Rozdział 7

276 23 2
                                    

Ponad dwa tygodnie i przemierzone kilka tysięcy kilometrów przybliżało ich do zdobycia celu tylko minimalnie. W każdym momencie w którym wydawało im się że mają kobietę, ona wymykała się w najmniej spodziewanej chwili. Okazała się dużo sprytniejsza od brata i potrafiąca myśleć logicznie. Jeden błąd sprawił jednak że szala przechyliła się na korzyść aurorów. Mauritius, niewielka wyspa zamieszkiwana przez czarodziejów. Scarlett zawsze marzyła aby wybrać się do tego tropikalnego kraju, był przepiękny i bardzo gorący, a przy okazji pełen magii, której nie widziała jeszcze na oczy. Nie wiedziała jednak że uda jej się to w takich okolicznościach, że w tym miejscu złapie i rozprawi się ze Śmierciożerczynią Alecto Carrow. Kobieta mimo straconej pozycji popatrzyła hardo w oczy młodszej i plunęła jej w twarz mówiąc „Niech żyje Czarny Pan". Chwile potem upadła bezwładna na zalesioną powierzchnię. Zła do granic możliwości Scarlett otarła twarz i popatrzyła na George'a zacierającego wszelkie ślady i wysyłającego ciało kobiety do ich przełożonych.
-S? Ścigaliśmy ją tyle czasu, że mam dość. Może zostaniemy tutaj kilka dni?
-Naprawdę? Bardzo chętnie Georgie! Marzyłam o tym. – cała złość uszła z niej jak powietrze z balona i rzuciła się przytulając go mocno, a jemu zrobiło się ciepło na duszy. Uwielbiał sprawiać radość przyjaciółce, wywoływanie u niej uśmiechu było nie lada wyzwaniem.
Pogoda była idealna, bezchmurne niebo i ponad 40 stopni w cieniu co sprawiło że oboje ściągnęli z siebie długie, czarne płaszcze i zostali w obcisłych spodniach w takim samym kolorze i czarnych koszulkach. Spacerowali po uliczkach niewielkiego miasteczka rozglądając się i chłonąc widoki egzotycznych roślin. W końcu znaleźli mały barek, do którego postanowili wejść. Usiedli przy ladzie, a George zamówił dla nich Ognistą Whiskey.
-Wiesz co mnie dziwi? Chodziliśmy kilka godzin, a widzieliśmy jedynie kilka osób. To dziwne, nie sądzisz?
-Też zwróciłem na to uwagę Scar, ale nie mamy na to czasu.
-Dobrze mówi, panienko. To nie sprawa dla was. – kelner, który kilka minut temu podał im trunek patrzył teraz niezbyt przychylnym wzrokiem. – Nie wpychaj nosa w nie swoje sprawy bo możesz nie przetrwać tu jednej nocy.
-O czym pan mówi?
-O tym, że lepiej opuśćcie to miejsce.
Nie powiedział nic więcej, opuścił zdziwioną dwójkę i poszedł do innych klientów kręcąc głową, a Scar zastanawiała się o co mogło chodzić mężczyźnie.
-To miejsce jest dziwnie. – mruknął rudy jednym haustem pochłaniając zawartość trzeciego kieliszka.
-Mnie to mówisz? – jęknęła towarzyszka. Po zapłaceniu wyszli i załatwili sobie niewielki domek wśród drzew w którym będą mogli spędzić kilka nocy. Było to coś w rodzaju czarodziejskiego hotelu w którym wynajmowało się bungalow'y. Tylko dwa oprócz ich własnego były w tym momencie zajęte. George zajmował się opisywaniem postępów w swojej księdze, a Scarlett po uprzednim poinformowaniu go wyszła pospacerować po plaży. Miała przy sobie torebkę, a w niej honorowe miejsce zajmował czarny, aksamitny pamiętnik.

„Nie uwierzysz gdzie jesteśmy Freddie! Ciekawe czy pamiętasz jeszcze gdzie tak bardzo chciałam zawsze pojechać. Mauritius! Jest tu tak pięknie że nie mogę się nadziwić. Zdjęcia w ogóle nie oddają piękna tego miejsca. Siedzę na plaży, mocząc stopy w piasku i myśląc. Zastanawiam się jakby to było gdybyś siedział teraz obok mnie. Chlapałbyś mnie wodą i ciągnął głębiej w morze. Pewnie udałbyś że się topisz, a ja głupia poszłabym ci na ratunek, prawda? Dobrze cię znam rudasku. Zawsze myślałam że przyjedziemy tu we trójkę: ja, ty i George, a nie tylko ja i on. Do tego cel w jakim tu jesteśmy też nie jest zadowalający, ale nie ma o czym gadać. Misja to misja. Nawet nie wiesz ile bym oddała by znowu cię mieć przy sobie. Chciałabym żebyś tu był.

Scarlett"

Dziewczyna ścisnęła w pięści noszony zawsze na szyi łańcuszek, na którym miała literkę W mającą oznaczać nazwisko jej przyjaciół, przez nią przebiegała fajerwerka, która była ich pomysłem. Starła ciecz z mokrych policzków i napisała na piasku dwa słowa układające się w imię i nazwisko Fred Weasley. Minutę później zostały zakryte przez napływającą falę, a gdy woda cofnęła się, po jej dziele nie było śladu. Nawet natura dawała jej do zrozumienia że jego już nie ma i nigdy nie będzie. George w tym samym czasie skończył już pisanie raportu i postanowił oddać się ćwiczeniom. Od czasu przyjęcia posady każdą wolną chwilę spędzał na treningach poprawiających jego kondycję, szybkość i wytrzymałość. Dzisiaj wybrał worek treningowy, który wyczarował wraz z rękawicami i zajął się nawalaniem bez pamięci w sprzęt. Miał w tym swoją własną sekwencje ruchów: lewy prosty, prawy sierp, lewy podbródkowy, prawy prosty, a na koniec dodał jeszcze dwa kolanka. Ćwiczył tak do zachodu słońca i czasu gdy jego przyjaciółka wróciła, wtedy też zniknął sprzęt. On sam wszedł pod prysznic by zmyć z siebie klejący pot. Gdy wyszedł ubrany w świeże spodenki i T-shirt kolacja już na niego czekała, a S zajadała się w najlepsze.
-Nigdy nie poczekasz, co?
-Miłość do żarcia wygrywa. – wyszczerzyła się, a na jej zębie zawieszony był kawałek pietruszki.
-Masz zieleninę na zębie ty żarłoku.
-Co? Gdzie? – próbowała językiem strącić uparty kawałek, ale nie miała pojęcia gdzie się znajduje. Rudy podszedł do niej ze śmiechem i złapał ją za twarz. Wziął kawałek chusteczki i zajął się pietruszką. Wtedy też Scarlett zobaczyła jego twarz tak blisko siebie jak nigdy przedtem, zapomniała że ma przed sobą Georga Weasley'a, w jej oczach był Fredem. Przysunęła się bliżej i przymknęła powieki, a chłopak jakby zamroczony zrobił to samo. Już prawie stykneli się ustami, gdy z zewnątrz usłyszeli przerażający krzyk. Oboje zerwali się gwałtownie z miejsc i w kilku susach opuścili pomieszczenie. Nie wiadomo kiedy zrobiło się całkiem ciemno, a domek do którego zmierzali był całkowicie oświetlony. Jak się okazało światło to świeciło się i gasło. Wdarli się do środka, a tam kobieta płakała nad martwym ciałem męża. Obydwoje mieli około 60 lat i wyglądali na spokojnych staruszków.
-Zabili go. – wyjęczała. – Zabili mojego Antoniego.
-Proszę pani, kto go zabił? Kto?
-Zginął we śnie, a oni wrócili tam gdzie mieszkają, do lasu. – siwowłosa mruczała do siebie jakby była w transie, ale dwójka dostała już wystarczającą ilość informacji. Kiwnęli do siebie głowami i wyciągnęli różdżki. Opuścili chatkę, a potem ruszyli na północ gdzie w oddali znajdowała się wysoka, obrośnięta drzewami góra. Z tego co czytała kiedyś Scarlett był to nieczynny wulkan, jedna z największych atrakcji wyspy. Przez jakiś czas przedzierali się przez chaszcze raniąc skórę raz po raz. Wokół nich robiło się coraz ciemniej, ale nie mogli pozwolić sobie na oświetlenie drogi, jedyną pomocą było zaklęcie poprawiające wzrok. Pozwalało im rozpoznać kształty, ale z niewielkiej odległości. Posuwali się tak do przodu przez około pół godziny i w momencie gdy dziewczyna miała zaproponować zawrócenie, George idący przed nią zatrzymał się, a ona wpadła na niego uderzając nosem o jego plecy.
-Mógłbyś uważać jak stajesz! Jesteś wielki jak drzewo Weasley.
-Cicho! – syknął zatykając jej czym prędzej usta i pokazując coś przed nimi. Brunetka przyjrzała się temu i otworzyła szeroko oczy ze strachu.
-Spadajmy stąd George.
-Wiesz co to takiego?
-Błagam cię, chodźmy zanim nas zauważą.
Kiwnął głową i skradając się ruszyli w drogę powrotną, gdy Scarlett myślała że są już wystarczająco daleko, zaczęła opowiadać.
-Czytałam o nich, ale nie myślałam że kiedykolwiek je zobaczę. To Śmierciotule, dalekie krewne Dementorów, ale myślę że są dużo groźniejsze od nich. Niewielu przeżyło starcie z nimi, chyba tylko trzy osoby. Żyją w krajach tropikalnych, a żywią się tobą gdy śpisz. Czym więcej zje, tym bardziej widzialna i szersza się staje. Tamte dwie były szerokie, ale cztery kolejne malutkie, ledwo widziałam ich cienie. Jedyne zaklęcie jakie na nie działa to Pa...
Nie zdążyła dokończyć bo usłyszeli za sobą skowyt, a gdy oglądnęli się do tyłu zobaczyli cała szóstkę Żywych Całunów zmierzających w ich stronę. Rzucili się do ucieczki, potykając się i dysząc głośno.
-Mówiłaś że zabijają śpiących!
-Weszliśmy na ich terytorium George, nie zostawią nas.
Biegli w ciemności starając się nie zgubić siebie nawzajem, nie wiedzieli już czy obrali dobry kierunek. Ważne było by uciec przerażającym zjawom, z którym zadawali sobie sprawę że nie uda im się wygrać. Śmierciotule były jednym z najpotężniejszych i najbardziej niebezpiecznych magicznych bestii. Potwory były coraz bliżej, aż jedna sprawiła że Scarlett zachwiała się i upadła obijając się boleśnie, momentalnie obróciła się na plecy i spojrzała na cień, który pochylał się nad nią. Wiedziała jakie to uczucie gdy Dementor atakuje, jakby już nigdy nie miała być szczęśliwa, jakby wszystko pozytywne zanikało. Jednak teraz czuła coś podobnego, a jednak całkiem innego. Czuła jak bestia odbiera jej wszelkie pozytywne doznania, wspomnienia, które jej pozostały. Jak żywi się jej duszą i odcina dopływ powietrza do jej płuc.
-Expecto Patronum! – usłyszała głos George, ale ciemność nie została rozświetlona żadnym blaskiem, a sam chłopak padł chwilę moment obok niej oddychając coraz płycej. Znalazł palce przyjaciółki i splótł je ze swoimi własnymi.
„Czyli tak mamy umrzeć? Fred mnie zabije jeśli przyjdę do niego z powodu takiego czegoś. Nie mogę, nie pozwolę!" – pomyślała dziewczyna.
Bliźniak z rodziny Weasley po raz drugi doświadczył jak Tonks traci wszelką barwę z oczu, a jej włosy stają się białe, nagle wyrwała się z uścisku cienia, a jej blask zabił tak mocno że musiał zakryć dłonią oczy i wtedy dopiero zdał sobie sprawę że znów może oddychać. Światło, jakie dała z siebie dwudziestolatka sprawiło że wszystkie zjawy zostały rozerwane na strzępy. Wdzięczny popatrzył na dziewczynę, która powoli traciła cały blask, a jej ciało stało się bezwładne. George złapał ją i przyjrzał się twarzy. Rany zdobyte wcześniej go nie martwiły, powoli powstający na szyi siniak też był wytłumaczony, ale to że z nosa ciekła jej stróżka krwi. To było coś niepożądanego i niebezpiecznego.
Weasley podniósł nieprzytomną przyjaciółkę i aportował się do ich chatki. Położył ją na łóżku, okrył kołdrą, a na czoło przyłożył chłodny, wilgotny materiał. Nie miał zbyt dużego pola do popisu, bo nie wiedział co dokładnie dolegało dziewczynie, drugi raz widział ją w takim stanie. Za pierwszym, po śmierci Freda gdy walczyła z Voldemortem nie miał czasu przyglądnąć się co robi bo sam rzucił się w wir walk. Teraz jednak był zaniepokojony i cholernie wściekły sam na siebie. Dlaczego w obliczu zagrożenia nie potrafił trzeźwo myśleć i użyć aportacji? Dopiero teraz, gdy byli bezpieczni ta myśl wpadła mu do głowy. Miał też cichą nadzieje że zjaw nie było więcej. To było najstraszniejsza bestia jaką w życiu widział, nic nie przerażało go bardziej niż Śmierciotule, myślał że Dementorzy to jedna z jego największych słabości, ale te zjawy były sto razy gorsze. Z tego co przyswoił podczas przemowy brunetki, żyły one tylko w krajach tropikalnych, więc miał nadzieję że nigdy więcej nie będzie miał przyjemności z takim potworem. Pogłaskał włosy Scarlett i przysiadł na podłodze opierając się o jej łóżko. Czuł się zmęczony, bolało go gardło i całe ciało, ale widział że oddech dziewczyny uspokoił się więc przymknął oczy myśląc że odpocznie tylko chwilkę i tak zasnął aż do rana.

Scarlett obudziła się około godziny 5 rano, jej gardło bolało niemiłosiernie, a w buzi miała sucho jak na Saharze. Czuła się jakby rozjechał ją autobus, chciała wstać i napić się wody, ale na podłodze przy łóżku coś leżało. Tym czymś okazał się jej najlepszy przyjaciel, chwyciła różdżkę i delikatnie przeniosła go na jego posłanie uśmiechając się delikatnie. Potem zrobiła to, co zamierzała wcześniej. Wiedziała że nie zdoła już zasnąć więc usiadła przed domkiem, na niewielkim, drewnianym tarasie i okryła nogi kocem. Morskie powietrze było przyjemne, a wiaterek delikatnie muskał posiniaczoną szyję.

„Najdroższy Freddie,

Nie uwierzysz z czym mieliśmy dzisiaj nieprzyjemność się spotkać wraz z Georgem. Pamiętasz te zjawy, Śmierciotule, o których czytałam kilkakrotnie? Nigdy nie pomyślałam że spotkam je na żywo i to jeszcze przez przypadek, ale to była jedna z najgorszych chwil mojego życia. Nic nie będzie dla mnie straszniejsze niż patrzenie na twoje martwe ciało, a one pokazywały mi to w kółko i kółko. Odbierały mi pozytywne wspomnienia, zabierały wszelką radość jaka pozostała gdzieś głęboko w moim sercu. Myślałam że to już nasz koniec, dusiły nas, a my leżeliśmy na ziemi patrząc bezradnie, a wtedy znowu pomyślałam o Tobie, Fred. Po jednej z naszych licznych kłótni o jakąś błahostkę przynieśliście mi z George'em bukiet pełen różnokolorowych, długich żelek owiniętych ozdobną folią. Kwiaty nigdy nie były czymś co sprawiało mi radość, a taki bukiet był idealny. To stało się waszą tradycją, dość często obdarowywaliście mnie takim prezentem, czasem specjalnie dlatego prowokowałam kłótnie. Pomyślałam w tamtym momencie że byłbyś wściekły gdybym tak szybko do Ciebie dołączyła i stało się, zjawy zniknęły, a ja zemdlałam. Znowu, tak samo jak podczas bitwy o Hogwart. Wciąż nie wiem skąd mam te zdolności i jak nad nimi panować, ale żałuje że nie mogłeś tego zobaczyć. Chciałabym tyle jeszcze ci pokazać, tyle opowiedzieć. Przepraszam że nie zdążyłam Cię ocalić.

Kocham Cię, Scar"

Napraw mnie, proszę // Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz