuliła twarz w jego ramię i pozwoliła, by czas zrobił swoje. Posępne myśli nie odpłynęły, ale przynajmniej ciało odzyskało spokój.

Może miał rację?

Nie chodziło o to, że nie miała powodów, by się zamartwiać, ale być może powinna po prostu zachować ostrożność i pozwolić sprawom rozwiązać się we własnym tempie? Może to był dobry moment by zaufać jego osądowi? Ostatecznie w czasie konfrontacji z Jackiem sam zdecydował się interweniować, choć miał szansę uciec i jak do tej pory, nie licząc kilku stresujących dni, nie wydarzyło się nic szczególnego. Nadal był tutaj. Był tutaj...

Zamknęła oczy, chowając twarz między jego szyją a ramieniem. Odetchnęła głęboko, czując znajomy, kojący zapach rumianku i książek.

— Nie miałam jeszcze okazji — mruknęła i zamilkła na moment, próbując właściwie ułożyć myśli. — Dziękuję ci, Credence. Wiem, że kazałam ci uciekać, ale...

Zawiesiła głos.

— Wtedy się nad tym nie zastanawiałam, ale dzisiaj drżę na samą myśl o tym, co mogłoby się stać, gdyby nie ty. Ocaliłeś mnie — odrobinę uniosła głowę, zerkając na niego. — Dziękuję.

Nic nie powiedział, ale poczuła, jak zacieśnia uścisk, który zdążył już trochę zelżeć. Uśmiechnęła się do siebie i ponownie oparła na jego ramieniu raz jeszcze zamykając oczy.

if only for a momentOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz