Rozdział 24

122 14 1
                                    

Śmierć nie czeka na nikogo,
A jeśli czeka, to niezbyt długo.
~ Marcus Zusak

Charlotte

Przeżywamy kilka okresów w swoim życiu. Okres dzieciństwa, dojrzewania, okres miłości, macierzyństwa... Od pewnego czasu, moje życie jest na krawędzi dojrzewania. Nie wiem czy to już dorosłość czy nie, lecz okres miłości łączy się w nim i jestem tym cholernie przestraszona.

– Wnioskując po twojej minie, Lotte. Wyglądasz jakbyś spisywała testament.

Do mojego małego, przestronnego pokoju ładuje się bez pukania Jack.

Od kilku tygodni czas pędzi nieoczekiwanie za szybko. Godziny wylatują mi spomiędzy palców. Plany kruszą się na każdym kroku. A komentarze Jacka odnośnie mojego kiepskiego wyglądu i samopoczucia, za każdym razem żartobliwie wiążą się ze śmiercią.

Czuje się jak kupa. Serio. Tracę siły, tracę oddech, tracę kilogramy. Tylko idiota by nie zauważył, że ginę w oczach, że umieram na ich oczach.

Od kilku dni, dokładnie od momentu gdy wróciliśmy od rodziców Jasona, pomimo mojego nadzwyczaj złego samopoczucia, staram się wypełniać mój czas całkowicie spotkaniami z osobami, rozmowami i zapewnieniami o głupich uczuciach.

– Nie wiem, komu powinnam przepisać tą komodę. – Udaję, że zastanawiam się nad tym pieczołowicie. – Który z was, bardziej na nią zasługuje?

Chłopak przysiada na rogu mojego biurka. Zebrał dzisiaj włosy w niski kucyk przy samym karku. Jest bardziej zmarnowany, niż kiedykolwiek. Ma podkrążone oczy i przekrwione białka. Wzdycha przeciągle i przeciera swoją niewyraźną minę dużymi dłońmi.

– Miało to zabrzmieć żartobliwie, a ty Lotte wyglądasz na śmiertelnie poważną.

– Bo śmierć jest, śmiertelnie poważna, Jack.

Kręci głową i przykleja na usta sztuczny uśmiech. Gdybym nie znała go, pomyślałabym że popieprzony z niego koleś. Ale wiem, że coś się święci.

– Kiepsko wyglądasz, dziecinko.

Odsuwam swoje krzesło od drewnianego blatu i pociągam kolana pod brodę.

– Nadchodząca wiosna mi nie służy. Alergia, czy coś.

Jęczy sfrustrowany.

– Nie jestem ani głupi, ani ślepy. Straciłaś na wadzę ponad dziesięć funtów. Jesteś blada, mizerna i wyglądasz jak kościotrup. Co jest grane?

– Jack...

Mój szept przerywa skrzypienie podłogi na progu. Podnoszę swój zmęczony wzrok na postać za Jackiem. Jason stoi ze skrzyżowanymi ramionami i patrzy na plecy chłopaka. On również ma mętny wzrok i uśmiecha się do mnie kwaśno. Stara się, nie mogę powiedzieć, że nie. Robi wszystko co w jego mocy by dodawać mi otuchy. Jednak w głębi serca czuję, że przerasta go to. Niemal słyszę jego pytanie: Dlaczego znów ja?

– Co jest Jason? Czy nie mogę porozmawiać na osobności ze swoją współlokatorką?

– Nie ma mnie przez piętnaście minut, a myszy zaczynają harcować?

– Jason, nie jestem w formie do żartów! – Blondyn unosi głos i podnosi się ze swojego miejsca.

– Wiem, dlatego powinieneś zamknąć się w pokoju i nie zatruwać nikomu dnia!

Jack ze śmiechem goryczy podchodzi do brunetka i zaczepnie uderza pięścią w jego pierś.

– To właśnie twoje życie, J. Chować głowę w piasek. Brak komunikacji. Pierdolony przyjaciel, który nie potrafił się przyznać, że jest z bidula...

the last chanceWhere stories live. Discover now