Maraton 2/? Upewnijcie się, że przeczytaliście poprzednią część.
-Jak tam zombiaku?- zapytał żartobliwie Treworiusz klepiąc mnie po ramieniu, a mnie przeszedł dreszcz. Musiałem mu powiedzieć, w końcu to on zajmował się moją osobą prywatnie. Trewora i mnie nie łączyły już żadne stosunki, przynajmniej oficjalnie. Zdążyliśmy stać się dobrymi kumplami.
-Śmiertelnie zabawne.- odpowiedziałem mu poważnym tonem, w którym kryła się krztyna czarnego humoru. Jednak on odebrał to jako focha z mojej strony.
-No ej, księżniczko, ja się tylko z Tobą droczę.- przewrócił oczami.- Przecież wiem, że nie jest Ci łatwo. Chciałem cię rozerwać.
Parsknąłem sarkastycznym śmiechem, który przerodził się w krótki napad kaszlu. Po niecałych dziesięciu sekundach upadłem wyczerpany na kanapę, nadal będąc pod czujnym i bezsilnym wzrokiem mojego managera.
-Może skończmy z tymi żartami...- Zaproponował, na co przystałem.
-To, jakie masz dla mnie plany na przyszłość?- zapytałem, wpatrując się w okno. Za szybą wirowały białe płatki śniegu, dość rzadkie zjawisko jak na Londyn, tu zwykle pada deszczowa ciapa.
-"Korzystaj z życia", sir.- Przytoczył słowa dr Patterson. Przedwczoraj oboje odbyli rozmowę na mój temat, więc Trweoriusz wiedział wszystko, może nawet więcej.- nie wiem, czy załatwiać ci wywiady, czy może podróże. W jaki sposób chcesz spędzać swój wolny czas?
-Z Harrym.- Wypaliłem. Dopiero po sekundzie uświadomiłem sobie, co powiedziałem.
-Ugh, okej... Nie tego się spodziewałem.
-Ja też nie.- zapewniłem go. Przez chwilę panowała niezręczna cisza, żaden z nas nie wiedział jak ją przerwać. Treworiusz przeżył moje odejście z zespołu może nawet bardziej niż ja, płakał i załamał się. Był directioner, nawet hiperdiretioner. Gdyby był nastolatką, pewnie obkleiłby sobie cały pokój naszymi plakatami. Jednak był też moim managerem, więc chciał dla mnie jak najlepiej.
-To ja będę się już zbierał, zastanów się nad tym.- Posłał mi nieśmiały uśmiech.
-Do zobaczenia.- Odpowiedziałem zamykając za nim drzwi. I ponownie, zostałem kompletnie sam w ogromnym domu.
W ostatnim czasie samotność coraz bardziej mi przeszkadza, myślałem nawet nad znalezieniem współlokatora. Tylko, że już słyszałem te wszystkie nagłówki prasowe- "Louis Tomlinson i tajemniczy współlokator". Poza tym, ja doskonale wiedziałem z kim chciałbym mieszkać i za kim tak naprawdę tęsknię.
Za kimś, kogo zdjęcie trzymałem w szafce nocnej, ukryte pod stosem tabletek na ból wszystkiego i za kimś, kto połamał moje serce na milion kawałków i robi to nadal, nie pozwalając ranom się zagoić. Nadal kocham pieprzonego Harrego Stylesa, jednak moja relacja z nim jest pokręcona jak jego loczki, każdy z osobna.
No bo, jak tu go nie kochać? Mężczyzna, za którym mdleją miliony. Kokietek i flirciarz jakich mało. Piosenkarz, aktor, ale przede wszystkim wspaniały człowiek, który już na zawsze wyrył się w moim serduszku. I wytatuował na bicepsie.
Serio, te wszystkie tatuaże, no dobra, większość była nawiązaniem do niego. Kto normalny wytatuowałby sobie planszę kółko i krzyżyk na łokciu? Już wam powiem! Ktoś, kto przegrał rundę z ukochanym! A kto wytatuował sobie pieprzony kompas na ręce? No ja. A dlaczego? Bo razem z moim genialnym wtedy-jeszcze-chłopakiem uznaliśmy morze za znak naszej miłości- Jest głębokie i bez końca. On pierdzielnął sobie na ręce statek, to ja kompas. Wiecie, "kompas prowadzący zagubiony stateczek do domu" A co zrobiłem, gdy Harry zrobił sobie dziarę przedstawiającą kotwicę? Linę! Kotwiczną! Żeby "pociągnąć go za sobą, gdyby spadał w dół". Jednak nie wytrzymałem, gdy wytatuował sobie syrenę z cyckami na wierzchu. Oczywiście, odpowiedziałem, ale nikt z fanów nic o tym nie wie, i nie musi ;). Lepiej, żeby moje fantazje na temat znaków i miejsc zdatnych do tatuaży nigdy nie wyszły poza naszą dwójkę.
CZYTASZ
Strong | l.s. //zakończone
FanfictionHarry i Louis byli parą praktycznie od zawsze. Ciężko było wyobrazić sobie ich osobno. Lecz ta z pozoru idealna para nie miała się tak łatwo, jak może się wydawać. Jakoż iż obaj byli mężczyznami, musieli ukrywać swoją młodzieńczą miłość, która jedn...