chapter nineteen. üdvözlet magyarországról

715 55 20
                                    

31 maja, Veszprém

Wysiadam z samolotu i przy pierwszej okazji kupuję sporą butelkę zimnej wody, którą chwilę później praktycznie opróżniam.

-Młoda, jesteś pewna, że nie jest ci w tym za gorąco?- Maciek łapie mnie za rękaw bluzy i sprawdza jej grubość.

-Nie, jest akurat- odpowiadam szybko.

Zaraz tu chyba zemdleję, bo jest tak duszno, ale przecież nie mogę założyć nic krótszego.

Nikt więcej już się nie odzywa. Opuszczamy lotnisko, a na zewnątrz jest około 24 °C, co ani trochę nie ułatwia mi udawania, że nie gotuję się w swoich ciuchach. Na szczęście Krzysiek, który prowadzi wynajęty przez nas samochód, włącza klimatyzację. Nie mam siły na nic i najchętniej poszłabym już do mojego pokoju, żeby się położyć, a później już więcej z niego nie wychodzić. Wiem jednak, że z ekipą tak się nie da.

Ale przynajmniej mam jeden problem z głowy- Agata wróciła do Polski, żeby pozaliczać część zaległych sprawdzianów. Nie muszę już ciągle starać się unikać rozmów z nią.

Opieram policzek na dłoni, ale zaraz się reflektuję i zmieniam pozycję. W końcu muszę bardzo uważać, żeby przypadkiem nie zetrzeć makijażu zakrywającego moją poobijaną twarz.

Musiałam kupić najlepiej kryjący korektor jaki znalazłam.

W dodatku jest tak ciężki, że moja skóra mnie znienawidzi.

Spoglądam za okno i obserwuję miasto. Nie jest to łatwe zadanie, bo Kondracki pędzi jak szalony do wynajętej przez nas willi, przez co nie mogę niczemu się dokładniej przyjrzeć.

godzinę później

Opadam na łóżko obok Krzyśka, po tym jak rozpakowuję z walizki najpotrzebniejsze rzeczy. Miałam do wyboru też pokój jednoosobowy, ale mężczyzna uparł się, że weźmiemy wspólny apartament. Nie miałam ochoty się kłócić, z jednej strony nawet cieszyłam się, że noc w noc będę czuła jego obecność, która zdecydowanie mnie uspokajała, gdy raz po raz nawiedzały mnie koszmary.

- Chyba możesz zdjąć już tę bluzę- zagaduje trącając nosem moje ramię- Wszyscy są zajęci, nikt cię nie zobaczy.

Wzdycham. Najchętniej już dawno zdjęłabym z siebie te grube ciuchy, ale nie mogę pozwolić sobie na to, żeby ktoś mnie zobaczył. To, że Krzysiek nie namawiał mnie na wizytę na komisariacie ani w szpitalu, to był chyba cud. Ale wiem, że inni by mi nie odpuścili, poza tym mieliby zdecydowaną przewagę liczebną.

Krzychu pewnie wiedział, że jego gadanie nie przyniosłoby skutku.

Przekręcam się na bok. Robię to powoli, by nie przysporzyć sobie dużo więcej bólu. Chwytam delikatnie dłoń chłopaka i patrzę mu w oczy.

- Wiesz dobrze, że nie widzi mi się siedzenie w tych ciuchach i z wielką chęcią bym je zdjęła. Ty zresztą pewnie też byłbyś skory do pomocy- uśmiecham się do niego szeroko, a ten śmieje się cicho, ale nie zaprzecza- Ale wiesz przecież, jakiego rabanu narobiłaby reszta ekipy. Więc wolę nie kusić losu.

Chłopak przytakuje mi i oplata mnie swoim ramieniem. Przybliża się do mnie, twarz chowa w moim biuście, a ja wplatam palce w jego włosy i ciągnę lekko co jakiś czas ich czerwone końcówki. Leżymy tak delektując się chwilą spokoju. Nagle do pokoju wpada starszy Grabowski.

- O, sory zakochańce, nie chciałem wam przeszkodzić w tym jakże romantycznym momencie- śmieje się- Ale idziemy wszyscy na basen i zostałem wybrany posłańcem. Idziecie?

I M P O N D E R A B I L I AOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz