15. Destiel

474 30 1
                                    

Po szybkiej akcji w gnieździe wampirów jechaliśmy już w stronę bunkra obmyślając plan na kolejne dni. Czyste niebo, słońce i stary, piękny rock w radiu wprawiały mnie w stan euforii i wolności. W końcu polowaliśmy razem: ja, Sam i Castiel. Nie było śmierci, gniewu, nienawiści, poświęceń. Po prostu jechaliśmy naszą wspaniałą Impalą wzdłuż kraju beztrosko łapiąc kolejne potwory. Może nie dla każdego będzie to spełnienie najskrytszych marzeń, ale mi to w zupełności wystarczyło.
Zimne piwo, wolne strzały i placek. Czego chcieć więcej?
Odrywając się od rocka włączyłem się w końcu do rozmowy, którą obok mnie prowadził mój brat i upadły Anioł.
- Też jestem głodny - stwierdził cicho Sam, by zaraz dodać nieco głośniej widząc moje zainteresowanie - ale ktoś zjadł moje zapasy na drogę.
- Nie zrzucaj na mnie poczucia winy. Biorąc w końcu coś co nie jest trawą lub listkiem sałaty musiałeś liczyć się z konsekwencjami.
- To się nazywa dbanie o zdrowie, Dean. Polecam zerknąć w słowniku, może kiedyś ci się przyda - usłyszałem głośne parsknięcie Sama.
- Niech zdrowie sobie dba o mnie samo, ja nie opuszczę moich hamburgerów dla żarcia dla królików - stwierdziłem.
Sam podniósł ręce w geście rezygnacji.
- Współczuję twojemu organizmowi.
- A ja twojej przyszłej żonie.
- Dean - usłyszałem głos Casa, który w końcu postanowił włączyć się do naszej wymiany zdań - zatrzymanie się i zjedzenie czegokolwiek nie byłoby złym pomysłem, nie sądzisz?
I na tym bezwzględnym pytaniu nasza kłótnia dobiegła końca.
Co jak co, ale gdy na tylnym siedzieniu siedzi ci głodny anioł nigdy nie wiesz czego się spodziewać.
Po chwili skręcałem już do najbliższego baru z wielkim napisem '24/7' nad wejściem. Lokal nie wyglądał zbyt zachęcająco, lecz białe, przedwojenne ściany i wystrój z lat 60 było ostatnim co mogło nas jednak zniechęcić po takim czasie doświadczenia.
Po zajęciu miejsc w prawie pustym lokalu zerknęliśmy na stare menu, by ujrzeć najprostsze z dań jakie możnaby podawać w takiej 'restaura ji'.
Po nieujrzeniu nikogo z obsługi przez kolejne piętnaście minut Sam postanowił sprawdzić tyły baru, zostawiając mnie i Casa z rozpadającymi się kartami i burczącymi już brzuchami
Jak tylko mój brat opuścił swoje miejsce Castiel zaczął wpatrywać się we mnie intensywnie, co po chwili stało się wystarczająco niezręczne i niekomfortowe, bym wysilił się na proste pytanie:
- O czym myślisz, Cas?
Mężczyzna zmienił wyraz twarzy, lecz nie mogłem opisać emocji na niej wypisanych. Zaciekawienie? Smutek? Szczęście?
Anioły tak czy siak nie były nigdy zbyt dobre w okazywaniu emocji.
- Masz bardzo ładne oczy - powiedział nagle przerywając ciszę.
Mój umysł przestał pracować. Szczerze spodziewałem się po nim wszystkiego, ale nie tak losowej wypowiedzi, czy komplementu. Moje policzki przybrały odcień jasnej czerwieni. Mój mózg krzyczał, by coś z siebie wydusić, odpowiedzieć, że to dziwne, że ta cała sytuacja jest dziwna, lecz ja wykrztusiłem tylko "uhm... Dzięki" spoglądając w niebieski odcień jego oczu i automatycznie w nich tonąc.
Zanim zdążyłem palnąć coś głupiego przywróciłem swoje zmysły do pionu. Nie jestem gejem.
Widząc Sama wracającego z zamówieniami westchnąłem nieco za głośno. Nie miałem siły na dłuższe analizowanie sytuacji. Głód robi dziwne rzeczy z człowiekiem.
- Coś mnie ominęło? - spytał widząc Casa wciąż wpatrującego się we mnie.
- Jeszcze nie - odparłem sarkastycznie
Sam podniósł brew w niezrozumieniu, lecz zaraz potem podał nam nasze hamburgery samemu zabierając się za swoje fit jedzenie.
Nadal czułem na sobie wzrok anioła, lecz postanowiłem zostawić myślenie na później.
- Castiel jest tylko moim przyjacielem - powtórzyłem w swojej głowie - co jak co, ale zakochanie się w upadłym aniele byłoby już na prawdę chore.
Zaśmiałem się wewnętrznie na tą myśl, choć wiedziałem, że jakaś część mnie zaprzeczała wszystkiemu co uważała logika i część ta nie miała zamiaru pozostać cicho na dłuższy czas.

Zaraz po powrocie do bunkra Castiel posłał mi ostatnie spojrzenie swoich błękitnych oczu, które przybrały teraz wręcz granatową barwę i udał się do swojego pokoju.
Gdy tylko usłyszeliśmy zamykanie się skrzypiących, starych drzwi Sam pociągnął mnie do pomieszczeniach, który można byłoby nazwać kuchnią i gestem kazał zająć miejsce na krześle przy stole.
Uniosłem prawą brew w niezrozumieniu pośpiechu całej sytuacji.
- Stary, musisz coś zrobić z Casem - szepnął.
- Słucham? - zapytałem z niedowierzaniem.
O to było to wszystko? Od kiedy mój brat tak bardzo interesował się tym tematem? Jeszcze jego wywodu mi brakowało.
- Dean, nie zgrywaj głupka. Od parunastu miesięcy pożeracie się wzrokiem i każdym ruchem. Mam serdecznie dosyć patrzenia na wasze poczynania, więc nie wmawiaj mi, że nic się nie dzieje.
I cholera miał rację. Czułem intensywność i mentalną blokadę, która mogła w każdej chwili pęknąć za każdym razem, gdy wzrok mój i Casa krzyżował się.
Łatwiej było mi po prostu wypierać to z siebie tłumacząc moją orientacją i faktem, że Anioł Pański nie mógłby zakochać w kimś takim jak ja.
Upadł przeze mnie i nie pozwolę by zrobił to ponownie mentalnie.
- Sam, błagam Cię - wydusiłem w końcu.
- Po prostu z nim porozmawiaj i ustaw sprawy do pionu raz na zawsze, proszę dla własnego dobra - westchnął i odszedł w stronę biblioteki.
To by było na tyle z braterskiej, łączącej rozmowy. Nie sądziłem, że kiedykolwiek będę miał problemy z chłopakiem. To nawet źle brzmi.

Powoli jednak ruszyłem w stronę pokoju mężczyzny. Jedyną dobrą radą brata było ustalenie spraw raz na zawsze.
Stanąłem jednak w połowie drogi. Co mu powiem?
Wejdę do pokoju i z uśmiechem zapytam, czy istota duchowa w ciele Jimmy'iego Novak'a mnie kocha.
Czułem się jak zwykły nastolatek pytający pierwszą miłość o wyjście na
randkę.
Nie byłem pewny własnych uczuć, wszystkie te emocje nie były zgodne z poglądem, w którym się wychowywałem. Po raz pierwszy od dawna czułem bijący w moich piersiach strach, przenikliwy lęk przed odrzuceniem.
Już miałem cofnąć się i upić za ten głupi pomysł z wyznawaniem uczuć, gdy drzwi od pokoju Castiela otworzyły się gwałtownie.
- Dean? - usłyszałem znajomy głos.
Spojrzałem w jego stronę. Płakał.
Czy Anioły w ogóle mogły płakać?
- Cas? Co się stało? - szybko zmniejszyłem odległość między nami zakładając ramię wokół niego.
Nie byłem zbyt dobry w pocieszaniu innych, więc stałem jak dureń i klepałem go po plecach próbując uciszyć cichym szeptem.
- Hej, wszystko będzie dobrze. Powiedz mi, co się dzieje?
Nasze spojrzenia skrzyżowały się i napotkałem jego granatowe tęczówki.
Moje myśli sprzed minuty, postać Castiela w pomiętej koszuli i rozczochranych włosach to wszystko wybuchło we mnie w jednym momencie i popchnęło do nieprzemyślanych decyzji.
W jednej chwili obdarowałem jego usta lekkim, elektryzującym pocałunkiem rozpływających się po całym moim ciele. Jego dłonie powędrowały niepewnie do moich włosów, gdy wydał z siebie dźwięk zaskoczenia i przyjemności jednocześnie.
Po chwili oderwałem się od niego równie zaskoczony własnymi poczynaniami i wewnętrzną częścią pragnącą więcej.
Więcej dotyku, więcej pocałunków, więcej Casa.
- Cas... - zacząłem, lecz żadne słowa nie przychodziły mi na myśl - ja... przepraszam - powiedziałem szybko na jednym wydechu i szybko odwróciłem się z planem wrócenia do własnego pokoju i zakopania się pod poduszką. Co mnie opętało? Czy teraz mnie znienawidzi? Nic nie będzie już takie samo.
Lecz Castiel pociągnął mnie za rękaw koszuli i ochrypłym głosem rzekł:
- Dean.
W jego ustach imię moje brzmiało jak tysiące motyli.
Odwróciłem się powoli w lęku przed tym co mogło nastąpić.
Anioł spojrzał w moje oczy, a ja stłumiłem potrzebę ponownego złączenia naszych ust.
- Musimy porozmawiać - stwierdził nie odrywając wzroku od moich ust.
- Castiel, przepraszam. Nie wiem co mną kierowało, wybacz mi. Nie chcę niszczyć naszej przyjaźni, ale... - urwałem nagle widząc kolejne łzy zbierające się w jego oczach - Cas, nie mogę patrzeć na twoje łzy, powiedz mi proszę co się dzieje. Jak mogę Ci pomóc?
- Deanie Winchesterze - głos anioła podniósł się, gdy skrzyżował ponownie nasze spojrzenia - dlaczego musisz być tak ślepy. Zniszczyłem wszystko, dałem górę moim uczuciom, upadłem. Jestem słaby.
Wiesz co jest powodem moich łez, mojej słabości? Od zawsze i na zawsze będziesz nim ty. Wiem, że nie odwzajemniasz tych uczuć, więc jeśli nie chcesz sprawiać sytuacji bardziej problematycznej po prostu opuść ten pokój - dokończył na jednym wydechu ocierając łzy własnym rękawem i obrócił się kierując w stronę łóżka.
Nie wytrzymałem.
Złapałem go za ramię i obróciłem w swoim kierunku łącząc nasze usta w prawdziwym, planowanym już pocałunku. Czułem gorzkość jego łez i smutku. Wplotłem dłonie w kosmyki jego czarnych włosów i oddałem się chwili nie myśląc nad konsekwencjami, czy logicznymi decyzjami. Przesunąłem delikatnie dłonią po jego zimnym policzku i jedynym wokół czego krążył mój umysł był teraz on.
Po minucie trwającej wieczność oderwałem się od niego i uśmiech wkradł się na moje usta słysząc jęk jego dezaprobaty.
- Nie uwolnisz się ode mnie tak łatwo - szepnąłem.
- Będziesz moją śmiercią - zaśmiał się lekko wtulając się w mój tors.

- Dean? - usłyszałem wołający z oddali głos Sama.
Jak zwykle wpadał w genialnym momencie.
- Wrócimy do tego - mruknąłem.
Powoli opuściłem pokój puszczając aniołowi oczko sam niedowierzając w rozwój sytuacji.
Co to znaczyło? Czy wszystko teraz się zmieni? Czy ja napewno nie śnie?
- Dean? Chyba coś znalazłem - powiedział Sam zbliżając się do mnie z odległości korytarza - coś się stało? - dodał po chwili widząc banana na mojej twarzy.
- Kompletnie nic - odparłem radośnie.
Sam zaśmiał się i pokiwał głową z niedowierzaniem.
Wszystko miało się teraz zmienić.

Destielowe SabrieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz