1.

576 27 19
                                        

Myślałem, że mam wszystko, co w życiu ważne- przyjaciół, sławę, pieniądze... Jednak teraz wydaje mi się, że jedyne co mam, to złamane serce i problemy.

Bob, gruby mężczyzna siedzący za kierownicą, nigdy nie pałał do mnie sympatią. Tym bardziej teraz, kiedy został zmuszony do podróży przez pół zasranego Londynu, by odebrać swojego zasranego pracodawce z zasranego ekskluzywnego wieżowca, w którym znajdował się razem z jego zasranym chłopakiem, którego- tak na marginesie- też nie lubił.

Chociaż powiedzieć o mnie, że jestem jego pracodawcą byłoby nieźle przesadzone. Wszystkim zajmował się jeden z moich menadżerów, Trewor lub Treworiusz- zależnie od tego, czy sprawa była osobista czy zespołu.

Wracając do Boba, to wcale mu się nie dziwię. Z tego co wiem, ma żonę i dwójkę dzieci, ale gdy jego szef, pan-czerwony-burak-Tommlison (naprawdę, tak mnie zapisał w kontaktach, z celowym błędem w moim nazwisku!) go potrzebował, i o godzinie 3:48 zadzwonił po niego, on musiał się zjawić w trybie natychmiastowym, aby zabrać swojego zziębniętego pana z parkingu przed szklanym budynkiem. Nie pytał się dlaczego wracam tak szybko, Bob nigdy o nic nie pytał, co dzisiaj akurat było mi na rękę, gdyż nie byłem w stanie na opowiadanie komukolwiek o czymkolwiek.

Ale może od początku.

Ja i Harry byliśmy razem od dwudziestego ósmego września 2010, czyli praktycznie od początku istnienia zespołu. Byliśmy parą idealną- dosłownie. Rozumieliśmy się bez słów i takie tam słodko-romantyczne pierdoły. Miałem się z Harrym jak w bajce, on mnie kochał, a ja kochałem jego- cóż mogło być nie tak?

Wszystkiego dowiedziałem się dzisiaj o godzinie 2:45, a dokładniej to właśnie wtedy mój-jeszcze-chłopak zaczął na mnie krzyczeć i mnie wyzywać.

Zaczął od dramy z Zaynem na instagramie- według niego, moje zachowanie było "szczeniackie i kurwa niepoważne". Szczerze mówiąc, według mnie też, ale w tamtej chwili panowały mną tak silne emocje, że nie byłem w stanie ich powstrzymać i musiałem wypisać to gówno- inaczej nie wytrzymałbym psychicznie.

Chciałem wytłumaczyć Harremu, że już przeprosiłem Zayna, i że mi też jest głupio, ale mój ukochany nie dopuścił mnie do głosu. Uznał, że Malik dobrze zrobił opuszczając zespół, więc gdy podobna sytuacja się powtórzy, on też tak zrobi. Znowu chciałem się odezwać, ale Hazza ryknął na mnie, że jeszcze nie skończył, więc zamilkłem i pozwoliłem mu dokończyć.

Nagle Harry się rozpłakał swoim sztucznym płaczem nr IV i zaczął mi wypominać moje wady. Nie powiem, zagotowało się we mnie, ale słuchałem go z udawanym spokojem.

I teraz dochodzimy do najciekawszej części historii.

Pan Styles uznał, że znacznie się zaniedbałem i już o siebie nie dbam, co bardzo mu się nie podoba. Ponadto, zaczął mnie podejrzewać o narkomanie, ponieważ " od pewnego czasu jestem nieobecny myślami, a poza tym mam wory pod oczami jak jakiś ćpun". Ta uwaga zabolała mnie najbardziej. Harry dobrze wiedział, jak brzydzę się wszelkich środków odurzających (nie licząc sporadycznego piwka, ale piwo to piwo). Właśnie z powodu narkotyków, moja siostrzyczka, moja kochana i malutka, mój skarb, moja Lottie, wylądowała w szpitalu psychiatrycznym. Jej diler dał jej jakieś dziwne proszki, po których dostała halucynacji, widziała smoki. No i spoko, dwa dni, max tydzień, i efekt powinien zniknąć. No właśnie, powinien.

Lottie od trzech lat siedzi zamknięta w wariatkowie, bo nieznany narkotyk który zażyła, uszkodził trwale jej mózg, przez co halucynacje nie chcą zniknąć.

I kto był wtedy moją ostoją w płaczu? Kto wytłumaczył mi, że zabicie tego mężczyzny który dał jej te prochy i tak nic nie pomoże? Kto obiecywał mi wtedy że zawsze przy mnie będzie i nigdy mnie nie zostawi? No kto?

No Harry.

Aż mi się łezka zakręciła, gdy tak stał przede mną i wypominał moje dawne błędy, ale nie pokazałem po sobie, że bolą mnie jego słowa. Nie straciłem panowania nad sobą. Nie rozpłakałem się. Nie przerwałem mu chcąc się wytłumaczyć, chociaż serio miałem na to ochotę. Mimo to siedziałem i patrzyłem na niego, bo po prostu nie miałem siły się kłócić. Ostatnimi czasy nie mam na nic siły, to dlatego przestałem chodzić na siłownię i jak to uznał Harry, "dbać o siebie".

Na koniec, nazwał mnie tchórzem. Dlaczego? Bo nie próbuję walczyć, tylko przyjmuję to wszystko bez emocji, tak, jakby nigdy mi nie zależało.

Wtedy nie wytrzymałem i wyszedłem z jego mieszkania. Emocje we mnie buzowały, chciałem zniknąć, zapaść się pod ziemię. Szczerze mówiąc, nie pamiętam w którym momencie ze mną zerwał, ale zrobił to na pewno. Nawet jeśli nie słowami, to swoim zachowaniem i spojrzeniem pełnym pogardy.

Szedłem pustą o tej porze aleją parku wdychając do płuc rześkie, nocne powietrze. Spojrzałem w gwiazdy i przypomniałem sobie Harrego. Jego piękne dołeczki w policzkach, gdy się uśmiechał. Głos, gdy wymawiał moje imię. Ręce, gdy gładził mnie po włosach. Usta, gdy całował...

Bo może i nie byliśmy już razem. Może i wyraził mi jasno i wyraźnie co o mnie sądzi, ale ja mimo wszystko nadal go kochałem. Nie da się po prostu powiedzieć -Serce, skończ już go kochać. Ten etap musi sam nadejść z czasem.

Poczułem nagły napływ zmęczenia, więc usiadłem na ławce oddychając ciężko, chcąc się rozbudzić dostarczając większa ilość tlenu do krwi, chociaż sam nie wiem, czy tlen pomaga na zmęczenie.

Chyba nie, bo po minucie ciężkiego oddychania jedyne co się zmieniło, to pogoda. Na głowę spadła mi pierwsza kropla. I druga. I trzecia. Aż wreszcie deszcz lunął na mnie całą swoją mocą. Wyciągnąłem telefon i zadzwoniłem do Boba, który odebrał dopiero za drugim razem- normalni ludzie teraz śpią. A nienormalni chodzą w deszczu po parku budząc tych normalnych.

Poszedłem na parking przed jego mieszkaniem i czekałem na Boba przeklinając się w myślach za to, że nie wziąłem ze sobą nawet kurtki.

-Szlag- stęknąłem przytupując w miejscu, co miało pomóc mi się rozgrzać. Będę jutro chory, chociaż tak po prawdzie to dzisiaj rano, chociaż... Egh sam już nie wiem, to trochę zagmatwane, a mój mózg domaga się potwornej dawki snu.

Nie dziwcie się więc, że od razu po przyjeździe Boba, zasnąłem w samochodzie. I nie byłem zbyt szczęśliwy, gdy obudził mnie tym szorstkim głosem. Jednak ze szczęściem przyjąłem fakt, że mogę zamienić niewygodny fotel samochodowy na moje kochane, mięciutkie łóżeczko, na którym ponownie zasnąłem.

Ale... To nie tak że nie byłem smutny. Byłem tak wykończony smutkiem i swoją bezsilnością, że jedynym odpowiednim poczynaniem był po prostu sen. Sen, który pozwala zapomnieć o życiu. Sen, który koi smutki i złamane serca. Sen... po prostu piękny sen.

Lub  ś m i e r ć .



Mam nadzieje, że nie przeszkadza wam to, że Hazz tutaj jest wrednym dupkiem, ale spokojne, w dalszych rozdziałach duużo się zmieni.

Rozdział po korekcie.

Ania

Strong | l.s.  //zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz