7. Sabriel

652 45 1
                                        

Cichy szelest wystarczył, by wszystkie mięśnie Sama naprężyły się, a zmysły wyostrzyły.

Liczyły się sekundy. Lata życia takim trybem nauczyły go jednego, wróg może zaskoczyć w każdej chwili, a ty musisz być na to gotowy.

W ułamku sekundy trzymał już, schowany zawsze pod poduszką, pistolet, wymierzony w mężczyznę przed nim.

- Woah, woah, spokojnie kowboju - rzekł chłopak wystawiając ręce w geście obrony i cofając się o krok.

- Gabriel?

- Pięć punktów za spostrzegawczość.

- Przecież ty nie żyjesz.

- Wiesz jak to bywa, czasem żyjesz, czasem nie - wzruszył ramionami. - znudziło mi się bycie martwym, łosiu.

Sam podniósł się do pozycji siedzącej i odstawił broń na swoje miejsce w ciągłym szoku.

- No co? Nie cieszysz się, Sammy?

- Po pierwsze nic jeszcze nie powiedziałem, po drugie to jest Sam, a nie "Sammy" - narysował cudzysłów palcami w powietrzu.

Materac ugiął się teraz pod ciężarem Anioła, w którego ręce pojawił się lizak.

- Kolejny? Jakim cudem ty nie masz jeszcze cukrzycy.
- Po pierwsze, Sammy, cukrzyca nie jest od cukru. Po drugie to pomaga na stres.
- A czym, jeśli mogę wiedzieć, wielki Archanioł się może tak stresować? Czekolada podrożała? - zaśmiał się.

Gabriel jednak spoważniał i spuścił wzrok na białą ścianę motelu, co zaskoczyło Sama.

- Długo się na to zbierałem... - zaczął.

Serce Sama podskoczyło na pierwsze słowa Archanioła.

Chłopak zawsze czuł pociąg do drugiego, ale uznawał to bardziej za jakieś dziwne marzenia niż jakaś prawdziwa możliwość spełnienia.

W końcu Gabriel był Archaniołem, a on? Zwykłym człowiekiem, który na dodatek był w piekle, w klatce z samym Lucyferem, ponadto zabił więcej ludzkich istnień niż mógłby zliczyć. Niczym nie zasługiwał na miłość Anioła.

- Wiem, że może mieć to dla mnie ogromne konsekwencję, ale pieprzyć to. Przeżyłem miliardy lat na tej Ziemii, widziałem miliony istnień, grzechu, zła i pojednań. Nigdy nie chciałem w tym uczestniczyć, być jakąś ze stron. Chciałem trzymać się z daleka od wszystkiego, byłem zadufany we własnej osobie, choć tak naprawdę byłem zagubiony. Czasem uważałem to miejsce, ludzi za samo zło, zabawę, lecz po tym wszystkim co przeżyliśmy. Myślałem, że to złudzenia, przecież ja nie mogę mieć uczuć, czułem, że to złe, ale mimo tego wszystkiego uważam Cię za najpiękniejszą rzecz, jaką mogłem spotkać w swoim dość długim życiu. Mam gdzieś, czy to złe, czy nie. Brzmię jak rozemocjowana nastolatka, ale cholera, Samie Winchesterze, Kocham Cię.

Sam wstrzymał oddech, jakby obawiając się, że cała ta chwila to tylko głupi sen. Patrzył głęboko w oczy Gabriela, chcąc zapamiętać każdą część z nich.

- I wiem, że to odwzajemniasz, a przynajmniej mam taką nadzieję, nie jestem dobry w wyznaniach i w ogóle... - zaczął się plątać i drapać nerwowo po tyle własnej głowy. - ...powiedz coś, Sammy - jęknął.

Brunet zaśmiał się ciepło i przytulił Archanioła.

-Chyba pozostaję mi tylko powiedzieć, że Ja Ciebie też, głupku.

Gabriel udał obrażonego i odsunął się od chłopaka.

-Oj no, Gabee... - mężczyzna próbował go udobruchać.

Anioł posłał mu spojrzenie pełne wstrzymywanego pożądania, ale i lęku mieszanego z ulgą, by po chwili rzucić się w jego objęcia.

Dean stał we framudze drzwi drugiego pokoju przekazując Castielowi dwadzieścia dolarów.

- Nie ciesz się, myślałem, że szybciej im zejdzie, by ogarnąć, że obydwoje się sobie podobają.

Cas uśmiechnął się i przycisnął swoje usta do tych chłopaka obok.

-Zawsze mam rację, kochany.

Destielowe SabrieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz