chapter seventeen. trip to normalcy

853 50 39
                                    

27 maja, Gotebörg

Stoję pod drzwiami jej pokoju i zastanawiam się czy wejść. Chodzę w kółko intensywnie myśląc.

Co jeśli mnie wyśmieje?

Albo wyśmieje i wyrzuci z pokoju?

Cholera, co jest z tobą?

No, w końcu raz kozie smierć.

Delikatnie pukam do ciemnych, masywnych drzwi i pozwalam je sobie uchylić. Czarnowłosa dziewczyna nadal smacznie śpi. Na całe szczęście, jej blond przyjaciółka też. Niemal na palcach podchodzę do łóżka, staram się stąpać jak najciszej. Robię głęboki wdech i potrząsam lekko ramieniem Werki. Ta mruczy coś niewyraźnie pod nosem i przewraca się na drugi bok.

Myślałem, że pójdzie mi lepiej.

Robię jeszcze raz to samo, szepcząc do niej, by wstała. Znowu coś cicho odpowiada, jednak tym razem wyłapuję pojedyncze słowa- „spać", „chwila", „spokój".

Rannym ptaszkiem to ona nie jest.

Nie daję za wygraną i teraz jestem bardziej stanowczy. Działa i dziewczyna już po chwili przeciera zaspane oczy. Patrzy się na mnie, mruga parę razy, aż w końcu szczypie się w ramię. Unoszę brew w pytającym geście.

-Czy możesz mi powiedzieć, co ty tu robisz i czemu zakłócasz mój sen?

Czy kobiety nie mogą być prostsze w obsłudze?

-Ubieraj się, zabieram cię gdzieś.

Patrzy na mnie zszokowana. Nie rusza się z łóżka i zaczynam się już na prawdę niecierpliwić. Specjalnie to wszystko zaplanowałem, w dodatku jeszcze zanim przylecieliśmy do Szwecji. To miała być taka super niespodzianka, myślałem, że będzie bardziej podekscytowana. Nie musi mi się rzucać na szyję i mnie obcałowywać. Rozumiem, że nie każdy lubi budzić się przed siódmą rano, ale wystarczy, żeby wstała z łóżka i się naszykowała. Doceniła, albo chociaż udawała, że docenia, mój wysiłek.

No dobra, to nie było takie trudne do zrobienia.

Ale pomyślałem o niej, okej?

Odchrząknąłem, patrząc na nią dość wymownym wzrokiem. Dziewczyna otrząsnęła się i zaczęła powoli zbierać się z łóżka.

-Zaczekam w salonie. Tylko nikogo nie obudź- zostawiłem ją, niech się szykuje w spokoju.

Pewnie trochę jej to zajmie.

Siadam na dość dużej, beżowej sofie i kładę nogi na szklanym stoliku, który koło niej stoi. Staram się odprężyć, rozluźnić, ale wciąż jestem spięty. Dalej stresuję się tym, jak potoczy się ta cała wycieczka. Chcąc już przestać o tym myśleć, chwytam w dłoń pilota, którego wygrzebałem gdzieś z poduszek i włączam plazmowy telewizor wiszący na ścianie. Znajduję kanał z muzyką, bo to najprawdopodobniej jedyny, na którym cokolwiek zrozumiem.

Ten szwedzki bełkot jest nie do wytrzymania.

Przymykam powieki. W tle leci amerykański rap, a słuchanie rapu w jakiejkolwiek postaci najczęściej mnie uspokaja. Tym razem jednak moje myśli krążą wokół dzisiejszego dnia i tego, co zaplanowałem dla Werki. Obmyślam naprędce plan awaryjny, gdyby jednak ten główny okazał się dla niej niezbyt porywający. Chociaż z tego co zauważyłem, to lubi przebywać na świeżym powietrzu, w dodatku w ciszy i spokoju.

To tak jak ja, nawiasem mówiąc.

Zerkam na plecak leżący obok mnie i na wszelki wypadek sprawdzam po raz kolejny, czy wszystko spakowałem. Siedzę jak na szpilkach, czekając aż wyjdzie z pokoju.

I M P O N D E R A B I L I AOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz