18. Cockles

470 27 26
                                    

Dopiero zimny wiatr uderzający w moje policzki w pełni uświadomił mnie o realności tego co właśnie miało nastąpić.
Powolnymi krokami skierowałem się na przystanek autobusowy, oddalony o parę minut od mojego miejsca zamieszkania, nucąc lekko słowa jednej z tych piosenek, które zagnieżdżają się w twojej głowie jak robaki i nie opuszczają jej tak prędko jakbyśmy tego oczekiwali.
W rytmie muzyki dotarłem do przystanku i oparłem się o słup wkładając zmarznięte dłonie w kieszenie kurtki.
Było zdecydowanie za zimno jak na jesień. Przy takich temperaturach bez zapasu kakaa nie dotrwam nawet do listopada.

Przystanek o tej porze wiał oczywiście pustką i nie zdziwiłbym się, gdyby zaraz miał tędy przelecieć suchy krzak jak we wszystkich popularnych westernowych filmach, które oglądałem, gdy nic innego nie leciało w telewizji.
Spoglądając na zegarek przystąpiłem nerwowo z nogi na nogę. Głupi autobus znowu nie pojawiał się na czas.
Świetnie Dmitri nowy dzień w nowej szkole i już spóźniony. Jak zawsze genialne pierwsze wrażenie to podstawa.

Po chwili ku mojemu zdziwieniu usłyszałem odgłos kroków zmierzających w moim kierunku, co zmusiło mnie do odwrócenia się w tempie karabinu maszynowego, spodziewając się zobaczyć tam mordercę albo chociaż gwałciciela z dobrym alibi.
Zamiast tego ujrzałem blondyna skanującego mnie swoim wzrokiem z rockiem mocno słyszalnym przez słuchawki nawet z tej odległości.
No cóż, pozory zawsze mogą mylić.

Nieprzyzwyczajony do towarzyszy o tej godzinie odwróciłem głowę udając brak zainteresowania jego osobą próbując zatamować lawinę myśli w głowie.
Co jeśli chodzi do tej samej szkoły?
Nie spieprz tego Krushnic, nie znowu.

Blondyn uważnie przyjrzał się rozkładowi jazdy i spoglądnął na ulicę w iskierce nadziei na dojrzenie pojazdu.
Zrezygnowany opadł jednak zaraz na drewnianą ławkę, która jęknęła pod jego ciężarem jakby w błaganiu o pomoc.
Zaśmiałem się w duchu wciąż prosząc wszystkich bożków byle chłopak nie był z tych zagadujących losowo spotkanych ludzi na przystanku.

Moje modlitwy zostały najwidoczniej wysłuchane i tak oto po paru minutach ciszy usłyszałem znajomy głos zbliżającego się autobusu.
Wsiadając ostatni raz spojrzałem na blondyna zmierzającego w kierunku siedzenia na drugim końcu pojazdu i usmiechnąłem się lekko widząc jego zmieszanie.
Nie zrozumcie mnie źle po prostu wyglądał uroczo, jakby peszył się moją obecnością i uznajcie mnie za psychopate, ale podobało mi się to.
Może był nieśmiały jak ja, a to początek świetnej przyjaźni godnej najlepszych bestsellerów?
Właściwie jak mógłbym nazwać taką książkę?
Autobusowi znajomi?
Przystankowi przyjaciele?
Psychopaci z zajezdni?
Nie, to zdecydowanie nie brzmiało najlepiej.

Skarciłem się wewnętrznie za mój sadystyczny uśmiech. Teraz napewno uzna mnie za psychola i nici z książki na billboardach.

Mimo to, chłopak odwzajemnił uśmiech, by po chwili zająć miejsce naprzeciwko mnie. Czułem jak moje serce zaraz wyskoczy mi z piersi.
W mojej głowie słyszałem tylko:
Nie spieprz tego, nie spieprz tego, nie...

- Hej - usłyszałem sekundę później.
Podniosłem wzrok widząc jak chłopak zdejmuję jedną słuchawkę bacznie mi się przyglądając.
- Cześć - usmiechnąłem się już mniej psychopatycznie.
- Jestem Jensen - podał mi rękę z malującym się na jego twarzy wyraźnym bananem.
- Dmitri.
- Dmijytyri?
- Dmitri - powtórzyłem rechocząc - po prostu Misha.
- Misha?
- Mama zwykła mnie tak zwać od małego, nie wnikaj, napewno brzmi lepiej.
- Ładnie - powiedział nie spuszczając wzroku z moich oczu.
I tak wszystko się zaczęło.

Skłamałbym mówiąc, że rozmowa kleiła nam się świetnie. Bywały niezręczne momenty ciszy, ale mimo wszystko blondyn po dwudziestu minutach konwersacji wydawał mi się już bliskim znajomym. Zacząłbym już układać pierwsze wersy rozdziałów nowej opowieści, ale czar prysł w momencie przekroczenia progu szkoły.
Znacie to uczucie, gdy ktoś zmienia się przed wami jak za pstryknięciem palca? No, ja też nie znałem.
Jeden krok w szkole i zaraz Jensen został otoczony grupką piszczących nastolatek i kolegów.
Nie zanotowałem zmian w jego wyrazie twarzy, więc zgaduje, że nie była to pierwsza taka sytuacja, co już zburzyło moje szansę na jakąkolwiek znajomość.
Zauważyłem zakłopotanie na jego twarzy i chęć wyjaśnienia mi wszystkiego, a przynajmniej tak sobie wmawiam, gdy nagle jeden z mężczyzn wskazał na mnie:
- A ten to kto?
Jen przyjrzał mi się, a jego twarz przybrała nagle beznamiętny wyraz.
- Nie wiem, przypierdolił się.
I w tym momencie moje serce pękło na tysiąc kawałków. Na co ja właściwie mogłem liczyć? Zawsze za bardzo ufałem ludziom i zawsze tak samo przez to cierpiałem.
No cóż, tym razem to mój błąd, nie mogę go winić.
- Nowy, kolegów Ci się zachciało? Spierdalaj stąd - zaszydził jeden.
Miałem ochotę się obronić, wytłumaczyć się, lecz moje usta opuścił tylko cichy jęk.
- A ten sweterek to od bezdomnego ukradłeś, czy mamusia uszyła? - pisnęła inna.
Zażenowany i czerwony ze wstydu zniknąłem się w głębi głośnego korytarza. Nie mogłem płakać. Nie teraz.
Nie miałem zamiaru patrzeć na twarze ludzi bacznie mi się przyglądającym. Nie miałem zamiaru odpowiadać na pytania. Pryspieszyłem kroku w poszukiwaniu gabinetu dyrektora w duchu pragnąc tylko powrotu do domu.
Jak to we wszystkich kreskówkach rzecz jasna musiałem się także przy okazji poślizgnąć, ale tym razem nie na skórce od banana, a zwykłej mokrej podłodze, popychając przy tym parę osób na zatłoczonym korytarzu. Posypały się oczywiście komenatrze typu:
- Uważaj jak leziesz.
- Kurwa, patrz jak chodzisz, debilu.
A ja myślałem żeby tylko zniknąć.

Destielowe SabrieleOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz