Czternasty Liść 🍁

687 41 5
                                    

Victoria oderwała się od Kaspiana i spojrzała najpierw na Evie, a potem na mnie.

— To nie tak jak myślisz!

— A niby jak? Sprawdzałaś, jak miękkie ma usta!? — krzyknęłam.

Odwróciłam się i wybiegłam z pomieszczenia, potykając się o suknię.

Czułam się dziwnie zdradzona, widząc jak moja przyjaciółka, całuje mojego brata. To było takie dziwne i, naprawdę, nie spodziewałam się, że może ich coś łączyć. A, szczególnie że brunetka kilka dni wcześniej całowała Daniela. Kaspian wydawał się dobrze z nim dogadywać i nie chciałam, by przez Vicki się pokłócili, ale też nie mogłam okłamywać Daniela.

Mogłam też nic nie mówić i udawać, że tego nie widziałam, ale wtedy bym to wszystko tłumiła w sobie. To nie był mój problem, ale czułam się z nim silnie powiązana, bo gdybym razem z Evelyn nie weszła do tego pokoju, to ich pocałunek byłby tajemnicą. Teraz to też miała być moja tajemnica.

Uh, nie wiedziałam, na kogo powinnam bardziej się złościć. Na Vicki, że leciała na dwa fronty, czy na Kaspiana, że za moimi plecami umawiał się z moją przyjaciółką.

Westchnęłam i rozejrzałam się. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Z każdej strony były drzewa, a niedaleko mnie płynął strumień.

Cóż za ironia losu pomyślałam.

Nie chciałam przychodzić nad strumień, a jednak tu dotarłam. Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić moje nerwy, żeby na spokojnie nad wszystkim pomyśleć. Nawet nie wiedziałam, z której strony przyszłam ani kiedy opuściłam kryjówkę. Ostatecznie położyłam się na mchu i miałam absolutnie gdzieś, czy coś mnie zje, czy nie, czy ktoś mnie znajdzie, czy nie, czy umrę, czy nie. Po prostu miałam już tego wszystkiego dość i chciałam tylko odpocząć, oczyścić umysł.

Przymknęłam oczy, ale do mojego umysłu wdarło się jedno wspomnienie, które wszystko zburzyło. Moja chwila słabości, kiedy stwierdziłam, że nie poradzę sobie jako królowa i miałam zamiar uciec po naszym zwycięstwie. Może teraz byłby dobry moment skoro i tak nie wiedziałam, w którą stronę iść?

— Mogłabyś ich tak zostawić? — usłyszałam głęboki głos i zamiast się zastanawiać, kto to i czego chce, myślałam nad tym czy ostatnie pytanie przypadkiem nie wypowiedziałam na głos.

— Myślisz, że nie dasz rady, ale skąd wiesz, skoro nawet nie spróbowałaś, Adrianno? — kontynuował, a ja gdy tylko usłyszałam swoje imię, natychmiast otworzyłam oczy i wstałam. Rozejrzałam się, szukając postaci, która kierowała do mnie słowa, ale w cieniu drzew nikogo nie mogłam dostrzec, mimo że silnie odczuwałam obecność tego kogoś.

— Kim jesteś?! Czego chcesz?!

Odpowiedziała mi cisza. Dopiero po kilku chwilach, kiedy już doszłam do wniosku, że to po prostu moja wyobraźnia, znów usłyszałam ten głos:

— Może jako królowa poradziłabyś sobie lepiej, niż myślisz?

Wydawał się dochodzić ze wszystkich stron, czego wcześniej nie zauważyłam. Mimo że nie widziałam, kto do mnie mówi, czułam, że to nie jest nic złego.

— Nie możesz tego wiedzieć. Może wszystko zniszczę? Narażę całe królestwo? Nie jestem gotowa.

— I przez to, że ty nie jesteś gotowa zasiąść na tronie, odbierzesz swoim poddanym możliwość życia w bezpiecznym kraju?

Nie odpowiedziałam.

Może to było samolubne, ale przez ostatnie osiem lat liczyłam głównie na siebie i o nikogo nie musiałam się nigdy martwić. Ale teraz byłam w Narnii, a jako księżniczka musiałam przestać być samolubna. To była jedyna rzecz, którą zdążyłam nauczyć się o księżniczkowaniu, zanim trafiłam do Anglii. Jako księżniczka musiałam dbać przede wszystkim o dobro swoich poddanych. Nawet jeżeli nie chciałam nią być.

— Ty jesteś prawowitą władczynią. Krwią z krwi. Jesteś córką Penelopy Piątej Pięknej oraz Riliana Siódmego Sprawiedliwego, siostrą Kaspiana Jedenastego. Nie zostałaś wychowana na uciekinierkę.

Milczałam przez chwilę. W głowie cały czas słyszałam te dwa słowa. Prawowita władczyni. Ten głos krążył mi po głowie, aż w końcu przed sobą zobaczyłam cień, który przypominał mi moją matkę.

— Jesteś prawowitą władczynią, Adrianno — powiedziała i cień zniknął.

Nie byłam pewna czy to tylko mi się przywidziało, czy naprawdę to była moja matka. Byłam natomiast pewna czegoś innego. Nie mogłam się poddać. Nie teraz, nigdy.

— Jestem następczynią tronu narnijskiego, którego będę broniła, dopóki moje serce nie przestanie bić. Nie opuszczę moich poddanych, gdy będzie coś im groziło, ponieważ jestem księżniczką, Adrianną Drugą, która nie pozwoli, by ktokolwiek odebrał mi koronę. Nie wyrzeknę się tronu. Nigdy — przyrzekłam najbardziej uroczystym tonem, na jaki było mnie stać.

— Nie pomyliłem się, co do ciebie — odezwał się głos, a potem zawiał ciepły wiatr. Głos mnie opuścił, pozostawiając samą z nową motywacją.

Wzięłam głęboki wdech, unosząc głowę wysoko, czując się o wiele silniejsza. Byłam przekonana, że ze wszystkim mogłam sobie poradzić, a w tamtym momencie musiałam sobie poradzić z drogą powrotną. I to w sukni!

Krążyłam już po lesie dobrą godzinę, może dwie. Starałam się iść ciągle prosto, bo po wyjściu z lasu mogłabym z grubsza określić, gdzie jestem, i w którą stronę powinnam iść. Co chwila rozglądałam się, szukając czegoś, co mogłoby wyglądać znajomo. Na szczęście światło księżyca wszytko dobrze oświetlało.

Nagle dostrzegłam jedno drzewo, które, mimo że wyglądało dokładnie tak samo jak inne dookoła, wydawało mi się znajome. Moja wyobraźnia pomogła mi i "umieściła" na jednej z gałęzi moją pelerynę, która gdy była tam naprawdę, powiewała na wietrze

To było miejsce, gdzie pierwszy raz pożegnałam się z Kolem, po tym jak mi pomógł ukryć się przed swoim ojcem.

Wszystkie wspomnienia, które miałam o nim, w jednej chwili do mnie dotarły.

To jak na niego wpadłam w lesie, jak przed nim uciekałam, ale mnie dogonił. Jak nie wydał mnie i kłamał przed swoim ojcem. Jak w zamku uratował mnie przed strażą, otwierając drzwi do pustej komnaty. Jak wyciągnął mnie z okna. Jak pomógł mi przemierzać korytarze, jak uratował mnie przed przygnieceniem przez ścianę. Jak oddał mi swoją pelerynę. Jak przytulił mnie, gdy byłam zdruzgotana i przerażona, słysząc krzyk matki. Jak mnie pocieszał. Jak mnie niósł do mojej komnaty.

I wtedy, w środku nocy, nie wiadomo gdzie w lesie, całkowicie samej, zrobiło mi się cieplutko na serduszku. Od dawna nikt tak wiele dla mnie nie zrobił i to sam z własnej woli. Mimowolnie się uśmiechnęłam, bo to było naprawdę miłe, co dla mnie robił. Czasami zdenerwował, czasami się droczył ze mną, czasami chronił i martwił, a spotkaliśmy się dopiero... dwa razy? I tak szczerze to miałam nadzieję, że spotkam go jeszcze parę razy.

— Odwróć się. Powoli — usłyszałam przy uchu, czując coś metalowego na plecach. No ciekawe, co to mogło być.

Uniosłam dłonie do góry, pokazując, że nie mam żadnej broni i wykonałam polecenie, bo nie chciałam stać się ludzkim szaszłykiem. Przede mną stał wysoki chłopak, który mógł mieć jakieś dziewiętnaście lat. Trzymał miecz, dźgającą stroną w moim kierunku. Klinga drżała ledwo zauważalnie, a chłopak źle go trzymał, przez co jednym ruchem sztyletu, mogłabym go wytrącić. Niestety w bucie został mi tylko jeden sztylet, który już od pewnego czasu dawał się we znać, ale nie miałam jak go sięgnąć. Musiałam więc użyć mojego sprytu.

— Pokazać ci coś? — spytałam.

— Co? — zapytał chłopak, nic nie rozumiejąc. W sumie to ja też czasami siebie nie rozumiałam.

— To — odpowiedziałam i kopnęłam nogą w jego rękę. Przez to, że źle go trzymał, miecz poszybował w górę, obracając się parę razy dookoła własnej osi. Podczas gdy chłopak się temu przyglądał, ja zaczęłam biec.

Te ciągłe ucieczki zaczynały mnie już męczyć, a okazało się, że miało ich być jeszcze więcej.

Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz