Rozdział 27

627 73 140
                                    

Do domu wracam późnym popołudniem. Autobus, do którego wsiadłam pod szkołą, wywiózł mnie na drugi koniec miasta. Wysiadałam z niego w nieprzyjemnej dzielnicy. Musiałam czekać dwadzieścia minut na przystanku na inny i nim wrócić do centrum, skąd dopiero złapałam busa do swojej dzielnicy.

Najchętniej w ogóle nie wracałabym do domu, ale zmusił mnie do tego zaniepokojony SMS mamy, w którym pytała, gdzie się podziewam i o której będę. Na komórce mam oczywiście dziesiątki nieodebranych połączeń od Petera oraz od Marysi, Agnieszki, Eweliny, a nawet od Drako, od którego również dostałam SMS-a. Nawet go otworzyłam z ciekawości, ponieważ był to pierwszy SMS, jaki od niego dostałam. Napisał: „Hej, mała, nie odbierając telefonu ode mnie, łamiesz mi serce". Rozbawił mnie tym do łez, więc znów płakałam.

Wchodząc do domu, staram się nie robić hałasu. To jest jakiś koszmar, mieszkać w jednym budynku z chłopakiem, którego nie chce się widzieć na oczy. W każdej chwili może wyjść z mieszkania, a ja mam dość płaczu na jeden dzień. Peter jest w domu, bo widziałam światło w jego oknie. Na szczęście udaje mi się niepostrzeżenie czmychnąć do własnego mieszkania. Jednak nie jest mi dane nacieszyć się tym szczęściem zbyt długo. W kuchni siedzą mama z ciocią Zuzą. Na mój widok przerywają rozmowę. Mama podnosi się z taboretu.

– Jo, gdzieś ty była? – pyta, o dziwo bez pretensji.

– Włóczyłam się po mieście – mruczę pod nosem, ściągając kurtkę i buty.

– Coś się stało? Peter wypytywał o ciebie. Powiedział Zuzie, że się pokłóciliście.

– Delikatnie mówiąc. Jeśli już zaplanowaliście nasze wesele, to możecie wszystko odkręcić – warczę pod nosem. – Nie będzie żadnego ślubu, wesela, nawet zaręczyn, o wspólnych wnukach też możecie zapomnieć. Wiem, już pewnie nadałyście im imiona i przezwiska. – Po raz kolejny łzy cisną się mi do oczu.

– Co ty pleciesz? – Matka się wścieka i idzie w moja stronę.

Zatrzymuję ją szybkim gestem.

– Nie chcę teraz o tym gadać.

Obracam się na pięcie i wpadam prosto na Mario. Świetnie, jeszcze tylko jego tu brakowało. Zapomniałam, że planował przyjechać na weekend do domu.

– Co jest, Jo? – Mariusz mierzy mnie z góry na dół. – Peter zasypuje mnie wiadomościami, pyta co chwilę, czy już wróciłaś, i pisze, że mam mu dać znać, jak będziesz w domu. Coś ty znowu nawyrabiała? – pyta z pretensją, a ja mam ochotę mu przypieprzyć w ten durny ryj.

– Odwal się – warczę. – Napisz mu, żeby spadał. Nie chcę go widzieć i niech się nawet nie waży tu przychodzić.

Mijam Mario i zamykam się w swoim pokoju, skąd po chwili rozbrzmiewają ogłuszające basy, zalewające pewnie całą klatkę schodową, a nawet dzielnicę. Na szczęście nikt w domu nie reaguje na taki hałas. Piosenka The bleeding 5FDP nabiera dla mnie nowego znaczenia, ale nie będę odgrzewać starych kotletów. À propos, uświadamiam sobie, że nic nie jadłam od rana, wcale nie czuję głodu. Może od tej rozpaczy schudnę. Peter lubi chudzielców.

Zwijam się w kłębek na łóżku. Kiedy dowiedziałam się o Marku i Jagodzie, myślałam, że mam złamane serce. Pfff, ale byłam idiotką. To był pikuś. Teraz moje serce jest rozerwane na strzępy. Wtedy cierpiałam? Jeśli to było cierpienie, to teraz przeżywam katusze. Dociera do mnie, jak mocno kocham Petera. Tylko że co to zmienia? Jak widać, on wcale nie kochał mnie tak mocno, jak twierdził. Jakby tak było, to czekałby na mnie tyle ile trzeba, a nie sypiał z pierwszymi lepszymi.

Słowa Laury ciągle wywiercają mi dziurę w sercu – a nie, przepraszam, ja już nie mam serca. W głowie cały czas mam wyraz twarzy Petera, jego niebieskich oczu. To tak cholernie boli.

Z tobą zawsze ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz