4. Destiel *smut*

767 41 4
                                    

Dean leżał na łóżku martwo wpatrując się w biały sufit motelu.

Odkąd zostawił Castiela w czyśccu czuł przytłaczające poczucie winy, nie dające mu spokojnie spać w nocy. Dręczyły go koszmary. Rozumiał już co czuł Sam, gdy Lucyfer mieszał mu w głowie, a przynajmniej rozumiał jak to jest przeżyć ponad tydzień bez snu.

Wstał i podszedł do lustra w brudnej łazience.
Motel nie był zbyt ekskluzywny, ale to raczej ostatnie co teraz przychodziło mu do głowy.

Z niepewnością spojrzał w odbicie, by zaraz ujrzeć w nim ciemnym kolorem odznaczały się wielkie wory pod oczami i obojętny wzrok.

Nie sądził, by mógł przeżyć do końca roku.
Zawiódł go. Mógł go uratować, a przegrał. Znowu.

Te myśli nie dawały mu zmrużyć oka. Gdy tylko je zamykał, miał przed sobą obraz zsuwającego się w dół Casa i ostatni krzyk jego imienia.

Jego twarz zetknęła się z zimną wodą zanim ponownie spojrzał w lustro z rezygnacją ale i pewnym rodzajem wściekłości.

Po co miał właściwie jeszcze żyć? Apokalipsa? Brat w wariatkowie? A do tego on.
To wszystko było jednym wielkim żartem jak właściwie całe jego pieprzone życie.

Uderzył pięścią w szkło, a jego ręce pokryła krew spływająca z ran od jego odłamków.

Pulsująca ręką spotkała się ponownie z ostrymi końcami przedmiotu, gdy jak przez mgłę usłyszał pukanie do drzwi, by w zaraz w zwolnionym tempie spojrzał w ich stronę, nawet tego nie rejestrując.

Po chwili postanowił jednak zignorować je przeklinając w duchu cholerną obsługę sprzątającą, czy inne gówno, które śmiało zagłuszać jego spokój.

Lecz denerwujące dźwięki nie ustały, a wręcz nasiliły się.

- Później - wrzasnął.

- Dean... - mężczyzna usłyszał prawie niesłyszalny szept.

Tak słodki szept, tak niewinny, tak znany mu i niesamowity...

W ułamku sekundy blondyn znalazł się przy drzwiach uchylając je z widocznym zniecierpliwieniem.

Ujrzał mężczyznę w starym, beżowym płaszczu wpatrującego się w niego z zagubionym i stęsknionym wzrokiem.

-Cas! - krzyknął pełen emocji.

Mieszało się w nim zaskoczenie, szczęście, ale przede wszystkim pytanie: jak?

-Dean - powtórzył upadły Anioł.

Blondyn bezmyślnie rzucił się w jego objęcia.

-Castiel. ... - szepnął.

Nie zauważył, gdy po jego policzku spłynęła pojedyncza łza ulgi. A niby mężczyźni nie płaczą.

Castiel odsunął się i powolnym ruchem dłoni otarł policzek chłopaka łącząc ich spragnione spojrzenia.

Dean niewiele myśląc złączył ich usta w pocałunku pełnym tęsknoty, pragnienia, a przede wszystkim niewypowiedzianych słów.

W momencie elektryzującego muśnięcia wszystkie żarówki w pomieszczeniu pękły, a spod płaszcza anioła wyłoniły się wielkie, czarne skrzydła fruwające na wszystkie strony pomieszczenia.

Dean odsunął się od chłopaka zdziwiony, by ujrzeć tylko zaczerwienienie i wstyd na jego twarzy.

-Dean... Ja przepra. .. - nie dokończył, gdy zielonooki zamknął ich usta w kolejnym, gorętszym pocałunku.

Brunet po chwili zaczął je odwzajemniać, próbując nadążyć za nadanym mu tempem.

-De... - jęknął, gdy wymieniali się oddechami.

Mężczyzna przygwoździł chłopaka do ściany, na co jego skrzydła znów się poruszyły.

Blondyn dotknął ich nasady, na co anioł jęknął głośno i przygryzł dolną wargę.

-Więc tak to działa? - zaśmiał się.

-Są bardzo wrażliwe, Dea... - urwał, gdy ciepłe dłonie chłopaka dotknęły nasady skrzydeł.

Syknął wbijając paznokcie w nadgarstki chłopaka, które trzymał.

-Spokojnie, Cassie - szepnął lekko z uśmiechem malującym się na jego twarzy.

Chłopak spojrzał w jego oczy.

-Mogę zawsze przestać jeśli chcesz, pamiętaj - stwierdził Winchester szukając pozwolenia w jego tęczówkach.

-Nie przestawaj - Odparł cicho drugi i to wystarczyło.

Rozpoczęli wojnę o dominację i oddech, którą Cas w końcu przegrał.

Dean posłusznie, tym razem ostrożniej, przejechał dłonią po nasadzie skrzydeł. Uśmiechnął się w duchu na wyraz twarzy ukochanego.

Jęki anioła tylko zwiększały jego, już całkiem dużą, erekcje, o którą obaj się ocierali.

Nagle stało się coś, czego się nie spodziewał.

Castiel przekręcił go i tym razem to on był przygwożdżony do zimnej ściany.

Ręka anioła znalazła się na ściśniętym kroczu chłopaka.

- Ale tak przed ślubem? - zaśmiał się urywając pojedynczy jęk.

Niebieskie tęczówki mężczyzny błysnęły pożądaniem, a na jego twarzy zagościł ciepły uśmiech.

Bez odpowiedzi znów wpił się w jego pełne usta, powoli ściągając z kochanka spodnie i potarganą lekko koszulkę.
Dean odsunął się wciąż nie wierząc w to co robi i sięgnął do szafki.

- Lubrykant, Cas. Będzie łatwiej.

Castiel najwidoczniej widział więcej Pizzamana niż przyznawał się oglądać, ponieważ zaraz bez zbędnych pytań wykonał polecenie.

Chłopak zaczął ocierać się o krocze mężczyzny, przylegając do niego całym swoim ciałem.

Schował głowę w zagłębieniu jego szyi, którą następnie zaczął obdarowywać kolejnymi pocałunkami, słuchając własnego imienia na ustach towarzysza. Chciał, by ta chwila trwała wiecznie.

Brzęczenie.

Dean otworzył oczy, słysząc brzęczącą muchę, latającą nad jego głową.

Oparł się na łokciach przecierając oczy. Wstał i podszedł do lustra widząc znów swoje worki pod oczami. Jęknął przeciągle.

Usłyszał pukanie do drzwi.
Zerknął na kalendarz.
Był wtorek.

***********************************

Czuję zażenowanie czytając to ponownie i postaram się nigdy więcej nie pisać takich rzeczy, ale do tego czasu
Fucking enojoy xD

Destielowe SabrieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz