Rozdział 15(F)

226 18 6
                                    


Ta wędrówka była jedną z najtrudniejszych przepraw w całym życiu Weasleya, noga doskwierała mu w każdym momencie i odmawiała posłuszeństwa już po krótkich fragmentach drogi. Jedyne co go motywowało to rodzina. Być może wciąż na niego czekali, może myśleli że nie żyje, a on chciał położyć kres ich cierpieniom. Pociągiem przemierzył kilkaset kilometrów, aż dotarł do granic Bułgarii. Ten kraj majaczył mu w pamięci jako znajomy, ale nie mógł dokładnie przypomnieć sobie z jakiego powodu. Miał przebłyski dotyczące Quidditcha czy jakiegoś turnieju. Wiedział jednak że znajduje się tam szkoła czarodziejów, a co się z tym wiąże będzie w stanie kupić różdżkę. Przeszedł wiele mugolskich ulic zanim dotarł do jednej, która z pozoru wyglądała jak kolejna zwykła przestrzeń. Przyjrzał się jednak dokładnie i mimo zmęczenia wyczuł nałożoną iluzję. Rudowłosy skupił się mocniej, a wrażenie rozmyło się. Przed nim znajdowała się dróżka pełna czarodziejów kupujących coś w dziwacznych sklepach. Podekscytowany ruszył przez ulice szukając interesujących go produktów. Najpierw zahaczył o bank i wymienił pieniądze na potrzebną mu walutę, potem postanowił coś zjeść. Nie przyłożył wielkiej wagi na to co uda mu się przekąsić więc w barze zamówił pierwszą lepszą pozycję z menu. Jak się okazało była to zupa zrobiona z grzybów, która była wystarczająco sycąca. Po posiłku kupił nowe ubranie, które pomogło mu nie wyróżniać się wśród magików. Ostatnim miejscem, które miał zamiar odwiedzić był sklep z różdżkami. „Ollivander" głosił szyld znajdujący się nad sklepem i wydawał się Fredowi bardzo znajomy. Już po chwili wiedział dlaczego, mężczyzna stojący za ladą był wytwórcą różdżek z Londynu, Garrickiem Ollivanderem. Chłopak przetarł oczy i spojrzał jeszcze raz.
-Pan Ollivander?
-Znamy się chłopcze?
-Kupiłem u pana pierwszą różdżkę, jeszcze w Londynie. – staruszek zaśmiał się i podszedł do Weasleya.
-Niestety, mylisz się. Kupiłeś ją u mojego brata bliźniaka, ja mam na imię Gavron. Jeżeli posiadasz różdżkę to co cię do mnie sprowadza?
-To bardzo długa historia, najważniejsze jest to że została połamana. Moja różdżka już nie istnieje.
-To straszna zbrodnia. – Ollivander chwycił się za serce jakby same słowa sprawiły mu ból. Potem przeniósł się do jednego z licznych regałów i podał Weasleyowi magiczny patyk, Fred dotknął go, ale odskoczył porażony prądem. Staruszek pokręcił przecząco głową i wyszedł szukając innej. Dwudziestolatek natomiast przeszedł się po sklepie jakby wiedziony instynktem i złapał w dłonie powykrzywianą różdżkę przypominającą łudząco jego stary przyrząd.
- 14 cali, średnio giętka i róg rogatego węża. Bardzo ciekawe chłopcze. Niesamowicie ciężko było zdobyć taki rdzeń, mam tylko cztery różdżki, które go posiadają.
-Wygląda jak moja poprzednia, ale rdzeń jest całkiem inny.
-Dużo przeszedłeś, każdy się zmienia po takich doświadczeniach.
Fred nie odezwał się więcej, podziękował i zapłacił, a potem opuścił sklep. Nadchodził wieczór więc postanowił spędzić noc w Bułgarii, a potem ruszać dalej. Myślał nawet o zakupieniu miotły, ale nie był pewien swoich sił, pozostał więc przy mugolskim pociągu.

Przemierzanie kolejnych miejsc przy pomocy niemagicznych transportów było nużące i czasochłonne, Fred dziękował że urodził się jako czarodziej i już wkrótce będzie mógł z tego ponownie korzystać. Liczne przesiadki, kupowanie biletów, wynajmowanie pokoi w obskurnych hostelach było dla niego katastrofą. Chociaż miał największe chęci by dotrzeć do Londynu najszybciej jak to możliwe, dopiero początkiem lutego trafił na prom, który tam zmierzał. Kupił bilet i usiadł na niewygodnym fotelu na pokładzie, nie zostało mu już wiele pieniędzy, ale stać go było na niewielkie wydatki, kupił więc kawę, która miał nadzieje doda mu sił. Gdy wziął łyk gorącego napoju, miał ochotę go wypluć przez paskudny smak. Jak mugole mogli pić tak dziwny, gorzki napój? Pamiętał kawę pitą w Norze, zawsze pachniała cynamonem, była idealna. Nie za słodka, nie za gorzka i miała delikatnie mleczny posmak. Może była to wina nieumiejętności przygotowania, a może po prostu taka miała być. Myśl o Norze sprawiła że ponownie zatęsknił za domem, z niecierpliwością patrzył przez brudne okno na horyzont rozciągający się przed promem by w końcu dostrzec swoją ojczyznę. Na marne bo podróż zaczęła się niedawno, a zdaniem jednego z pasażerów mieli płynąć przez jakieś sześć godzin. Mimo wielu luk w pamięci dokładnie pamiętał drogę do domu, pamiętał szczegóły koślawego budynku, który stworzony był w oryginalny sposób. Wyglądał jakby złączono kilka, a nawet kilkanaście budowli w jedną, a wszystko to trzymało się tylko za pomocą magii. Fred przymknął oczy, a przed nim roztoczył się widok pastwiska, wciągnął zapach świeżej trawy i uśmiechnął się pod nosem. Zastanawiał się jak przywita go mama, czy będzie na niego zła że przez tyle czasu się nie odzywał? Co z rodzeństwem? Nie do końca kojarzył ile ich było, ale wiedział że rodzina Weasleyow była liczna. Najgorszym problemem było dla niego myślenie o ojcu, nie wiedział jak powie o tym rodzinie. Samo wyobrażenie Artura sprawiało że gardło ściskało się nie pozwalając wypowiedzieć ani słowa. Wielokrotnie zastanawiał się już jak wytłumaczyć to co zrobił, do tej pory nie wiedział jak został uratowany, jakiego zaklęcia użył tato i miał wrażenie że nigdy już się tego nie dowie. Poczuł obecność obok siebie więc otworzył oczy i spojrzał na mężczyznę w średnim wieku, który usiadł obok niego.
-Jedziesz do pracy młody człowieku?
-Wracam do domu.
-A gdzież to się przebywało? – facet z nadwagą wydawał się bardzo zainteresowany losem młodzieńca, a Fred niepocieszony towarzystwem.
-Wie pan, tu i tam.
-Ah wy młodzi, zawsze szukacie tego, czego nie macie. Zamiast zostać w rodzinnej miejscowości, wspomóc rodziców to znikacie by potem pojawić się bez słowa wyjaśnienia.
-Nic pan o mnie nie wie, więc uprzejmie proszę żeby dał pan spokój. – w głosie Weasleya dało się już wyczuć napięcie. Mężczyzna za to prychnął.
-Mam syna w podobnym wieku, pieniądze ma, ale w głowie pstro. Tylko by się bawił. Mógłby spoważnieć. Najwyższy czas.
-Wie pan od czego to zależy? Od sposobu w jaki pan go wychował, wszystkiego co najważniejsze uczy się w domu, a kto jest największym autorytetem? Rodzice. Niech pan nie mówi więc że to się wzięło znikąd. Żegnam.
Fred wstał gwałtownie i odszedł w całkiem inny zakątek promu by tym razem rozsiąść się spokojnie, bez ludzi dookoła. Grubszy człowiek wystarczająco podniósł mu ciśnienie. Reszta podróży minęła mu nad wyraz spokojnie. Kilka razy udało mu się zasnąć na kilkanaście minut, ale niemożność przyjęcia wygodnej pozycji nie pozwalała na dłuższy odpoczynek. Gdy dotarli do Anglii, było przed godziną 16, a chłopak czuł rosnące podekscytowanie. Już tak niewiele dzieliło go od domu. Czas był idealny, bo o tej porze zapadał już zmierzch. Chłopak nie musiał więc zbyt wiele kombinować, przeszedł się kawałek rozglądając dookoła, a potem schował za wielkim, zielonym kontenerem. Chwilę później coś błysnęło, a miejsce okazało się być puste.
Dwudziestolatek wylądował około kilometr od Nory dysząc mocno. Czuł się gotowy na silniejsze czary, ale ten sprawił mu duży kłopot. Nie zatrzymywał się jednak i szedł przed siebie dokładnie oglądając każdy metr kwadratowy powierzchni. Niewiele zmieniło się, ścieżka była troszkę zaniedbana, ale to pewnie było winą pory roku. Negatywne uczucia Freda mieszały się ze strachem, a zdenerwowanie sprawiło że gdy zobaczył majaczący dom w oddali, ruszył biegiem w jego stronę. Noga wciąż go bolała i starał się opierać ciężar na tej drugiej. Nora oświetlona była licznymi lampkami pozostawionymi jeszcze pewnie po świętach, czuło się ciepło bijące od niej już przekraczając krzywy płotek. Fred zwolnił i stanął przed drzwiami przez chwilę wahając się, ale ostatecznie zapukał mocno do drzwi. Po chwili drewniana powłoka otworzyła się, a mówiąca coś Molly zamarła patrząc na stojącego w drzwiach syna. Zamrugała z niedowierzaniem oczami i przytuliła go do siebie.
-George! No nie wytrzymam, jak mogłeś tak po prostu odejść i to w czasie świąt? Czy ty jesteś niepoważny? Nie wiem czy powinnam cię zlać czy wycałować. Gdzie byłeś tak długo? Gdzie jest Scarlett? Posłuchaj mnie, wiem że było ci tu źle, że chciałeś żeby nam było lepiej. Ale wcale tak nie było synku. Straciłam już jednego syna, a drugi dobrowolnie mnie opuścił. Nie rób tego więcej.
Chłopak kilkakrotnie chciał przerwać rodzicielce, ale ta dostała słowotoku, a on tylko stał wtulony w nią i płakał szlochając głośno. Miał zasmarkaną twarz i czerwone policzki. Molly odsunęła się i przyjrzała mu kończąc przemowę.
-Mamo, ja nie jestem George, jestem Fred.
Kobieta jakby zamarzła, stała i patrzyła na syna nawet nie mrugając. Obejrzała go z każdej strony przyglądając się szczegółom w jego wyglądzie.
-J-jak to możliwe? Co? Gdzie? – rozpłakała się tak jak jej dziecko i przytuliła go jeszcze mocniej, a potem wciągnęła do domu i posadziła na kanapie. Obydwoje płakali okazując sobie czułości.
-Mój Freddie, żyjesz. Mój kochany synek. Siedź tutaj, nie ruszaj się. Jesteś bardzo wychudzony i zziębnięty. Zrobię ci coś jeść, dobrze?
Dwudziestolatek pokiwał głową i uśmiechnął się przez łzy przyglądając mamie. Ona też schudła przez te wszystkie miesiące w których cierpiała i ubranie wisiało na niej, ale wnętrze domu było zadbane. Wyglądało jakby było sterylnie wręcz czysto. Fred rozglądnął się dookoła i przyjrzał zdjęciom stojącym na stoliczku. Jedno wpadło mu w oko, przedstawiało dwóch, takich samych chłopczyków w wieku 14 lat. Uśmiechali się, a w ich oczach były złośliwe ogniki, jeden miał na koszulce F, drugi G. Wtedy dopiero coś jakby przeskoczyło w mózgu chłopaka i przypomniał sobie o swoim bracie. O swoim bliźniaku, George. Jak mógł o nim zapomnieć? Jak mógł nie pamiętać swojej drugiej połówki? Molly weszła w momencie gdy trzymał zdjęcie i wpatrywał się w nie, postawiła przed nim talerz z zachęcająco wyglądającym mięskiem polanym sosem i ziemniakami, a także miseczkę z surówką. Wyszła i wróciła z wielkim dzbankiem gorącej herbaty i kubkiem, do którego wlała napój. Nie czekając dłużej chłopak rzucił się na posiłek, jadł, a rodzicielka głaskała go po głowie wpatrując się w jego sylwetkę. Wciąż nie wierzyła że jej synek żyje.
-Mamo, czy jest ktoś jeszcze w domu? Chciałbym wam wszystko wytłumaczyć.
Molly kiwnęła głową i stanęła przy schodach wołając swoje dzieci, pierwsza zbiegła Ginny i z niedowierzaniem patrzyła na starszego brata. Fred zauważył że przez te miesiące stała się młodą kobietą z bagażem doświadczeń. Drugi pojawił się Ron i uśmiechnął smutno widząc brata. Zaraz po nich zszedł Bill i Fleur, która trzymała małe zawiniątko. Oprócz nich pojawił się także uśmiechnięty Harry Potter, stanął obok najmłodszej dziewczyny i objął ją.
-Posłuchajcie. – w oczach rodzicielki znów pojawiły się łzy. – To Fred. – wyszeptała z przejęciem.
-Co? Jak to? To niemożliwe! – przekrzykiwali się przyglądając chłopakowi, ale fakty mówiły same za siebie. Wychudzony, kulejący chłopak o rudych włosach miał obydwoje uszu, co odróżniało go od bliźniaka. Ginny wyrwała się i rzuciła na brata przytulając go mocno.
-Braciszku mój. – Fred zachwiał się niebezpiecznie i dla pewności usiadł na kanapie, a dziewczyna zaraz obok niego. Małżeństwo rozsiadło się naprzeciwko, a Ron usiadł na podłodze.
- To będzie bardzo długa opowieść, kilka miesięcy z życia gdy obudziłem się pusty. Ale najpierw musicie coś wiedzieć, tata nie żyje.
Molly złapała syna za rękę gdy opowiadał jak to odzyskał przytomność w środku lasu, z martwym ciałem ojca przy boku. Fred opowiadał o Williamie i Amandzie, o ranach jakie odniósł i wszystkim przez co musiał przejść. Z lekkim uśmiechem opowiedział rodzinie o mugolskich umiejętnościach, które dzięki naukom ojca mu się przydały. Opowiedział rodzinie o opiece jaką go otoczono i wielu tygodniach bezczynności w której męczyły go koszmary. Pokazał im nową różdżkę, informując wcześniej że poprzednia została połamana, a tą kupił u bliźniaka Ollivandera, ale nie mógł jej użyć ze względu na zły stan zdrowia. Nikt nie przerywał mu podczas opowieści, ale wszyscy płakali słuchając jak wiele się zdarzyło. Fred nie chciał pokazywać im blizn i nie zrobił tego mimo że nalegali chcąc sprawdzić jak się trzyma. Po skończonej opowieści był w rozsypce siedząc i szlochając.
-Tak bardzo cię kocham synku. – wyszeptała Molly.
-Mamo, nie nienawidzisz mnie? Nie jesteś zła?
-Kochanie, każdy ojciec oddałby życie za swoje dziecko, matka też. Artur zrobił coś, za co kocham go jeszcze mocniej. To była jego decyzja.
- Gdzie jest reszta?
-Charlie musiał wrócić do Rumunii, a Percy wróci dopiero późnym wieczorem. Od czasu wojny wszyscy się przepracowują.
-A co z Georgie'm?
-Freddie, on zniknął. W święta Bożego Narodzenia po prostu wyparował, nawet się nie pożegnał. A z nim Scarlett. Nie mieliśmy od nich żadnych wieści. – tym razem odezwała się Ginny nie patrząc na brata.
Chłopak nie kojarzył imienia dziewczyny mimo że słyszał je już kilkukrotnie, sam je nawet wypowiedział czego dowiedział się od Amy, ale nie zapytał teraz o to.
-Musimy go znaleźć! Musi się dowiedzieć że żyje. Musi wiedzieć że nie jest sam.
-Próbowaliśmy, nic to nie daje. Nikt nic nie wie, nie da się ich namierzyć.
Fred chciał kontynuować temat, ale wtedy Ron wstał i przytulił mocno brata.
- Przepraszam za to jak się rozstaliśmy.
Zaraz po nim podszedł Bill i mocno klepnął brata w plecy, ten potknął się i jęknął, a Molly skarciła wzrokiem najstarszego syna. Fleur za to odwinęła trzymany w rękach kocyk i podsunęła go szwagrowi.
-To jest Liliane.
-Nasza córka. – powiedział dumny rudowłosy.
Fred pogłaskał dziewczynkę po rumianej buźce i uśmiechnął się do niej. Spała i była bardzo słodka.
-Piękna.
- A teraz dzieci, dajcie mu odpocząć. – Molly rozgoniła towarzystwo i zaprowadziła syna do pokoju bliźniaków. Poczekała aż weźmie szybki prysznic, a gdy wrócił i się położył, nakryła go szczelniej i pocałowała w czoło.
- Bardzo się cieszę że tu jesteś słońce.
Miała już wyjść, gdy chłopak odezwał się.
-Kim jest Scarlett?
Kobieta przystanęła i obróciła się z powrotem do leżącego.
-Jak to, kim jest Scarlett?
- Kilkakrotnie mówiliście dziś o niej, a ja nie wiem kim jest. George też nie pamiętałem, mamo. Nie pamiętam tak wielu szczegółów.
Molly przysiadła ponownie na krawędzi łóżka i wzięła do ręki leżące przodem do powierzchni stoliczka zdjęcie. Pokazała je chłopakowi, który podniósł się do pozycji półleżącej patrząc na siebie samego sprzed kilku miesięcy i piękną, drobną brunetkę wskakującą mu na plecy. Była niziutka, miała delikatne rysy twarzy i urzekające, brązowe włosy.
-Scar. – wyszeptał.
Przez kilkadziesiąt minut rodzicielka siedziała przy jego łóżku i opowiadała mu o najlepszej przyjaciółce starając się rozjaśnić wszelkie luki, a Fred z każdym momentem przypominał sobie kolejne szczegóły o dziewczynie, którą kochał. 


* * *

Kolejny z perspektywy Freddiego, w końcu dotarł do domu :)

Napraw mnie, proszę // Fred WeasleyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz