♛♛♛♛♛
Harry
Poprawiłem kremową pelerynę Louisa, strzepując z niej drobne paprochy. Uśmiechnąłem się widząc, jak zmarszczył swój mały nos. Oparłem dłonie na jego ramionach, skupiając na sobie uwagę.
- Nigdzie się nie oddalasz, rozumiesz? - zapytałem. - Nie mogę stracić cię z oczu.
- Poradzę sobie - westchnął. - Już nie raz byłem tam bez ciebie.
- Nie sprzeciwiaj mi się - mruknąłem.
Odsunąłem się od niego i sam sięgnąłem po swoje wierzchnie nakrycie. Na dworze nie było już tak ciepło, jak kilka tygodni temu, a przez ostatnie dni ciągle padało. Dziś słońce ukryło się za chmurami, lecz nie zapowiadało się, by spadł deszcz.
Nie wiem w jaki sposób udało się Louisowi namówić mnie na wyjście na targ, szczególnie po tym koszmarze, po którym jeszcze przez długie minuty trzęsłem się jak galareta. Jedno było pewne, nie byłbym w stanie zrobić krzywdy temu niskiemu szatynowi. Był niegroźny, a ja nie byłem potworem.
Louis cierpliwie na mnie czekał przy drzwiach. Ostatni raz poprawiłem swoją koronę, zabierając z szafki nocnej tę szatyna, gdyż jak zwykle o niej zapomniał. Nałożyłem mu na głowę bez komentarza. Podałem chłopakowi przedramię, aby mógł się chwycić, po czym wyszliśmy.
Przed zamkiem czekało kilku strażników, którzy mieli za zadanie czuwać nad nami podczas pobytu na targu. Jednego z nich rozpoznałem jako mojego przyjaciela, Liama. Stał wyprostowany i posyłał nam pogodny uśmiech. Wszyscy skłonili się nam, by okazać szacunek. To wciąż było dla mnie trochę nowe. Zawsze to mój ojciec wzbudzał respekt i szacunek. Mnie traktowali jak dziecko, mało znaczącego księcia, chociaż wiadomym było, że w przyszłości to ja zasiądę na tronie. Kiedyś jeden z nauczycieli nie omieszkał uderzyć mnie zwiniętą mapą po głowie, gdy nie potrafiłem zapamiętać nazw terytorialnych.
- Cieszę się, że mogę zapewnić wam bezpieczeństwo - odezwał się brązowooki.
Skinąłem tylko głową i ruszyliśmy powolnym spacerem w stronę targu. Osobiście wziąłbym powóz, lecz Louis uparł się na przechadzkę, skoro mieliśmy do przejścia mały kawałek. Uległem jego argumentom i teraz kroczyłem ramię w ramię z francuskim księciem.
Payne był cicho i nie zagadywał mnie, jak miał w zwyczaju, kiedy byliśmy sami. Bardzo dobrze spełniał swoje obowiązki, nie zapominając, że w tej chwili pełnił rolę strażnika, nie mojego przyjaciela. Za to Louis uśmiechał się przez cały czas, zupełnie nie przejmując się, gdy od czasu do czasu zachwiał się lub potknął na drobnym kamyku. Byłem obok i nie pozwoliłem mu upaść.
Gdy dotarliśmy na miejsce nie było tłumów ludzi, tak jak to było w moim koszmarze. Pojedyncze osoby podchodziły do handlujących i kupowały towary. Nawet krzyki zachęcające do zakupów nie powodowały u mnie bólu głowy. Louis puścił moje ramię i pewnie ruszył o kilka kroków, kierując się do matki dwójki dzieci, która sprzedawała świeże ryby. Uważnie obserwowałem, jak szatyn wdaje się w rozmowę z nią jak z dobrą przyjaciółką, a po chwili wyciąga z niewielkiej sakiewki złotą monetę, jednakże nic nie kupuje.
Zacisnąłem usta w wąską kreskę i obserwowałem jego dalsze poczynania. Zdawało się, że szatyn w ogóle o mnie zapomniał, lecz po kilku minutach odwrócił się w moją stronę i gestem ręki nakazał, abym podszedł. Zanim to jednak zrobiłem, spojrzałem na Liama.
- Oddaj mi swój miecz - powiedziałem poważnie.
- Słucham? - zdziwił się, marszcząc brwi. - Dlaczego?
CZYTASZ
A Blind Prince ~Larry ✔
FanfictionJaki on był? Czy widząc francuskiego księcia choć raz się uśmiechnął? A może zachował obojętny wyraz twarzy? Czy wyglądał na złego z chwilą, gdy królewski statek dobił do portu? Louis nie wiedział. Nie znał odpowiedzi na żadne z tych pytań. Był tyl...