chapter eleven. special song

966 54 21
                                    

18 maja, Pukhavichy

-Sto lat, sto lat, niech żyje, żyje nam...- słyszę niewyraźny śpiew, choć dźwięki z każdą chwilą są coraz głośniejsze i bardziej zrozumiałe.

-Niechaj gwiazdka pomyślności...

Otwieram oczy. Nad sobą widzę siedem uśmiechniętych twarzy.

Ale o co im chodzi?

Krzysiek trzyma w rękach tort, Agata i Kuba mają alkohol. Wszyscy śpiewają dalej urodzinowe przyśpiewki, a ja wciąż próbuję przypomnieć sobie powód tego zamieszania.

Dostaję powiadomienie i zerkam na telefon. W oczy rzuca mi się data.

18 maja.

No i wszystko jasne.

Wczoraj miałam imieniny, o których zapomnieli i dzisiaj próbują odkupić swoje winy.

Uśmiecham się do nich szeroko i gestem ręki ich uciszam, bo nie mogę słuchać już tego zawodzenia.

Dziękuję wszystkim i po pomyśleniu życzenia zdmuchuję świeczki. Kuba otwiera szampana, którego korek strzela w sufit.

Jego szczęście, że nie we mnie.

Wstaję z łóżka i zabieram od Kondrackiego tort, muskając przy tym jego palce. Posyłam mu nieśmiały uśmiech i kieruję się w stronę kuchni. Wyciągam spory nóż i kieliszki, które znalazłam w jednej z szafek. Młodszy Grabowski rozlewa alkohol, a ja kroję każdemu duży kawałek ciasta.

Rozkładam talerzyki przed każdym, a ostatni biorę dla siebie. Siadam między Krzysiem a Agatą przy dużym, dębowym stole i próbuję tortu.

Niebo w gębie.

Cały jest czekoladowy, dosłownie rozpływa się w ustach. Mogłabym jeść taki codziennie.

Ale później pewnie bym się toczyła zamiast chodzić.

Chłopaki wznoszą toast na moją cześć, więc pijemy szampana do samego dna. Oczywiście nie ma już więcej, więc chcąc nie chcąc, trzeba wytoczyć ciężką artylerię.

Sięgam do jednej z szafek, w której przypadkowo wcześniej znalazłam to, co przyda się teraz.

Białoruska wódka.

Rozlewam każdemu alkohol do kieliszków po szampanie, bo innych nie ma.

Jak się bawić, to się bawić.

Słyszę ciche słowa aprobaty, na co mimowolnie się śmieję.

Im dużo nie potrzeba do szczęścia.

Jednak nie dolewałam im nic po tym jak wypiją, bo musieliśmy się zbierać na nagrywki. W końcu teledysk sam się nie zrobi, a mamy naprawdę mało czasu, zaledwie trzy dni, łącznie z dzisiejszym.

Nie mieliśmy daleko, zamierzaliśmy nagrywać przy Jeziorze Czerwonym, jednym z największych białoruskich jezior oraz w lesie nieopodal.

Zresztą, lasów tu było pod dostatkiem. Nie bez powodu Białoruś nazywana jest "płucami Europy".

Ogarnęliśmy się i znów Forest jechał sam, a cała reszta zapakowała się do Tourana prowadzonego przez Wojtka.

Wiedzieli, co ich czeka, więc na szczęście nie pili.

Po paru minutach drogi, byliśmy na miejscu. Chłopaki zajęli się rozstawianiem sprzętu, a my znów zostałyśmy porwane do mini vana Inez.

Tym razem makijaż był bardzo delikatny. Miałyśmy tylko kremy bb i puder, żeby się za bardzo nie świecić, odrobinę rozświetlacza i różu na policzkach oraz delikatne, jasnoróżowe szminki. Wszystko miało wyglądać naturalnie i tak było. Nie mogłam się doczekać, aż zobaczę nasze ubrania. Kuba zapewniał mnie, że to nie będzie nic, czego bym się spodziewała. Kiedy Inez pokazała nam nasze stroje, zaniemówiłam.

I M P O N D E R A B I L I AOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz