19. Miał rację

4.4K 541 239
                                    

♛♛♛♛♛

Harry

Dopiero gdy wszyscy goście opuścili salę balową, mogłem odetchnąć. Osoby z odległych krajów otrzymały swoje komnaty w zamku. Byłem zmęczony tymi wszystkimi rozmowami, które prowadziłem przez kilka godzin. Niestety nie były one  z moimi bliskimi czy przyjaciółmi, a nieznanymi mi osobami. Z Liamem zamieniłem tylko parę zdań, a z moją siostrą Gemmą, która przyjechała wraz z mężem, jeszcze mniej. Moje stopy bolały mnie od tańca, a przede wszystkim od przydeptywania przez młode damy. Już nawet siostry Louisa opanowały tę sztukę, litując się nad moimi nogami. Starałem się unikać rodziny Louisa, jak tylko mogłem. Najgorsza była matka szatyna, która była bardzo podekscytowana faktem, że jej syn został wydany za mąż. Nie wiem czy odczuwała ulgę z powodu pozbycia się ślepego księcia, czy naprawdę cieszyła się naszym ,,szczęściem''. Natomiast Mark od razu przeszedł do interesów i już dzielił się swoimi radami, co do prowadzenia królestwa. A przecież to JA byłem królem Wielkiej Brytanii!

Wychodząc z sali, minąłem się ze służbą, która szybko zaczęła sprzątać po uczcie weselnej. Przechodząca obok mnie kobieta była mi znana, rozpoznałem w niej osobistą służkę Louisa. Zatrzymałem ją, przyglądając jej się  uważnie. Pokłoniła się i czekała na to, czego od niej chcę.

- Gdzie jest Louis? - zapytałem, wyczekując  odpowiedzi.

- W waszej sypialni, panie - odparła cicho. - Matka waszej królewskiej mości nakazała przygotować waszą komnatę.

- Naszą komnatę - powtórzyłem, przyswajając tę informację ze zmarszczonymi brwiami. - Już możesz odejść.

Usłyszałem ciche westchnienie ulgi i po chwili kobieta zniknęła z moich oczu. Poprawiłem swoją szatę i ruszyłem pośpiesznie do wskazanego przez służkę miejsca. Komnata, którą teraz musiałem dzielić z Louisem, leżała  w osobnym skrzydle zamku, daleko od komnaty moich rodziców. To miało zapewnić nam odrobinę prywatności.

Pokonywałem stopnie schodów, rozmyślając o słowach gości na temat mojego ślubu. Niektórzy widzieli we mnie głupca, który poślubił ślepego księcia. Litowali się i traktowali jak tchórza, który zgodził się na układ z francuskim królem. Chciałem im pokazać, sprawić, że zmienią zdanie, lecz potrzebowałem do tego Louisa, którego nie było przy moim boku. Byłem niezwykle wściekły, że zostawił mnie samego.

Gdy znalazłem się przed komnatą, pchnąłem duże drzwi. Był już ranek, a wnętrze oświetlały promienie słońca. Nie bywałem za często w tym pomieszczeniu. Jak dotąd moja sypialnia mi wystarczała i miałem lekki żal, że będę musiał ją opuścić. Wiedziałem, że muszę dzielić komnatę z Louisem, lecz on równie dobrze mógłby przenieść się do mnie. Niestety moja matka nie wyraziła na to zgody. Stwierdziła, że ja również muszę coś poświęcić, nawet jeśli miałby to być mój komfort.

Na dużym łóżku leżała jakaś postać i może nie jakaś, a mój własny mąż. To słowo wciąż nie przechodziło mi przez gardło. Nie mogłem się do niego przyzwyczaić. Podszedłem bliżej i spojrzałem na spokojną twarz szatyna. Przy mnie nigdy nie był tak zrelaksowany, lecz jego skóra twarzy była napięta, a głowę zawsze trzymał nisko. Starałem się go nie obudzić. Jak najciszej podszedłem o kilka ostatnich kroków i zatrzymałem się tuż przed nim. Karmelowe kosmyki włosów rozrzucone były na poduszce, a jego klatka piersiowa miarowo unosiła się do góry i opadała. Najbardziej zaintrygował mnie jego nos, który był tak malutki, że aż do niego nie pasował. W Louisie wciąż widziałem chłopca, może młodzieńca, lecz jeszcze nie mężczyznę. Był chudy, bez mięśni, które mógłby wyrobić podczas nauki fechtunku lub innych ćwiczeń. Niestety one nie były dla niego. Przez swoją największą wadę tracił tak wiele.

Zdjąłem płaszcz, odkładając go na koniec łóżka, tuż przy nogach szatyna. On sam przebrany był w koszulę nocną i spokojnie sobie spał. Sam zdjąłem buty oraz górną część ubrania, zostając jedynie w spodniach. Lubiłem tak spać, było mi najwygodniej.

Przeszedłem na wolną stronę łóżka i po chwili wahania usiadłem na nim, następnie kładąc się obok młodego króla. Gdy przykrywałem nas kocem, szatyn się obudził. Zdradził go jego oddech, który stał się głębszy i nierówny. Dostrzegłem skrzywienie na jego twarzy, a po chwili otworzył oczy. Zdążyłem im się przyjrzeć, gdyż przedtem nie miałem w ogóle okazji. Nie były aż tak szpetne, jak mi się wydawało. Starałem sobie wyobrazić, jakby wyglądały bez tej lekkiej mgły, którą zachodziły. Na pewno byłyby piękne.

- Harry? - zawołał mnie po imieniu, próbując podnieść się do siadu.

- Jestem tutaj  - odezwałem się, przytrzymując jego klatkę piersiową ręką. - Nie byłeś na naszym weselu.

- Przepraszam, ja... - urwał, gdy mu przerwałem.

- Już nieważne - westchnąłem. - Po prostu śpij, jestem okropnie zmęczony.

- Pójdę, nie będę przeszkadzał - odezwał się, ponawiając próbę opuszczenia łóżka.

- Zostań - poprosiłem. - Podobno nie najlepiej się czułeś, odpocznij. Gdy wstaniemy, pójdziemy na śniadanie.

Przekręciłem się na bok, obserwując mimikę jego twarzy. Nie wyglądał na zadowolonego. Był raczej szczerze zdziwiony. Cały czas się wahał. W końcu skinął głową i zamknął oczy. Przybliżyłem się do niego, czując przyjemne ciepło. Christopher miał rację, nie było nic przyjemniejszego od ciepła bijącego od drugiej osoby i zasypiania z kimś.

♣♣♣♣♣

Witajcie!

Jak minął wam dzień kadeci?

Nareszcie weekend ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze! ♥

A Blind Prince ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz