Świat chyba stanął w miejscu. Wpatrywałem się w zakrwawioną dłoń, a łzy zatrzymały się na mokrych policzkach. W mojej głowie obijała się jedna, okropna myśl.
Umieram.
Nadal to do mnie nie dociera.
Wiem, że muszę wyjść. Nie chcę, by ktokolwiek znalazł mnie tutaj, w takim stanie. Wolałbym... no właśnie. Wolałbym zniknąć.
Mam mało czasu.
Szczerze mówiąc, nie mam nawet siły płakać. Wstaję z zimnej posadzki i wracam do sali z zielonymi drzwiami. Kładę się na białym stole. Jest niewygodny. Ogromna kapsuła opada na moją klatkę piersiową wykonując potrzebne badania. Ktoś ostrzega mnie, że może zaboleć.
Ale ja nic nie czuję, dosłownie. Odkąd odkryłem na co tak naprawdę choruję, nie czuję nic. Całkiem jakbym już był martwy, chociaż wiem, że nie jestem. Na dziwnych ekranach dostrzegam swoje EKG i inne wykresy świadczące o tym, że oddycham. Więc jeszcze żyję, przynajmniej fizycznie.
Nie widzę doktor Patterson. Jest na jakiejś naradzie z innym lekarzem, chyba bardziej doświadczonym. Chciałbym jej powiedzieć, że mogą już przerwać te badania. Mi i tak nic już nie pomoże.
A gdy wreszcie ją zobaczyłem, emocje dały jednak o sobie znać. Znów miałem ochotę płakać, gdy spojrzała na mnie smutno zapraszając gestem do gabinetu. Jednak byłem silny, i powlokłem się za nią ledwie powstrzymując drżenie całego ciała. Osunąłem się na krzesło wpatrując się w jej postać siedzącą za biurkiem. Przez chwilę siedzieliśmy w milczeniu, aż nagle usłyszałem jej głos. Nie był już wesoły i spokojny. Ociekał współczuciem, smutkiem i czymś czego nie potrafiłem nazwać, jednak na pewno nie było szczęściem.
-Louis, tak mi przykro, ale...
-Już wszystko wiem.- przerwałem jej niezbyt grzecznie, ale aktualnie miałem w dupie uprzejmość.-Mam gruźlicę, prawda?
Spojrzała na mnie, a w jej oczach dostrzegłem łzy.
-Nie. Nie masz.
-T-to dlaczego kaszlę krwią?- zapytałem łamiącym się głosem. W jej oczach pojawiło się przerażenie.
-C-c-co?- wyjąkała nie rozumiejąc.-Kiedy?
-Przed chwilą, gdy byłem w łazience.- otarłem łzy rękawem bluzy.- To potoczyło się szybko. Upadłem i zacząłem kaszleć krwią.- wyznałem, jakby była to najzwyklejsza rzecz na świecie.
-Louis, ty umierasz. Umierasz. Ale nie na gruźlicę. Ty, ty..- zaczęła się jąkać.- Ty masz pylicę.- wyszeptała nie patrząc na mnie.
-Pylicę?- upewniłem się
-Tak.
-Co to jest?- zapytałem głosem wypranym z jakichkolwiek emocji i uczuć.
-Choroba zawodowa, dotyka zwykle ludzi pracujących w pyłach, na przykład górników i hutników.-zaczęła tłumaczyć.- Ale coraz częściej chorują na nią i ludzie którzy mają delikatne płuca i styczność z wielkomiejskim smogiem lub palacze. Pyły o masie większej niż 1 um docierają do płuc i zaczynają się obijać o ich ścianki, przez co na ich powierzchni powstają dziury. To utrudnia oddychanie i powoduje częste napady kaszlu. Palisz papierosy?
-Palę.
-Będziesz musiał przestać.
-Okej, rozumiem. I wtedy będę żył?- dopytywałem. A ona tylko się rozpłakała.
-Zostało Ci niewiele czasu, może dwa, może siedem lat.
-I nie ma dla mnie żadnego ratunku?
-Louis, czy ty nic nie rozumiesz? Ciebie zabija oddychanie. Pewnego dnia, dziura będzie zbyt duża a ty się udusisz.
Mówiła bardzo spokojnie i konkretnie, ale ja nadal nie rozumiałem. A może nie chciałem rozumieć.
-Będę miał jakieś leczenie?- zapytałem, a widząc jej smutne spojrzenie wpadłem w lekką panikę.- Przeszczep? Operacja? Izolatka?
-Niestety. Nie potrafimy Ci pomóc. Będziesz powoli umierał. Bardzo powoli. Dlatego korzystaj z życia puki możesz.
P u k i m o g ę .
-Dlaczego kaszlałem krwią?- zadałem kolejne pytanie, znowu bez wyrazu.
-Twoje płuca są zbyt osłabione, więc krwawią.
-Okej, rozumiem.
Przyjrzała mi się. pewnie zdziwiła ją moja reakcja. Może powinienem krzyczeć i płakać, a nie zachowywać spokój? Tylko, że cholernie się bałem. I nie miałem siły.
-Zdajesz sobie sprawę, że od teraz twoje życie nie będzie takie jak dawniej?- upewniła się.- Musisz unikać dymów i pyłów, zero papierosów. Zmienisz też dietę, unikaj kofeiny i cukru, dobrze? I nie możesz się przemęczać. Koniec ze sportem i wszystkim innym, co może przemęczyć ci płuca.
-A co ze śpiewaniem?
Zawahała się. Ale ja już znałem odpowiedź.
-Tak mi przykro....
-Rozumiem.-naprawdę rozumiałem. Muszę odejść z zespołu i przestać udzielać treningów. Lub mieć w dupie swoje zdrowie i ryzykować życie, nie słuchając doktor Patterson.
-Będziesz też musiał przyzwyczaić się do dreszczy i gorączki. Ale przepiszę Ci coś, co powinno ci pomóc, chociaż je osłabić.- uśmiechnęła się słabo notując coś na karteczce.
-Dzięki, że tak się przejęłaś moim życiem i problemami.
-Taki już mój zawód.- westchnęła wracając do pisania. - A ja jestem zbyt delikatna i boli mnie cierpienie innych.
Nie odpowiedziałem.
Zacząłem kaszleć.
Tym razem bez krwi.-Będzie dobrze, trzymam za Ciebie kciuki.- uśmiechnęła się przez łzy.
A ja wyszedłem. Skierowałem się do apteki na parterze i wykupiłem wszystkie zapisane leki, w kilku kopiach. Wróciłem do auta. Bob wydawał się nieco zaniepokojony, ale o nic nie pytał. Jak zwykle.
Dopiero w mieszkaniu to do mnie dotarło.
Ja umieram.
I nic ani nikt mnie już nie uratuje.
A ja zawiodę chłopaków. I dzieciaki. I wszystkich fanów. Będę musiał opuścić zespół i znaleźć sobie pracę na ostatnie lata życia... To brzmi okropnie. Ale świadomość, że się umiera jest dużo gorsza.
Prawie czułem, jak z każdym oddechem skracam swój czas.
Spojrzałem na notatki doktor Patterson. Teraz powinienem wziąć cztery tabletki, dwa syropy, trzy kliknięcia sprayem na gardło, a na klatkę piersiową wsmarować dziwną, ziołową maść.
Westchnąłem na myśl, że od dzisiaj tak będzie wyglądał mój każdy wieczór. Bez kawy, bez papierosa. Z lekarstwami, które i tak mnie nie wyleczą, tylko spróbują zniwelować objawy.
Postanowiłem na razie nikomu nie mówić, nawet mamie. Nie chciałem nikogo martwić. I tak się dowie.
Na pogrzebie.
Dziękuje ^^^
![](https://img.wattpad.com/cover/168638893-288-k183392.jpg)
CZYTASZ
Strong | l.s. //zakończone
FanfictionHarry i Louis byli parą praktycznie od zawsze. Ciężko było wyobrazić sobie ich osobno. Lecz ta z pozoru idealna para nie miała się tak łatwo, jak może się wydawać. Jakoż iż obaj byli mężczyznami, musieli ukrywać swoją młodzieńczą miłość, która jedn...