Rozdział XX

283 9 6
                                    

Co poszło nie tak? O5 to przecież wybitna grupa ludzi... Albo istot, anomalii, która tak czy siak zawsze podejmowała rozsądne decyzję i naprowadzała placówkę na dobrą drogę. To dzięki nim, udało się zszerzyć ogromną ilość ludzi, która zawsze i chętnie ze sobą współpracowała, dzięki nim fundacja stała się ważna na skalę światową, ich placówki znajdują się na ponad trzech bardzo ważnych kontynentach, to dzięki nim udało się odkryć wiele interesujących faktów na temat świata, najprawdopodobniej na przestrzeni kilku kolejnych lat mieli stać się technologicznymi rewolucjonistami, od których mogą zależeć losy całej ziemskiej planety... Mieli. To słowo, choć bolesne i nie do zaakceptowania, korelowało się z szarą rzeczywistością. Po drodzę, bez żadnej woli administracji, puzzle powolutku i stopniowo odpadały od reszty. Albo placówka walczyła z agresywnymi organizacjami, które były przeciwko im, albo dochodziło do akcji powodujących negatywne konsekwencje, albo... Ta cała chętna współpraca, to była tylko iluzja. Głupia paplanina, aby każdy trzymał się za ręce, nie wiedząc, że nie ma to zupełnego sensu. Robili to z nadzieją na lepsze jutro, robiąc totalnie dobrą minę do złej gry. Ale im dłużej się za te ręce trzymali, tym bardziej widzieli w tym bezzasadność, odłączając się od tego koła porażki. MTF, Naukowcy, czasami nawet sami O5... Oni wszyscy przestali wierzyć, że ta fundacja będzie kiedyś czymś ciekawym, czymś sensownym. Minęło już wiele lat, fundacja zdążyła pozyskać tysiące obiektów, rozwinąć się i wyznaczyć odpowiednich ludzi do swoich odpowiednich stanowisk, ale po co to? Żeby uchronić świat? Przecież O5-4 zniszczył MTF Omega-7, Jack Bright zebrał więcej niż 100 absurdalnych zakazów, a FBI próbuje obalić rząd O5... To powoduje tylko większy chaos, a nie ratowanie. Świat był równie piękny bez nich, może by sobie też bez nich poradził, kto wie... A teraz, przeżywają oni drugie już Containment Breach, z o wiele poważniejszą sytuacją, bo upadkiem aż 21 placówek... Co by się stało bez nich? Może mniej komplikacji i pytań... Bo prawdy nikt nie odkrył. Nawet oni sami. Taką też chęć miał Dimitry, odłączyć się od tego wszystkiego, zignorować ten szereg nieudolnych porażek, braku odpowiedzi a tylko większej ilości pytań, czym ta fundacja byłaby bez niego? Jaką różnicę by to zrobiło? Żadną. Mają przecież Kondrakiego, Bright'a... To są ludzie! A co z jakiegoś starca który myślał, że front wschodni i zimna wojna  jaką przeżyła jego rodzina i on sam (w przypadku tego drugiego) to wszystko, co widział? Oczywiście, że nic. Ewentualnie śmiech, ale przecież nawet najśmiesniejszy żart musi się w końcu przejeść. I przejadł się. Dlaczego administrator jawnie napisał, że on i reszta O5 o wszystkim wiedziała? Czy to ciche szeptanie, uświadamiające że na Amerykańską fundację SCP nie ma już ratunku i w zasadzie mają te problemy gdzieś? To byłoby nielogiczne. Dlaczego mieliby odważyć się pozostawiać centrum fundacji na pastwę losu, coś, co budowali kolejne kilka przeklętych lat? Tych pytań jest już za wiele, gdyby chociaż odpowiedzi były takie proste... Tak czy siak, Dimitry powtórzył patent z ramieniem, i owinął materiałem ubrania swoją ranę, zaciskając. Po raz kolejny, bolało to jak diabli, ale na pewno ból ten jest tego wart, mając świadomość, że udało się po raz kolejny przeżyć od walki z jakimś szaleńcem. Co za zgubne czasy gdzie przez upadek placówki, iluzja zjednoczenia i trzymania się razem pokazuje, że jest iluzją jak na tacy. To wciąż nieprzyjemna świadomość, ale niesmak kiedyś mija. Z drugiej strony, jeżeli osoby pokroju Dimitriego będą dzielnie stąpać po ziemi, to tacy zdrajcy jak Dario poginą jeden za drugim... Problem w tym, że wszystkie osoby pokroju Dimitriego to nie są nieśmiertelni komandosi którzy potrafią zabić dziesięć osób jednocześnie, jeżeli nie licząc Bright'a i Strelnikova. To ludzie, tacy jak on. Ludzie z marzeniami, myślami, zadaniami, czy też umią się posługiwać bronią, czy też nie. Mogą umrzeć, zranić się, walczyć, raz ponoszą przegraną, a raz zwycięstwo. To wciąż się toczy, wciąż się powtarza... Ktoś kiedyś to oficjalnie wygra. Dimitry, starając się znieść piekielny ból, to samo zrobił z ranami Dawida. Ten wręcz darł się jakby go obdzierali ze skóry, ból był dla niego czymś jeszcze gorszym niż dla Rosjanina, ale musiał przez to przejść, jeżeli nie chciał trafić do świata wiecznego snu... Po całym zabiegu, Dimitry pomógł mu wstać i szedł tak z nim kolejne kilka minut aby uśmierzyć ból po ranach. To było zdecydowanie piekło dla nich obojga, ale przecież nie mogli zostawić siebie nawzajem. Musieli współpracować, nieważne jak bardzo tego chcieli, obaj byli w stanie do czegoś dojść, bez względu na to jaki będzie koniec tej katorgi. Powoli i ostrożnie szli między serwerami, Dimitry miał przy pasie pozyskany od martwego już naukowca chromowany pistolet, oraz sam schowany karabin, który znów miał resztki amunicji w zapasie. Oby likwidacja poszła szybko i sprawnie... Tak, jeszcze jeden postrzał gdziekolwiek, i dalsza podróż może być nielada wyzwaniem, już jest, a co dopiero gdy tych ran jest więcej niz trzy lub cztery... Lepiej sobie tego nie wyobrażać, szczególnie w takim momencie jak ten.

SCP: UpadekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz