chapter sixteen. hälsningar från Sverige

836 53 21
                                    

26 maja, Göteborg

Wyglądam przez okno, podziwiając urokliwą dzielnicę Haga, aż nagle czuję ciepłe dłonie oplatające mnie w pasie. Chwilę później mężczyzna opiera głowę na moim barku. Uśmiecham się szeroko i podziwiam nasze odbicie w szybie. Odwracam twarz i całuję mężczyznę mojego życia. Z początku delikatny pocałunek zaczyna stawać się coraz bardziej namiętny, intensywny. Umięśnione ręce sadzają mnie na szerokim parapecie, rozchylają moje nogi, by ułatwić mężczyźnie dostęp do mnie. Ten przerywa pocałunek, jednak wciąż jeździ dłońmi wzdłuż mojego kręgosłupa, co przyprawia mnie o dreszcze. Otwieram oczy, a przed sobą widzę...

Boże Święty.

Grabowski.

Budzę się nagle i czuję, jak serce łomocze mi w piersi.

Uspokój się, Werka. To tylko sen.

Wstaję i od razu kieruję się pod prysznic, a przez kolejne dwadzieścia minut doprowadzam się do porządku. Gdy opuszczam łazienkę jest około szóstej rano, więc postanawiam wyjść. Miasto dopiero zaczyna budzić się do życia, a ta wyjątkowo urokliwa dzielnica, w której mieszkamy, teraz z pewnością będzie wyglądała lepiej niż w południe, gdy będzie zapchana dodatkowo turystami.

Zakładam czarne botki, a na ramię biorę brązową torebkę, która ma identyczny odcień, co moja spódniczka i jednocześnie współgra idealnie z beżowym, obszernym swetrem. Schodzę po schodkach na dół, skąd zabieram kluczę i wychodzę.

Przechadzam się uliczkami tej wyjątkowej dzielnicy, zachwycając się jej urokiem. Domy są do siebie bardzo podobne, większość zabudowań jest spójna, tworzy jedną całość. Jednak średnio mnie to w tym momencie interesuje. Jestem tu po to, żeby oderwać się od moich problemów, choćby na chwilę.

Zaciągam się świeżym powietrzem i czuję, jak owiewa mnie morska bryza. Nie jest najcieplej, niewiele ponad 10 ℃, ale absolutnie mi to nie przeszkadza. Nawet pomaga mi to się odprężyć.

Myślę o Kubie, choć nie powinnam. Coraz częściej spotykam go w swoich snach. Przeraża mnie, a jednocześnie jest w nim coś, przez co nie potrafię go definitywnie skreślić. Wiem, że przez swój charakter i wszystkie problemy, nie jest on najlepszym kandydatem na partnera. Grabowski jest jak tykająca bomba.

Z tym, że nikt nie wie, za ile ona wybuchnie.

Z kolei Krzysiek to ideał mężczyzny. Jest czuły i troskliwy, dba o mnie, potrafi poprawić mi humor. Jest jednak osobą dużo spokojniejszą niż Quebo. I cóż, tak do końca to go jeszcze nie rozszyfrowałam. To, co wiem na pewno, to to, że mu na mnie zależy.

Wzdycham ciężko i kryję twarz w dłoniach. Spoglądam w niebo z nadzieją, że przyjdzie stamtąd pomoc dla mnie. W jakiejkolwiek postaci.

Dobry Boże i wszyscy święci. Jak tam jesteście to nie gapcie się tak na mnie, tylko mi pomóżcie. Bo mam wrażenie, że zaczynam topić się w gigantycznym i cholernie głębokim bagnie.

Idę dalej przed siebie, kiedy zauważam, że sklepiki zaczynają się otwierać. Postanawiam wejść do jednego z nich. Jest to Cafe Husaren, niezwykle przytulna kawiarenka. Jeśli dobrze pamiętałam, mają tu najsłynniejsze cynamonowe bułeczki. Spoglądam na ladę.

Bingo.

Kupuję jedną Hagabullen, biorę do tego jeszcze kawę i siadam przy stoliku. Jest to chyba największa bułka jaką widziałam, ma wielkość małej pizzy. Ale to dobrze się składa, bo zrobiłam się już głodna. Robię pierwszy gryz i już wiem, że to był świetny wybór.

No normalnie niebo w gębie.

Niespiesznie zjadam swoje śniadanie, spoglądając co jakiś czas w okno. Biorę łyk kawy i prawie się krztuszę.

I M P O N D E R A B I L I AOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz