Rozdział 4

3.1K 188 1
                                    

Pov. Czkawka

Przewróciłem się na drugi bok i powoli otworzyłem oczy. Za oknem było jeszcze ciemno, więc nakryłem się bardziej ciepłą kołdrą. Leżałem spokojnie rozmyślają o tym, że dziś są niestety moje dziesiąte urodziny. Dziesięć lat nieszczęścia i upokorzeń, dziesięć straconych lat na tej wyspie, na której praktycznie wszyscy mnie nienawidzą. Mam nadzieję, że banda Smarka da mi chociaż tego dnia spokój. Cały rok się nade mną znęcają, nawet w święta. Jedynie w tamtym roku upiekło mi się, ale to chyba tylko dlatego, że ani razu nie wyszedłem z domu. Nie miałem wtedy takiej potrzeby, a nie chciałem mieć znów ręki złamanej. Dzisiaj niestety muszę opuścić mój bezpieczny azyl, gdyż Pyskacz mówił mi wczoraj, że będzie potrzebował pomocy w kuźni. On jako jedyny traktuje mnie jak równemu sobie. Dla innych jestem zwykłym śmieciem, niepotrzebną istotą, która jedynie zawadza. Naprawdę nie wiem, czym sobie zasłużyłem na takie traktowanie. Przecież niczym im nie zawiniłem. Zawsze starałem się jak tylko mogłem naprawić swoją reputację, ale dla nich od urodzenia jestem tylko obiektem drwin. Co przez te dziesięć lat się nie zmieniło, wręcz z tygodnia na tydzień jest coraz ciężej. Nie ma sensu leżeć bezczynnie, zwłaszcza, że zaczyna powoi świtać. Mozolnie zszedłem z łóżka i je pościeliłem. Mój pokój jest na górze chaty wodza- Stoika, który jest niestety moim ojcem. Po śmierci mamy, tata dobudował sobie pokój na dole, w którym śpi, a na mój pokój przeznaczył starą sypialnie, gdzie mama została zabita przez smoka. Lekko on został odnowiony po tamtym wydarzeniu, bo ściany nie są już spalone ani zadrapane, podłoga zresztą również. Tylko meble są całkowicie nowe. Mam tutaj małe, jednoosobowe łóżko, naprzeciwko którego jest okno z widokiem na morze i klif. Szafę na ubrania oraz szafkę na różne pierdoły typu książki, papier, węgiel. Pod oknem mam stół, na którym mogę rysować. Tylko to mnie uspokaja. Powoli skierowałem się do drzwi i zszedłem po schodach. Na dole nikogo nie było, pewnie tata jak zawsze udał się najszybciej, jak tylko mógł do twierdzy i rzucił się w wir pracy. Pamiętam czasy, kiedy to bawił się ze mną na dworze, kiedy ganialiśmy się po lesie. Pamiętam także, jak mnie wtedy przytulał i mówił, że zawsze będę dla niego najważniejszy. To było jak miałem trzy lata. Jednakże z roku na rok stawał się coraz bardziej obojętny,  nie wiem dlaczego tak się działo, nie wiem co zrobiłem nie tak. Udałem się do kuchni i zjadłem skromne śniadanie, składające się z małej kromki chleba. Nigdy nie jadłem za dużo, nie odczuwam po prostu takiej potrzeby. W wiosce jestem najszczuplejszą osobą, przez co  mam pseudonim- rybi szkielet. Nie dość, że ciamajda, pokraka, wyrzutek i odmieniec, to jeszcze do tego rybi szkielet. Postanowiłem cichutko opuścić dom i bezszelestnie udać się do kuźni. Wioska była pusta, nie ma się co dziwić jest chwila po pełnym wschodzie słońca. Dopiero za jakieś dziesięć minut powinno się zrobić tłoczno. Mimo to przez pustą wioskę rozchodziło się echo uderzanego młota o metal- Pyskacz jest w kuźni. Rozglądając się czy nikogo nie ma, ruszyłem biegiem do upragnionego miejsca, z którego pochodzi ten hałas. Na szczęście udało mi się tam dobiec bez szwanku, może to jednak będzie szczęśliwy dzień? 
-Hej Pyskacz.- miło witam się z kowalem.- W czym mam ci dzisiaj pomóc?
-Witaj Czkawka.-zrobił zamyśloną minę, po czym wykrzyknął.- Dzieciaku, wszystkiego najlepszego z okazji urodzin!-  po czym serdecznie mnie uściskał.- Dużo zdrowia, szczęścia i wielu przyjaciół. I nie martw się tyle, w końcu będzie lepiej. Po deszczu wychodzi słońce, a ja zawsze będę cię wspierał, więc ciesz się życiem.
-Dziękuję. Dziękuję, że jesteś.- mówię i przytulam go jeszcze mocniej.
Nie odpowiedział, tylko poklepał nie po plecach. Był światkiem wielu sytuacji, w których banda Smarka mi dokuczała i zawsze albo pogonił ich, albo ostro nakrzyczał. Jak gdyby nie patrzeć, on jest jak prawdziwy ojciec, jest taki jaki powinien być Stoik. Poleciała mi jedna, pojedyncza łza. Będzie lepiej, w końcu kiedyś musi.
-Chodź, pomogę ci.- oznajmiłem.
Pyskacz pokazał mi stos uszkodzonych mieczy, które nazbierały się przez ostatnie ataki smoków. Raźnie zabrałem się za robotę, bo i tak nie mam nic innego do roboty. Szło bardzo szybko, gdyż mam już niemałą wprawę w tym. Od jakiegoś czasu jestem tu czeladnikiem, a prędzej często pomagałem w kuźni. Pyskaczowi jest to szczególnie na rękę, ponieważ ma z kim porozmawiać podczas pracy. Jako jedyny z wioski podzielam jego pasję, przez co mamy jeszcze więcej tematów to rozmów. Czas leciał bardzo szybko przy dobrym towarzystwie. Po skończonej pracy pożegnałem się z kowalem i udałem w stronę domu. Słońce chyliło się ku zachodowi, co oznaczało tylko jedno- przeżyje ten dzień bez żadnych obrażeń. Jak szybko to pomyślałem, tak szybko pożałowałem. Naprzeciwko mnie szła banda Smarka w całej swojej okazałości. Należeli do niej moi jedyni rówieśnicy z tej wyspy, czyli:
Sączysmark- uważany za osiłka. Chłopak o ciemnobrązowych włosach, który uwielbia mnie poniżać i dotkliwie bić, jestem dla niego niczym worek treningowy, a że wie, że szybko się regeneruje, to nie raz złamał mi rękę czy nogę.
Astrid- blondwłosa dziewczyna, najodważniejsza z całej grupy. Nie waha się mnie wyzywać, ale większej fizycznej krzywdy niż siniaki po niej nigdy nie miałem. Kiedyś się w niej podkochiwałem, w końcu jest najpiękniejszą dziewczyną na wyspie.  Niestety z racji tego, że ona nigdy mnie nie pokocha, dałem sobie spokój. Mimo to w głębi serca, nadal coś do niej czuję.
Śledzik- najmądrzejszy z tej piątki, jest chłopcem o dużej masie ciała, lecz nigdy mnie nie wyzwał, ani nie podniósł ręki. Myślę, że moglibyśmy się zaprzyjaźnić, ale on nie chce najpewniej ryzykować narażenie się Sączysmarkowi. Zawsze chodzi z jakąś książką w dłoni.
Mieczyk i Szpadka- bliźniaki o najbardziej szalonych pomysłach jakie widział świat. Nigdy nikt nie wie, co im przyjdzie do głowy. Ślepo podziwiają Sączysmarka i robią wszystko, co im każe, zwłaszcza jeśli chodzi o dokuczanie mi.
Jakimś cudem szybko schowałem się między chatami. Nie wiem jak to możliwe, że tak szybko się przemieściłem. Schowałem się między koszami na ryby, które były ustawione pod ścianą domów i cichutko czekałem, aż sobie pójdą. O dziwo nie zauważyli mnie. Czy ten dzień może być jeszcze bardziej udany? Udaję się w kierunku domu, cały czas bacznie obserwując okolicę. Nie chce znów trafić do Gothi z złamanymi żebrami czy kończynami. Powoli wchodzę do domu, uważając, aby nawet drzwi nie skrzypiały. Nikogo nie ma, ale naczynia są rozstawione na stole. Tata musiał wyjść zanim przyszedłem, nie ma się co dziwić, ten dzień jest jak każdy inny dla niego. Skierowałem się w stronę kuchni, ale po drodze moją uwagę przyciąga coś innego, coś czego nie powinno tu być. Książka z jasnobrązową okładką. Czemu ona tutaj leży, przecież nie zostawiłem tu żadnej książki. Zbliżyłem się do stołu, a moim oczom ukazał się kawałek papieru, leżący obok.
-"Z okazji Twoich dziesiątych urodzin".- wyszeptałem.
Czy to prezent dla mnie? Od taty? Przecież nigdy nie dostałem żadnego prezentu na urodziny. Postanowiłem zignorować głód i usiąść przy stole. Przejechałem ręką po okładce, a kurz wzniósł się w powietrze. Musi być bardzo stara. Powoli, aby jej nie uszkodzić, otwieram na pierwszej stronie.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz