Rozdział 1: (2/3)

160 14 9
                                    

- Witaj Tyler.

- Hej Adam, możesz już wracać do Sophie, zastąpię cię na patrolu.

- Jesteś pewien?

- Tak, nie mogę zasnąć i poza tym przyda mi się odrobina świeżego powietrza.

- Znowu sny nie dają ci spać?

- Ta.

- Może przejdź się do wiedźmy, może ona coś poradzi na to.

- Myślisz?

- Jasne, zawsze warto spróbować. A zresztą mojemu bratu pomogła i teraz nie chodzi już taki ciągle zmęczony i przygnębiony.

- A gdzie mogę ją znaleźć?

- W mieście niedaleko, mieszka chyba przy ulicy Leśnej 18.

- Myślałem, że może będzie mieszkać w jakiejś przyczepie, namiocie lub coś w ten deseń.

- Nie, ona dopiero się tam przeprowadza, wcześniej mieszkała spory kawałek drogi stąd. Razem z mężem sporo podróżowała, a kiedy zmarł, to od kilku lat mieszkała w jednym miejscu i w sumie to sam się dziwię, czemu nagle postanowiła się przeprowadzić.

- Może praca albo coś. Nieważne, to kiedy już się przeprowadzi?

- Gdzieś tak za dwa do czterech dni.

- Aha. Okej dzięki za informację, na pewno skorzystam.

- Nie ma za co.

- Dobra ty nie gadaj, tylko leć do swojej kobiety i córki.

- Jeszcze raz dzięki i na razie.

- Do zobaczenia.

Gdy już poszedł, schowałem moje ubrania tak jak on za drzewo i odchodząc kawałek, skupiłem się, czując ciepło rozchodzące się po ciele. Słyszałem dźwięk łamania kości i następnie ponownego nastawiania i zrastania się. Na koniec już tylko ulgę jakbym w upalny dzień pozbył się zbędnego odzienia. Czując ziemię pod łapami, otwieram oczy i wszystko jest znacznie wyraźniejsze niż przedtem.

~ Aaah, jak to miło w końcu móc rozciągnąć kości.

~ Masz na myśli przemianę?

~ Mam na myśli możliwość w końcu pobiegania po tak długiej przerwie.

~ Ej to nie moja wina, że jako przyszły beta mam tyle obowiązków.

~ Absolutnie nie mam nic przeciwko temu, ale mógłbyś zrobić sobie nawet taką krótką przerwę od pracy i dać mi trochę pobiegać.

~ Jeśli aż tak bardzo chciałeś wyjść, to mogłeś mi powiedzieć.

~ Nie chciałem przeszkadzać i się narzucać niepotrzebnie.

~ Jesteś moim najlepszym przyjacielem, Mi amigo, Mon ami...

~ Dobra dobra, czaję... i dzięki to wiele dla mnie znaczy.

~ Okej koniec gadania, robota czeka.

~ No to, co się ociągasz?

Zignorowałem jego ostatni komentarz i ruszyłem przed siebie, nie musiałem patrolować całego terenu naszej watahy. 

Nawet jeśli to nie narzekałbym, ale jest wyznaczonych kilka mężczyzn ze stada i każdy pilnuje określonego kawałka terenu i tak się składa, że mój jest największy. Bacznie obserwuję wszystko i nasłuchuję czy ktoś nie próbuje wtargnąć się na nasz teren, żaden szelest, ani szum nie ujdzie mojej uwadze. Każdy ruch zostaje przeze mnie zauważony, innymi słowy jestem niczym maszyna, nie raz już udało mi się powstrzymać wygnańca, który próbował dostać się na teren watahy Czerwonego Księżyca. 

Jako syn dwóch alf, ponieważ moja mama była alfą, tak samo, jak mój tata, to jestem znacznie silniejszy i szybszy od zwyczajnych wilkołaków. No i ze względu na to, że bije ode mnie mocna aura, ludzie z naszej watahy szanują mnie, ale i tak więcej mocy ma alfa Bryan, który mnie uratował z tamtego nieszczęśliwego dnia z wypadku. 

Ze względu na to, że był bardzo dobrym przyjacielem naszych rodziców, to przygarnął mnie do siebie i traktował jak własnego syna, teraz jestem jakby alfą pomocnikiem, ponieważ stary beta zginął podczas jednej z walk, a nie miał żadnego dziecka, więc nie ma dziedzica tytułu. Nie wiem, czy sam sobie poradzę z tym wszystkim, to trochę za dużo jak na mnie, potrzebowałbym pomocy kogoś, kto się bardziej na tym zna i jest betą od dłuższego czasu.

Śpiąca wilczyca ✏️Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz