Leżałam na łóżku przez jakiś czas, ale za żadne skarby nie mogłam zasnąć. Evelyn pochrapywała, przykryta ciepłą pościelą, a Victorii w ogóle nie było w pomieszczeniu. I w sumie miałam to gdzieś, gdzie się podziewała.
Nie. Wcale nie zaprzeczyłam sobie w myślach.
Prawda zgodziłam się ze sobą.
Westchnęłam. Może trochę mi jednak zależało. Mimo że byłam na nią wściekła, to nadal była moją przyjaciółką.
— Adri? Śpisz? — rozpoznałam głos Vicki. Nie usłyszałam, jak wchodziła, możliwe, że to dlatego, że już powoli odpływałam. Nie chciałam z nią rozmawiać, dlatego przymknęłam oczy i udawałam, że śpię. Ona jednak mi za bardzo nie uwierzyła i zaczęła mówić:
— Naprawdę nie chciałam, żeby tak wyszło. Ja... ja oby dwóch ich kocham i nie potrafię wybrać między nimi.
Oni nie są rzeczami w sklepie, by wybierać.
— Chciałam ciągnąć to dalej, żeby się przekonać, którego bardziej kocham...
Kosztem ich uczuć, tak?
— Przez te osiem lat bardzo się z Kaspianem zżyliśmy — głos się jej załamywał, ale ciągnęła dalej — i niedawno przerodziło w coś większego. Ale gdy zrozumiałam, że to Daniel, mój Daniel, wrócił do Narnii, wszystkie wspomnienia z nim wróciły.
Pierdol, pierdol, ja posłucham.
— Nie wiem, co powinnam zrobić. Nic ci nie powiedziałam, bo wiedziałam, jak zareagujesz. Mimo tych ośmiu lat pozostał ci stary temperament — przerwała na moment. — Ja nie chcę po prostu zostać sama, rozumiesz?
Zrobiło mi się jej żal, to prawda, ale nie zmieniało faktu, że to było bardzo egoistyczne z jej strony.
— Proszę cię tylko o jedno. Nie mów im, że oby dwóch ich kocham. Chce mieć czas, by upewnić się w swoich uczuciach — pociągnęła nosem. — Nawet nie wiem, czy mnie słuchasz, ale jeżeli tak to proszę cię. Nie mów im.
Odczekała chwilę, aż jakoś zareaguję, ale ja się nie poruszyłam nawet o milimetr. Po chwili usłyszałam, jak się oddala, prawdopodobnie w stronę swojego łóżka. Starałam się zasnąć, ale umożliwiało mi to szlochanie i pociąganie nosem przez Victorię. W końcu nie wytrzymałam i wyszłam z pomieszczenia, biorąc ze sobą książkę. Poszłam do głównej sali, bo była najlepiej oświetlona. W niej zawsze paliły się jakieś pochodnie, choć nie byłam do końca pewna dlaczego.
Usiadłam skrzyżnie na okrągłym stole i położyłam księgę na kolanach. Przewertowałam ją w poszukiwaniu listu, który nie miał sensu. Przeczytałam go jednak kilka razy.
Złociutka!
Łudzę się, że do nas wrócisz.
Ostatni raz, gdy Cię widziałam,
Towarzystwo koszmarne miałaś.
Otworzę przed Tobą moje serce i
Powiem, że zawsze Cię kochałam.
Okazywać tego po prostu nie umiałam, ale
Kiedy zniknęłaś, wszystko się zmieniło.
Ósmy miesiąc teraz
Jest, a ja chyba w depresję
Popadnę.
Aczkolwiek chciałabym ujrzeć cię jeszcze
Raz. Ten jeden ostatni raz.
Ale jeśli to nie będzie nam dane,
Pamiętaj: Kocham cię, córeczko.
Elegancka i wytworna,
Twoja mama.
Przyjrzałam mu się dokładnie, szukając jakichś podpowiedzi. Żadna z liter nie była jakoś specjalnie napisana, podkreślona czy zaznaczona. Tylko na trzech rogach były napisane różne liczby. Siedem, dwa i jeden. Zdenerwowana wrzuciłam kartkę między strony, a sama otworzyłam na czterysta osiemdziesiątej siódmej. Znajdź to. Znajdź to. Znajdź to. Cholera, co i gdzie? I dlaczego czterysta osiemdziesiąt siedem jest zakreślone?
Zaczęłam wertować książkę jeszcze raz, bardzo powoli i na stronie sto dwudziestej siódmej dostrzegłam delikatnie ołówkiem zaznaczone pierwsze litery każdego z wersów. Poczułam rozczarowanie, bo te litery niczego nie tworzyły. Były przypadkowe. Jak treść listu! Odnalazłam go szybko i wyprostowałam, bo się lekko pogiął i odczytałam pierwsze litery.
ZŁOTO, POKÓJ, PARAPET
Coś musiało łączyć te trzy rzeczy.
Złoto. Dużo złota jest w skarbcu, a skarbiec można nazwać pokojem. Ale nie pamiętam, by był tam jakiś parapet. Czyli skarbiec można odrzucić.
Na jednym z korytarzy znajdował się gobelin wyszyty złotą nicią, ale to nie jest za bardzo pomieszczenie. Czyli korytarz też nie.
W sypialni moich rodziców znajdowało się wiele pozłacanych rzeczy, ale tam było wiele parapetów, a wyraźnie jest napisane, że chodzi o jeden.
Zamyśliłam się. Złoto, pokój, parapet. Może chodzi o pokój z pozłacanym parapetem? A może o parapet, na którym mieści się złoto wielkości pokoju? Dobra to było bez sensu, ale była noc i nie miałam głowy do takich zagadek. Mogło równie dobrze chodzić o złoty pokój z parapetem. I właśnie wtedy mnie olśniło.
W zamku, we Wschodniej Wieży znajdował się pokój z jednym oknem zwróconym w stronę, gdzie wschodziło słońce. Przez to, światło wpadające do środka, oświetlało wszystko jasnym blaskiem i to pomieszczenie zostało nazwanym Słonecznym Pokojem. Moja matka nazywała go jednak Złotym Pokojem.
Jak mogłam nie wpaść na to od razu?!
Byłam tak podekscytowana, że o mało, co nie zaczęłam krzyczeć na całą główną salę. Po tym jak się uspokoiłam, chciałam jak najszybciej dostać się do zamku i pobiec na wieżę, ale przypomniałam sobie, że następnego dnia wieczorem będę mogła się tam dostać w bardziej cywilizowany i legalny sposób. Musiałam uspokoić moją impulsywność. Powiedziałam sobie, że muszę się wyspać, bo jutro będę miała wiele do zrobienia. I to sprawiło, że poczułam poranne wstawianie na zwiady i aż ziewnęłam.
Wróciłam do swojego łóżka i położyłam się, próbując zasnąć. Nie zajęło mi to długo, bo już po chwili spałam.
Na szczęście nic mi się nie śniło i to był chyba pierwszy raz, gdy byłam całkowicie wyspana. Rankiem nawet się uśmiechałam, gdy jadłam bułkę na śniadanie. Wszyscy na mnie patrzyli jakby ze strachem, ale ja naprawdę się tym nie przejmowałam. Czułam, że to będzie cudowny dzień, że wszystko nam się uda i że dowiem się, co miałam znaleźć.
Wszystko było zbyt idealnie i wiedziałam, że zło pierdolnie znienacka, bo nic nigdy nie mogło układać się po mojej myśli. Jednak na razie miałam zamiar w całości wykorzystać mój dobry humor.
Kaspian jeszcze przypominał mi, Evelyn i Victorii wczorajsze "lekcje" i, mimo że wszystko zrobiłam tak, jak na damę przystało, to wiedziałam, że na balu będę stuprocentową sobą. Było trochę niezręcznie, bo ja się uśmiechałam jak psychopata, ale jednocześnie dalej byłam zła na Vicki.
Przećwiczyliśmy parę razy taniec i, nie chwaląc się, wywaliłam się mniej razy, niż się spodziewałam.
Potem przebrałyśmy się, a ja ubrałam suknię, która wyjątkowo przypadła mi do gustu. Wyglądałam po prostu prze-cu-do-wnie. Ja miałam ciemnoniebieską, Evie czarną, a Vicki fioletową. Uczesałam się szybko, zostawiając moje blond włosy rozpuszczone, wiedząc, że będę żałować. W czasie, gdy Vicki i Evie robiły sobie makijaż (stojąc, co najmniej osiem metrów od siebie), ja siedziałam na podłodze obok mojego łóżka i mocowałam sztylety. Dwa w cholewkach butów, jeden przy udzie. Och, i jeszcze jeden przy pasie, ale tak, że był praktycznie niewidoczny w fałdach sukni. Ale i tak ubolewałam nad tym, że nie miałam gdzie schować miecza.
W końcu skończyłyśmy przygotowania i zostałyśmy zaprowadzone tajnym przejściem prosto do zamku, by rozwalić pewną imprezę.
CZYTASZ
Opowieści z Narnii. Powrót Księżniczki | ✔
Fanfic[zakończone] Jeżeli jednego dnia "walczysz"ze swoim bratem na dziedzińcu zamku, w którym mieszkasz, a następnego idziesz do zwyczajnej szkoły w Londynie, to wiedz, że Twoje życie jest cholernie skomplikowane. Jak moje. Tak, jestem księżniczką. Tak...