Ski Mask próbuje właśnie podrzucić naleśnika tak, aby w powietrzu się obrócił.
Uważnie sie temu przyglądałam. Czy już wspomniałam, że nadal byłam cała w mące? Tak jak Ski. Plus miał jajko rozbite na piersi. Podrzucił naleśnika, a ten był już tak spalony, że (co prawda, w locie obrócił się) przykleił się do sufitu. Ski Mask widział tylko obrót. Zaczął cieszyć się jak psychopata, za to ja zwijałam się ze śmiechu. Kiedy zorientował się, że padam ze śmiechu podniósł brwi do góry z zdezorientowania. Słodko wyglądał.
-O co Ci chodzi?
-Patrz nad siebie- bąknęłam dusząc się ze śmiechu.
I w tym momencie płakałam ze śmiechu. Kiedy Ski spojrzał w górę, naleśnik spadł mu na twarz.
Ja tarzałam się na ziemi ze śmiechu.
-TO NIE JEST ŚMIESZNE!- krzyknął zdejmując sobie naleśnika z twarzy, po czym gryząc go.
-Stary,- podeszłam do niego i objęłam go ramieniem.- Chyba nie widziałeś samego siebie.
-Za to widziałem Ciebie, słodziaku!- pstryknął palcem w mój nos.
Zaśmialiśmy się równo.
-Aw, kocham Cie mała!
-Ja Ciebie też pierdolcu!
-Aww... Pierdolcu?!
-Hahahaha!
Zaśmiałam sie po czym poszłam do łazienki.
Upewniłam się czy jest zamknięta, po czym rozebrałam się, napuściłam wody do wanny. Weszłam do niej. Postanowiłam się poprostu odprężyć.
Kiedy tak leżałam w wodzie, głaskałam się po brzuchu.
-Cześć Mały.- powiedziałam uśmiechając się.- Co tam skarbie? Kocham Cię, to ja. Twoja Mamusia. Tatuś też Cie kocha, ale nie może być z nami.
Jeszcze chwilę poleżałam tak w wannie, po czym wyszłam z niej.
Cieszę się, że urodzę taką małą, niewinną istotkę.
Ubrałam się w nowe ciuchy, po czym położyłam się na kanapie w salonie.
-Isabelle?
-Tak?
-Jak tam ten mały słodziak?- podszedł do mnie Ski po czym pogłaskał palcem mój brzuch.
-Wszystko u niego dobrze.- uśmiechnęłam się delikatnie.
-To dobrze. Jahseh by się cieszył, że będzie ojcem.- położył dłoń na moim brzuchu.- Siemka młody. To ja, twój wujek. Wujek Ski! Wiem, że się polubimy mały. Wujcio Cię kocha wiesz!- uśmiechnął się.- Isa, jak go nazwiesz?
-Nie wiem, myślę nad Sally lub Sam.- uśmiechnęłam się ciepło.
-Uh,- wykrzywił się.- Nazwij go Sally!
-Zobaczymy, jeszcze sześć miesięcy Ski!
-Eh tam! W ogóle, tu się nie pomieścisz przecież, trzy osoby w tak małym mieszkaniu...
-Chyba... Jestem zmuszona... Wrócić do willi Jahseh'a.
-Jasne, ok.
-Ski?
-Tak?
-Zamieszkasz tam ze mną? Proszę, ja nie wiem czy dam radę...
-Oh, jasne. To mieszkanie sprzedam... Będziemy mieli na jakieś wydatki...
-Dziękuję.- podniosłam się, po czym pocałowałam chłopaka w czoło.
_____
-Ja pojadę do sklepu. Muszę.- Stwierdził Blaze stojąc przed moją lodówką.
Siedział ze mną teraz w mieszkaniu, ponieważ Ski pojechał do studia, i stwierdził że "Nie dam rady, bo jestem w ciąży" i "potrzebuje stałej opieki".
-Kobieto, co ty masz w tej lodówce?! Tu nawet mleka nie ma.- Wykrzywił się.
-Tak, tak.. Jedź do sklepu.
-Ale sama nie dasz...
-Japierdole, idioci. Jestem w trzecim miesiącu ciąży! Dam radę! Czemu ty i Ski uważacie że jest inaczej?!
-Dobra, cicho tam! Jadę, kupić Ci coś?
-Pianki, żelki, dwie tabliczki białej czekolady i trzy paczki zielonych lays'ów.- uśmiechnęłam się szeroko.
Blaze usiadł obok mnie i pocałował mnie w polik po czym wzniósł ręce do góry w geście obronnym. Spojrzałam na niego zaskoczona, wznosząc jedną brew do góry.
-Dziewczyno, z Tobą popadnę w długi...
Zachichotałam.
-Dobra, spadaj!- śmiejąc się uderzyłam go lekko z pięści w ramię.
-Paa!- rzucił wychodząc z domu.
-Nara!
Teraz pozostaje się obijać.
-Dzięki Malcu. Mogę robić dzięki Tobie co mi się żywnie podoba! Przy okazji kocham Cię aniołku.
Uśmiechnęłam się do brzucha po czym włączyłam telewizor. Dzisiejszy dzień będzie dobry.
_____
Podoba się? Kocham was.
Do następnego xx.