29. Czy Louis jest szczęśliwy?

4.2K 499 81
                                    

♛♛♛♛♛

Harry

Następnego dnia, kiedy sytuacja nieco się uspokoiła i urzędnicy ochłonęli, zrobili kolejne spotkanie. Tym razem przebiegało ono spokojnie, czyli tak, jak sobie to wyobrażałem. Zamiast krzyków i protestów, była poważna rozmowa. Cały czas siedziałem u boku szatyna, gotowy go poprzeć. Okazało się, że nie musiałem wcale się tak dużo udzielać. Uznali Louisa jako przyszłego króla Francji, a całą ceremonię koronacji przyśpieszyli do dnia jutrzejszego. Jeszcze dziś posłańcy wyruszyli  do miast i wsi, aby ogłosić dobrą wiadomość. Lud na pewno dobrze przywita swojego króla, skoro ten drobny szatyn już jako dziecko wzbudzał sympatię i zachwyt okolicznych ludzi.

Pomimo dobrego rozwiązania dla tej sprawy, nie byłem wcale spokojny. Wciąż rozmyślałem nad tym, jak nasze życie będzie dalej wyglądać. Co powie mój ojciec, kiedy pojawię się w zamku sam, bez mojego męża? Co powiedzą ludzie? Plotki na pewno szybko się rozniosą i jeszcze bardziej stracę w oczach poddanych. Tego bym nie chciał. Co za mnie za król, skoro nawet własny mąż mnie porzuci?

Pokręciłem głową, jakby to miało sprawić, że te negatywne myśli mnie opuszczą. Niestety wciąż tam były, dodatkowo wczorajszej nocy nie pozwalając mi zasnąć. Kiedy już mi się to udało po wielu godzinach męczenia się na łóżku, musiałem wstawać.  Przez to byłem zmęczony i niewyspany. Co innego Louis, który tryskał energią. Niedawno opuścił naszą komnatę, aby spotkać się ze swoimi starymi nauczycielami, którzy poświęcali mu czas i przekazywali cenną wiedzę za czasów, kiedy był małym dzieckiem.

Korzystając z okazji, że nie miałem żadnych obowiązków, postanowiłem rozejrzeć się nieco po zamku. Mijałem drzwi, których wnętrze  pozostawało dla mnie zagadką. Nie chciałem naruszać niczyjej prywatności. Skupiłem się bardziej na wiszących obrazach. Dostrzegłem nawet portret małego Louisa.

Korytarze były długie i puste,  zupełnie różniły się od tych w Anglii. Dopiero po chwili dotarła do mnie myśl, że ten brak dekoracji nie był formą zaniedbania, lecz dokładne przemyślanym zabiegiem. W końcu Louis dorastał tutaj. Śmiałem też wywnioskować, że był najważniejszą osobą dla rodziny królewskiej. Ojciec kochał go nad życie, więc to oczywiste, że sprawił, aby życie swojego jedynego syna było jak najbardziej komfortowe. Na kamiennej posadzce nie stał żaden stolik z wazonami czy rzeźby. Dzięki temu mały książę mógł poruszać się pewnie po zamczysku.

Gdy korytarz się skończył, po prawej stronie odnalazłem schody. Zszedłem po nich, następnie się  zatrzymując i uważnie obserwując otoczenie. Wydawało mi się, że nie byłem jeszcze w tej części zamku. Na pewno bym zapamiętał, gdybym faktycznie mijał wielką kuchnię. Słyszałem żywe rozmowy i odgłosy krzątania się. To z całą pewnością musiała być kuchnia. W powietrzu unosiły się zapachy potraw, przez co mój żołądek dał o sobie znać. Do obiadu zostało jeszcze trochę czasu, więc musiałem wytrzymać. Przecież nie wtargnął bym do kuchni i nie zażądał jedzenia. Mogłem w sumie rozkazać służbie coś przynieść, kiedy jeszcze byłem w swojej komnacie. Żałowałem, że nie pomyślałem o tym wcześniej.

Zanim zdążyłem odejść, drzwi od kuchni otworzyły się, a przez nie wybiegli dwaj chłopcy. W rękach trzymali coś, co wyglądało jak bułka. Byli zbyt przejęci ucieczką, że  nawet mnie nie zauważyli. A raczej nie zauważyli, kim ja jestem. Po prostu mnie minęli i wybiegli na podwórze.  Przywykłem raczej do tego, że każdy mi się kłaniał. Pierwszy raz zostałem jawnie zignorowany, nieważne, że przez małe dzieci. Na mojej głowie znajdowała się korona, a ubiór również wskazywał na mój status. Zmarszczyłem brwi, rozmyślając nad tym. Może tutaj panowały inne zasady? W końcu Louis był niewidomy, więc może poddani nie zwracali sobie głowy kłanianiem mu się, skoro i tak nie widział? To brzmiało sensownie.

Porzuciłem myśl o dzieciach i odwracając się na pięcie, zacząłem kierować się do wyjścia. Zanim jednak znalazłem się na zewnątrz, w drzwiach pojawiła się kobieta. W koszyku dźwigała drobne patyki. Kropelki potu zdobiły jej czoło. Wyprostowała się, trzymając za kręgosłup. Zapewne praca w kuchni nie była taka łatwa, jak zawsze uważałem. Gdy tylko jej wzrok padł na mnie, dostrzegłem przerażenie w ciemnych oczach. Szybko mi się pokłoniła, nie ważąc po raz kolejny spojrzeć na moją twarz. 

Zanim zdążyłem coś powiedzieć, zza kobiety wyłonił się młody, czarnowłosy chłopak. Ubranie miał poprzecierane tak, że w niektórych miejscach widać było dziury. Lewy policzek miał pobrudzony sadzą. Przydługie włosy wpadały mu do oczu, ale zdawało mu się to nie przeszkadzać.

- Mówiłem matko, abyś niczego nie dźwigała  - odezwał się chłopak karcąco, przejmując koszyk od starszej kobiety.

Zachowywał się tak, jakby mnie nie zauważył. Skupiony był tylko na chruście, który wcześniej przyniosła tu jego matka. Teraz to on nachylał się po koszyk, by podnieść go i zanieść we właściwe miejsce.

- To król - usłyszałem szept kucharki, która w dalszym ciągu pochylała się wprzód.

Teraz brązowe tęczówki oczu skupiły się na mojej osobie. Miałem rację, gdy sądziłem, że mnie wcześniej nie zauważył. Z chwilą, kiedy wzrok padł na moją koronę, policzki chłopaka pokryły się czerwienią. Porzucił koszyk, kłaniając mi się z należytym szacunkiem.

- Proszę mi wybaczyć, Wasza Wysokość - powiedział ze skruchą.

Obserwowałem ich w ciszy. Spokój zakłóciło nam wołanie z kuchni. Była to młoda dziewczyna, która wychyliła się zza drzwi tylko po to, aby zawołać kobietę stojącą przede mną. W następnej chwili szybko schowała się za drewnianą powłoką.

- Wasza Wysokość mi wybaczy - odezwała się cicho. - Potrzebują mnie w kuchni, czy mogłabym...

- Już dłużej was nie zatrzymuję - powiedziałem, wykonując gest ręką.

Kobieta pośpiesznie wróciła do swoich zajęć. Natomiast chłopak stał wciąż w tym samym miejscu i mi się przyglądał. Nie był wcale dyskretny, po prostu mierzył mnie wzrokiem. To było bardzo śmiałe z jego strony zważywszy, że przed chwilą moja obecność go peszyła.

- Jak masz na imię? - zapytałem, szczerze zaciekawiony jego osobą.

- Zayn, panie - odparł.

Zmarszczyłem brwi i chwilę zajęło mi przypomnienie, skąd znam to imię. Gdzieś słyszałem już o nim, a konkretnie od Louisa. Kilka razy zdarzyło się, że wspominał o swoim przyjacielu, który był królewskim sługą, a konkretnie synem kucharki. To by się zgadzało. 

- Mogę o coś zapytać? - odezwał się po chwili ciszy, która między nami zapadła.

- Tak? - zachęciłem go, ciekawy jego pytania. 

- Czy Louis jest szczęśliwy? - zapytał cicho, rozglądając się na boki, jakby bał się, że ktoś nas podsłuchuje. - Czy naprawdę jest tam szczęśliwy, Wasza Wysokość?

Otworzyłem usta, by mu odpowiedzieć, lecz zawahałem się. Nie miałem pojęcia, czy to co chciałem powiedzieć, była prawda. Teraz bardzo dobrze dogadywałem się z niebieskookim, ale wcześniej sprawiałem mu mnóstwo przykrości. Pamiętam nawet, że raz rozpłakał się przy naszych rodzicach i błagał ich o możliwość powrotu do ojczyzny. Tak przynajmniej powiedział mój ojciec. Nie miałem pojęcia co czuje mój własny mąż. Często uśmiechał się, ale czy był szczęśliwy? Czy był szczęśliwy ze mną, w Anglii?

Nie znałem na to odpowiedzi.


♣♣♣♣♣

Witajcie!

Dziękuję wszystkim za każde miłe słowo, a przede wszystkim Dystansik, dzięki której udało mi się napisać kolejny rozdział. ♥

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

A Blind Prince ~Larry ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz