Rozdział 32 + nominacja

2K 107 16
                                    

Pov. Szczerbatek

Cała tajemna intryga, jaką zaplanowałem razem z innymi smokami ma zostać zaraz ujawniona. Co prawda przygotowywaliśmy się trochę dłużej niż planowałem, ale mój szpieg doniósł nam, że tak czy siak mamy dużo czasu. Od szpiegującego ich Straszliwca wiem, że dopiero co wracają, bo Czkawka się zamyślił i spędził pół dnia na drzewie. Często coś mu się to ostatnio zdarza, ciekawe czy jest to spowodowane obecnością tych ludzi z Berk. Słyszę jakieś kroki, które z każdą sekundą są coraz to głośniejsze. Nadchodzą. Jest już wieczór, oni wracają z lasu, w sumie są prawie pod drzwiami, ale wszystko jest gotowe. Ciekawe czy się zdziwią, w sumie czy Czkawka się zdziwi, bo mam nadzieję, że reszta to zemdleje ze strachu. He, he, he.
-Dobra. -zacząłem, niczym przywódca na jakiejś wojnie. -Nadszedł ten czas, czas powitania. A więc miejsca Panie i Panowie, zaraz zaczynamy. -powiedziałem poważnie.
Bez dodatkowych słów, które byłyby tu zbędne. Każdy ustawił się na swoim miejscu. Idealnie, nic dodać, nic ująć. No jestem geniuszem, po prostu geniuszem. No, muszę przystopować żeby w samozachwyt nie wpaść, ale Czkawce na pewno się spodoba. Zaśmiałem się cicho na myśl, co czeka tu ludzi z Berk, aż mi ich nawet trochę szkoda. Ale trochę, prawie wcale, okey wcale. Po chwili drzwi delikatnie się otwierają, powoli i jakby z niepokojem. No dalej, dalej, ile mogę czekać. W końcu weszli. Podszedłem bliżej, chcąc przyjrzeć się im. Każdy rozejrzał się zaniepokojony, oprócz Czkawki, który to się chyba zdziwił, bo nie wygląda tu tak jak rano, kiedy to przypłynęliśmy i po raz pierwszy z nimi tu weszli. Oj postarałem się i zmieniłem wiele w tym miejscu. Za pomocą Zaduśnych Zdechów pojawiła się tutaj gęsta jak mleko jaka mgła, a że zaszło już słońce i niebo przy horyzoncie daje nikłe światło, które ledwie co przenika przez warstwę lodowej góry, to środek jest taki półciemny i mroczny. Oj tak, tak, to jest to. Małe Straszliwce, gdy tylko otworzyli drzwi, ustawiły się w dwóch rzędach, tworząc ścieżkę i wydobywając z siebie delikatny ogień, uniosły łby do góry, stając się jakby żywymi pochodniami. Czkawka jest zdziwiony, teraz jestem tego pewien, mimo ,że ma maskę na twarzy. Doskonale to widać po nim, po jego ruchach i ciągłym obracaniu się, a za to niemile widziani goście są przerażeni. Mój przyjaciel śmiało rusza do przodu.
-Musisimy tataaam iść? -zapytał czarnowłosy chłopak o kwadratowej twarzy, którego stety, albo niestety nie pamiętam imienia.
Jak nie pójdziecie to się zgubicie, błahahaha. Mimo że przeszli parę kroków, to Straszliwce ustawimy się za nimi tak, że niecały metr od nich była półkoliście zakończona droga. Odciąć drogę ucieczki ofierze, to podstawa. Niech się trochę poboją.
-A co, boisz się? -zapytał Czkawka. -Hahahaha..
Nie wiem z czego to on się śmieje, ale bardziej brzmiało to jak jakieś nieudolne warknięcia. No nieważne, grunt, że idzie powoli na przód, a reszta za nim. Droga prowadząca do centrum tego miejsca jest, to teraz czas na fazę drugą. Młode Koszmary Ponocniki przelatywały obok nich i przed nimi, najciszej jak się da, przy okazji zapalając się i imitując kule ognia. Dawało to niezwykły efekt, jakby bycia w środku walki smoków. Mój przyjaciel patrzył oniemiały na to, widząc w tym jedynie piękno i synchronizację. Wszystkie dorosłe smoki, które nie robiły za odległe pochodnie, ryczał. Ale to był  jeden z tych ryków, które nie są głośne, wręcz przeciwnie, ciche, ledwie słyszalne. Takie jakby z oddali, które sprawiają, że nie wiesz gdzie co jest, ile czego jest. Dezorientują i dają większe uczucie strachu. Bo przecież straszniejsze jest to czego nie widać, a słychać. O to właśnie mi chodziło. Śmiertniki Zębacze zaczęły ciskać swoimi kolcami w różne rodzaje metali, jakie udało mi się przytargać tutaj. Wydawało to przeraźliwe trzaski, dosłownie jak na jakiejś bitwie, kiedy to miecz uderza w miecz, metal w metal. Wyszedłem trochę z cienia i szedłem blisko nich, obserwując reakcję. Na Czkawce nie robiło to jakiegoś szczególnego wrażenia, na mnie pewnie też nie, gdybym był w jego sytuacji, ale reszta chyba zaczęła srać w gacie. Zarechotałem cicho, widząc jak co chwila każdy z nich się obraca, jakby spodziewając się ataku. Oj nie, wymyśliłem coś innego, bo to było by zbyt proste. Szli tak za moim przyjacielem, aż w końcu doszli prawie że do centrum. Mimo że świetnie bawiłem się patrząc na to, to jednak czas na ostatnią fazę. To będzie prawdziwy wstrząs. Zaryczałem najgłośniej jak się da, co było naszym umownym znakiem. Chwilę po tym Zaduśne Zdechy przestały robić mgłę, a nasze ofiary się zatrzymały przerażone. Razem z ponad setka innych smoków ustaliliśmy się wokół nich, w kilku rzędach. Ustawiłem się naprzeciwko Czkawki. W powietrzu były już Drzewokosy i machały swoimi ogromnymi skrzydłami, aby rozgonić mgłę. Już po paru sekundach nie było jej połowy od góry. Dobra, teraz trzeba się skupić i zsynchronizować w stu procentach. Jeszcze dwa machnięcia i..  gdy tylko razem z innymi smokami zobaczyłem ich wyraźnie, wszyscy ryknęliśmy najgłośniej i najgroźniej jak się tylko dało. No tego nie mogli się spodziewać, scena niczym z horroru. Gdy po paru sekundach skończyliśmy, rzuciłem okiem na swoje dzieło. Czkawka leżał na ziemi i jak to on, chichrał się jak porąbany, ten co wcześniej zadawał głupie pytanie, chyba Glut się nazywał, nie wiem, bynajmniej był na rękach pulchnego Śledzia, a do tego coś mu kapało z nogawek. Nie tylko jemu, bo tym samym ludziom, różniących się tylko płcią, też coś było nie tak z spodniami, jakieś taki mokre były. Nie minęła chwila, a oboje upadli na ziemię, mdlejąc chyba. Blondyna w spódnicy była blada jak ściana, ale trzymała się jakoś na nogach, podobnie jak ten wódz, znienawidzony ojciec mojego przyjaciela. Wszyscy byli przerażeni, ale spodziewałem się trochę innej reakcji. No miałem nadzieję, że bardziej ich powale, ale reszta smoków była zadowolona. Pół sukcesu, będzie o czym gadać przez następny tydzień. Rozeszliśmy się i oni zajęli się swoimi sprawami, a ja podszedłem do brata.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz