Nie wiedziałam, ile tak biegłam, ale kiedy czułam się przez moment bezpieczna, miałam wrażenie, że słyszę, jak ktoś się niedaleko czai. Dlatego nie zatrzymywałam się na zbyt długo. Dopiero kiedy zaczęło się ściemniać, a mnie już opuściły wszystkie siły. Wtedy przeszłam jeszcze kawałek, by mieć pewność, że jestem całkowicie bezpieczna. W pewnej chwili odwróciłam się, żeby zobaczyć czy ich zgubiłam, ale nagle z impetem na kogoś wpadłam. Miałam nadzieję, że to Felix albo Daniel, ale nie!
Zawsze coś musi pójść nie tak. Już miałam zrobić cokolwiek, nie wiem pobiec dalej, krzyknąć, po prostu coś, ale w tym samym czasie chłopak, bo na mężczyznę nie wyglądał, zakrył mi jedną ręką buzię, a drugą przytrzymał moje nadgarstki. Dalej mnie trzymając, popchnął na jedno z grubszych drzew, o które teraz opierałam się plecami. Spojrzałam groźne w jego orzechowe oczy, ale on nic sobie z tego nie zrobił, tylko powiedział niebezpiecznie cicho, że mam nic nie mówić i odsunął dłoń od mojej twarzy. Życzę powodzenia.
— Jak... — zaczęłam, ale mi przerwał.
— Naprawdę nie wiem jak to możliwe, że jestem tak zabójczo przystojny, ale teraz siedź cicho.
— Nie będziesz mi rozkazywał.
— Właśnie, że będę — odpowiedział szeptem, a ja się zamknęłam.
Chłopak spoglądał gdzieś ponad mną, więc spokojnie zaczęłam mu się przyglądać. Stwierdziłam, że jest nawet przystojny, ale szatyni nie byli w moim typie. Znaczy, jego włosy nie miały odcieniu tak typowo brązowego, tylko bardziej w kolorze gorzkiej czekolady. Miał idealnie zarysowaną szczękę i jestem pewna, że widziałam jego podobiznę w podręczniku od historii przy omawianiu tematu rzeźb greckich bogów.
Jeszcze chwile tak go obserwowałam, gdy nagle chłopak spojrzał na mnie. Przeszły mnie ciarki, ale nie spuszczałam z niego wzroku.
— Możesz przestać się tak gapić? Rozpraszasz mnie.
— Nie — odpowiedziałam i chciałam uderzyć się otwartą ręką w czoło, gdy na jego ustach wykwitł szatański uśmiech. Chciałam, ale nie miałam jak, bo jakiś idiota trzymał nadal moje nadgarstki i w najbliższym czasie raczej nie miał zamiaru ich puścić.
— Wiem, że nie możesz się oprzeć komuś takiemu jak ja, ale jeżeli chcesz przeżyć, nie rozpraszaj mnie, bo ja ci tu właśnie życie ratuje.
— Myślisz, że jestem jakąś księżniczką, która nie potrafi sobie poradzić? — warknęłam, zanim się powstrzymałam.
— Tak — odparł krótko.
— To się mylisz.
Właściwie to się nie mylił. Co prawda byłam księżniczką, ale na przekór stereotypom, nie potrzebowałam ratunku.
Wyrwałam się z jego uścisku i pobiegłam przed siebie. Przez te kilka chwil kiedy rozmawialiśmy, zdążyłam odetchnąć i teraz z nowymi siłami zaczęłam biec... no dobra, uciekać. Powiem szczerze, nie uciekałam długo. Po nie całej minucie chłopak mnie dogonił i ponownie zostałam przyszpilona do drzewa.
I właśnie wtedy uświadomiłam sobie dwie rzeczy. Pierwsza: naprawdę musiałam popracować nad swoją kondycją. Druga: cały czas miałam przy sobie broń, więc z łatwością mogłam go jakoś spowolnić. Uwielbiam mój refleks.
Ni stąd, ni zowąd usłyszałam odgłosy szczękającego o siebie metalu. Dźwięk szybko się do nas zbliżał. Chłopak wyszeptał, że mam być cicho i się nie ruszać, bo i mnie i jego zabiją. Nie wiem czemu, ale go posłuchałam. Może chciałam wiedzieć, dlaczego mi pomaga, a martwy nie mógłby mi tego powiedzieć. Wytężyłam słuch, przez co usłyszałam rozmowę szatyna i innego faceta, który miał głęboki głos.
— Znalazłeś ją?
— Gdybym ją znalazł, to chyba stałaby koło mnie — warknął chłopak.
Na chwilę zapadła cisza, a ja starałam się cicho oddychać, żeby nie zdradzić mojej obecności, choć w tamtej chwili moje serce waliło jak szalone, bo co jeżeli się rozmyśli i mnie wyda? Naprawdę nie miałam humoru, żeby od razu drugiego dnia uciekać z zamkowych lochów albo z czegoś podobnego. W końcu odezwał się ten z głębokim głosem:
— Musimy ją znaleźć. Możliwe, że będzie mogła nas zaprowadzić do kryjówki Kaspiana. Pozostałej dwójce udało się uciec, ale ona jest dziewczyną... — Tu się zaśmiał, a reszta razem z nim. Nie wiem co w tym śmiesznego. Że niby skoro jestem dziewczyną, to sobie nie poradzę? Zabiłabym go jedną strzałą, gdyby był sam.
— Lepiej idź spać, bo twoje żarty przestają być śmieszne — powiedział szatyn.
— Jakoś wszyscy się śmieją oprócz ciebie.
— Bo mam specyficzny humor. Poza tym oni nie mają wyboru, muszą się śmiać, bo inaczej byś ich zabił.
— W sumie to racja — odpowiedział tamten po chwili ciszy. — Drzemka też by mi się przydała.
— Zostanę i rozglądnę się jeszcze — mruknął chłopak, gdy usłyszałam znowu kroki.
— Tylko się nie zgub, bo nie mam zamiaru cię szukać.
Poczekałam, aż kroki wystarczająco daleko się oddaliły i wychyliłam się zza drzewa.
— Droga wolna, ale nie radzę ci wracać na północ.
Chłopak opierał się o drzewo, nawet na mnie nie patrząc. Wybąkałam jakieś "dziękuję", a potem spytałam, kim był ten facet. Spojrzał na mnie uważnie przez dłuższą chwilę, a potem wrócił do oglądania gwiazd, a ja sobie uświadomiłam, jak późno było.
— Moim ojcem.
W sumie to mogłam się zorientować. Odwróciłam się i ruszyłam na południe, rzucając przez ramię "żegnaj". Patrzył w górę na gwiazdy i mruknął jakby do siebie:
— Kochana, jeszcze się spotkamy. I to prędzej niż myślisz.
Postanowiłam tego nie komentować i zaczęłam iść dalej przed siebie, ale po kilku krokach coś kazało mi się jeszcze raz odwrócić, a gdy to zrobiłam, po szatynie nie było żadnego śladu. Pozostała tylko moja peleryna wisząca na jednej z gałęzi, powoli powiewając na wietrze.
CZYTASZ
Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔
Fanfiction[zakończone] Jeżeli jednego dnia "walczysz"ze swoim bratem na dziedzińcu zamku, w którym mieszkasz, a następnego idziesz do zwyczajnej szkoły w Londynie, to wiedz, że Twoje życie jest cholernie skomplikowane. Jak moje. Tak, jestem księżniczką. Tak...