12

257 22 28
                                        

🌹Dil. Jeżeli skomentujecie tu każdy akapit, w weekend zrobię maratonik rozdziałów.
Tylko wiecie, komentujcie z sensem.🌹

Jaki sens ma życie, kiedy nie można robić tego co się kocha? Lub przynajmniej mieć przy sobie ukochanych osób i spędzać z nimi najlepszych chwil? W moim przypadku, obie możliwości są niemożliwe. Nie mogę śpiewać ani trenować, a jedyną osobą która o tym wie i może mnie wspierać jest mój drugi manager. Trewor, który w ostatnich dniach stał się bardziej ludzki.

Gdy się o tym dowiedział, najpierw stwierdził, że żartuję. Zaczął mi tłumaczyć, że z chorób nie robi się kawałów, jednak chyba przemówił do niego mój poważny wzrok. Spojrzał na mnie z niedowierzaniem i strachem wymalowanym w ciemnych tęczówkach.

-Jak to kilka lat życia?- zapytał ze zgrozą. Nie odpowiedziałem mu, tylko pokazałem receptę doktor Patterson.

Później zaczął płakać. Pierwszy raz widziałem go pod wpływem tak gwałtownych emocji. Starałem się być silny i zapewnić go, że dam sobie rade. Że mam jeszcze trochę czasu i nie zamierzam go zmarnować. Będą to najbardziej produktywne lata mojego życia. Nie zbyt długiego.

-Czyli odchodzisz z zespołu, jak Zayn?

Dopiero teraz zacząłem się nad tym zastanawiać. Skoro nie mogę śpiewać, to muszę odejść. Chociaż nie chcę.

-Chyba... Chyba tak.

-Tak mi przykro, Lou.

-Nie no, jest Okej.

Nie. Nie jest. I już nigdy nie będzie. Przecież ja umrę.
Jak każdy.

Każdy umrze. Tylko zawsze liczyłem na spokojną starość w ogromnym domu z widokiem na góry. Co najmniej trójkę dzieci, które kochałbym jak swoje. I miłość życia przy boku. Czytaj Harrym.

A tu taka niespodzianka. Nie tylko nigdy nie osiągnę sędziwego wieku, ale nawet nie umrę przy Harrym. Bardzo chciałbym odejść w jego bezpiecznych ramionach. Nie potraktowałbym tego jako śmierć, tylko jako sen. Bardzo długi sen, z którego po prostu się nie obudzę. Nie wiem gdzie potem trafię. Jedni wierzą, że jest piekło lub niebo, w którym najgłębsze marzenia stają się piękną rzeczywistością lub zmorą. Inni rozważają nad reinkarnacją, czyli ponownym odrodzeniem się, tylko pod inną postacią.

Ale ja zawsze wierzyłem, że dusza ludzka, jeśli oczywiście istnieje, uwalnia się od ciężaru ciała i leci w niebo, by rozbłysnąć pośród innych, opuszczonych dusz. Tak, po śmierci stajemy się gwiazdami. Możemy wskazywać ludziom drogę i pomagać podejmować trudne decyzje. Mamy też umiejętność obserwowania życia na ziemi. Gdy nagle zauważymy kogoś, kto potrzebuje pomocy, jest opuszczony, samotny lub nie ma na nic nadziei, może spełnić jego jedno życzenie. Wtedy właśnie spadamy, pozostawiając za sobą świetlistą smugę złożoną z jego łez, smutków i straconych nadziei. Może i nie możemy potem zobaczyć jego dalszego życia, jednak wiemy, że jest dużo szczęśliwszy. A nasza dusza znika z ciemnogranatowego nieba, szczęśliwa i spełniona.

Dlaczego mówię to, jakbym był gwiazdą?
Jakbym j u ż    u m a r ł . . .

Czasem, gdy zdarzały się jedne z tych "ciepłych", Londyńskich wieczorów rozkładaliśmy na naszym balkonie dmuchany materac, braliśmy stertę koców i popcorn, po czym robiliśmy sobie nasze własne gniazdko. Ja siedziałem oparty o ścianę, a Hazz leżał z głową na mojej klatce piersiowej z miską wypełnioną białymi, kukurydzianymi kulkami i wpatrywaliśmy się w rozgwieżdżone niebo zasłonięte grubą warstwą smogu.

Strong | l.s.  //zakończoneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz