Rozdział 18

447 51 92
                                    

  Nasze dusze są jednakowe,
niezależnie od tego,
co w nich tkwi.  
~ Emily Jane Brontë

  ~ Emily Jane Brontë

Oops! This image does not follow our content guidelines. To continue publishing, please remove it or upload a different image.

Jason

Bum, bum.

Słysze swoje serce gdy pokonuję już piątą mile w sprincie.

Bum, bum. 

Słyszę swoje serce, gdy wspominam dzień, w którym odrodziłem się na nowo.

Bum, bum. 

Słyszę swoje serce, które z lękiem skrada się pod żebrem.

Bum, bum. 

W końcu słyszę swoje serce, które znów opada na dno. Łamiąc moje kości, sumienie i dusze. Opierając się o tak dobrze znany mi most, wdycham mroźne powietrze, zapowiadające grudzień.  Święta. Czas radości, narodzin Jezusa. Obdarowujemy się prezentatami i słowem bożym. Wszyscy są weseli, bo tak ma być.

Nie bójcie się! Oto zwiastuję wam radość wielką...dziś bowiem w mieście Dawida narodził się wam Zbawiciel, którym jest Mesjasz, Pan.

(Łk 2, 10-13)

Czym jest dla nas radość? To tylko emocja. To nasz stan,w którym się znajdujemy, przez bardzo krótki okres naszego życia. Jesteśmy spełnieni, szczęśliwi, bo Bóg nam karze. Jednak gdzie jest Bóg, gdy odradza się rok w rok? Gdzie on jest, gdy  inni cierpią z bólu, lub przez stratę bliskich? Gdzie on jest, gdy odbiera nam naszą radość, spełnienie szczęście? Kim on tak naprawdę jest, nakazując nam się cieszyć, gdy obok nas nie ma miłości? 

Moim zdaniem, Bóg to bujda. Ktoś wymyślił sobie go, żeby odnaleźć szczęście w swoim życiu. Bo niby człowiek bez wiary, to jak podróżny bez celu. Jak ktoś kto walczy bez nadziei o zwycięstwo.  Ta wyprawa wtedy nie ma sensu, podbój również... Tak jak nasze życie. 

Ja utraciłem swoją wiarę, Charlotte chyba również. 


Słońce zza drzew parku, rodzi się do życia. Unosi się na błękitnym niebie, wolnym od chmur. Rozświetla konary, gałęzie, trawę i rzekę. Wszystko lśni w złotej barwie promieni. Zdejmuję rękawiczki z dłoni i dotykam szorstkiego mostu. Spawy, wycięcia, korozja. Sunę palcem po wyżłobieniach i śrubach, łączących konstrukcje. 

Z moich ust wychodzi biały obłoczek pary, zniecierpliwiony trę nos, zimny od mrozu. Schodzę z mostu, przyglądam się ludziom spacerującym tak wczesną porą po Bostonie. Świąteczne lampki owijają drzewa bez liści, okna budynków, ściany sklepów. Na środku parku, ustawiona jest wielka bombka z drutu, a tuż obok niej figura mikołaja.  

Wszyscy są szczęśliwi, albo na takich wyglądają. Przytuleni do siebie, całujący się w zmarznięte nosy, trzymający za skostniałe ręce. Nie spostrzegają okrutności naszego świata i życia. Są nieświadomi, do czasu, aż zło weźmie ich w swoje szpony. Wtedy zobaczą uchodzący świat, pomiędzy palcami. Dostrzegą zło, choroby, wojnę. Zdają sobie sprawę z tego, jakie ich życie jest kruche, że nikt go za nich nie przeżyje. 

the last chanceWhere stories live. Discover now