Rozdział 45

1.2K 109 19
                                    

Pov. Czkawka

Nie chce, nie mogę tego zrobić. Wiem, że mój stan jest fatalny i jak czegoś zaraz nie zrobię, to mogę zapaść w tak zwany sen dwuletni. To tak jakby zemdleć i obudzić się po dwóch latach, z tą różnicą, że przez ten czas rany się zagoją i nabiorę trochę więcej siły.
-Elina.. -zaczynam cicho. -Wiesz, że prędzej pozabijam.. -cholera, ale boli. -Iiich.. niż napiję się.. twojej krwi.
Nie wiedziałem, że tak ciężko będzie wydukać to jedno, proste zdanie. Teraz już sam nie wiem, czy ten ból jest spowodowany podaniem mi czystego wywaru ze smoczego korzenia, czy może ranami. Viggo musiał się nieźle bawić, gdy rozcinał moją skórę nożem. Wampiryzm chyba siadł mu na psychikę.
-Czkawka. -o ho, ale będzie opiernicz.
Spojrzałem na nią, myśląc, że zaraz coś sobie zrobi by mnie do tego zmusić, albo przynajmniej zacznie się drzeć. Ale nie, ona zrobiła coś zupełnie innego.
-Wiesz, że tylko ty możesz nam pomóc w ucieczce stąd. -i wszystko jasne, zrobi mi psychologiczny wykład. -Jeśli tego nie zrobisz, to dopłyniemy do Drago, a on pewnie nas zabije. Wandali, mnie i smoki. Pomyśl o Szczerbatku..
Podniosłem z trudem rękę do góry, przerywając jej tym samym.
-Dwa łyki, nie więcej. -wyszeptałem, czując ponowną fale bólu.
Od początku byłem na straconej pozycji, bo po prostu nie umiem jej odmówić, a teraz, kiedy podała bardzo sensowne argumenty nie mam wyjścia. Jedyne na co mam w tej chwili wpływ to ilość, jaką wypiję.
-Tyle, ile będziesz potrzebował.
Przewróciłem oczami. Kobieto, daj mi dziesięciu ludzi, a i tak będzie mi mało. Podała mi ponownie swoją smukłą rękę, obracając wnętrzem dłoni w moją stronę. Nadal oparty o nią, podnoszę ciężko swoją rękę i chwytam jej. Biorę głęboki wdech, starając się uspokoić. Dobra, spokojnie, będzie wszystko dobrze, musi. Otwieram usta i natychmiast wysuwam długie i ostre kły. Zerknąłem na nią ostatni raz, upewniając się, że jest pewna tego, co mam zrobić. Pokiwała głową i dla zachęty, uśmiechnęła się promiennie. No cóż, raz wampirowi kołek. Zatapiam swoje kły w jej mięciutki nadgarstek, przecinając skórę i ścianę tętnicy. Jej cudna, słodka krew wypełnia moje usta i spływa w dalsze części mojego organizmu. Każda jej kropla dostarczała mi ogromnej ulgi. Czułem jak poparzenia zaczynają się goić, a rany zabliźniać. Pociągnąłem drugi, całkiem spory łyk i z niechęcią odsuwam jej dłoń od siebie. Oblizuję usta, mając nadzieję, że może uda mi się złapać choćby jeszcze krople, ale moje usta są czyste. Odsuwam się i spoglądam na nią, oceniając jej stan.
-Nie było tak źle jak myślałam. -zachichotała.
Nawet się trzyma, nie wiedziałem, że jest taka twarda. Uśmiechnęła się do mnie słodko, a ja nachyliłem się by ją pocałować. Nie przejmowałem się lekko wystraszonymi i zdziwionymi Wandalami, wręcz miałem ich gdzieś i pocałowałem ją bardzo namiętnie. Złapałem za jej policzek i przyciągnąłem do siebie, pogłębiając pocałunek. Po chwili odsunęliśmy się od siebie, a ja poczułem, że większość ran się zagoiła.
-Dziękuję skarbie. -wyszeptałem jej do ucha, na co ta ponownie się uśmiechnęła.
Bez najmniejszego problemu wstałem i przeciągnąłem się, czując jak cała siła życiową do mnie wraca. Teraz wszyscy mają przejebane.
-Ale, ale.. -zaczęła dukać Astrid. -Jak to możliwe?
Spojrzałem na nią jak na kretynkę i wywróciłem oczami. No głupie pytania zadaje.
-Magia. -powiedziałem, podając dłoń Elinie, aby mogła wstać.
Przyjęła ją bardzo chętnie i już po chwili była na nogach. Objąłem ją ramieniem i przytuliłem.
-Wampirza magia. -dodała chichocząc.
Z tego co kojarzę, kiedy Albrecht również uratował mnie swoją krwią, też się tak śmiał. Czyżby to był jakiś efekt uboczny.
-A tobie co tak wesoło? -zapytałem.
-Tak jakoś. -uśmiechnęła się.
Wzruszyłem ramionami. Grunt, że dobrze się czuje.
To teraz przydało by się jakoś stąd wyjść. -rozglądam się po celi. -I otworzyć wam te kraty.
-Chyba klucz będzie potrzebny. -wtrącił się Śledzik, wychodząc niepewnie do przodu.
Zastanowiłem się. Po chwili mnie olśniło.
-Jeśli nic się nie zmieniło, to może to się udać. -powiedziałem.
Każdy spojrzał na mnie nic nie rozumiejącym wzrokiem, ale zignorowałem ich. Nie chce mi się opowiadać genezy moich doświadczeń. Puściłem Elinę, upewniając się, że ma na tyle dużo siły by sama ustać. Na szczęście miała. Chyba dwa łyki to odpowiednia ilość, bo jednocześnie nie zrobiłem jej krzywdy i prawie całkowicie wyleczyłem swoje rany. Prawie. Później znajdę sobie jeszcze jakąś przekąskę. Zmieniam się szybko w mysz i przechodzę między kratami. Po drugiej stronie natychmiast zmieniam się w człowieka. No dobra, skoro to statek Viggo, to może te kraty będą miały jakiś jeszcze mechanizm otwierający, bo będąc szczerym, to wątpię by samą kłódkę tu dali. Rozglądam się, ale niczego nie widzę. Czyżbym za wysoko ocenił wroga? Bynajmniej dla mnie to lepiej. Podchodzę do krat i chwytam w dłonie kłódkę, dokładnie ją oglądając.
-W sumie można by było ją jakoś odtworzyć. -mówię, zaciskając mocno dłoń na kłódce, niestety, nie skruszyła się. -Hmm.. Gronkielowe żelazo z dodatkiem smoczych kości. Ja rozumiem do krat, ale do kłódek?
Zacząłem gadać do siebie. Po chwili puściłem mały przedmiot, który delikatnie uderzył w kraty, wydając przy tym niesamowicie dużo hałasu.
-Może trochę ciszej to rób? -ochrzanił mnie Smark. -Bo znów tu przylezą i cię zleją.
Prychnąłem.
-Wtedy mieli przewagę, bo byłem nieprzytomny. -spojrzałem na niego, specjalnie zmieniając kolor lewego oka z soczyście zielonego, na fioletowy. -Teraz, gdy nie jestem skuty i przytomny.. -zrobiłem dramatyczną pauzę i zmieniłem kolor oby oczy na czerwony. -Nie mają szans.
Zaśmiałbym się z ich przerażonych min, ale musiałem utrzymać poważny wyraz twarzy. Jedyną osobą, która nie była przestraszona, była Elina, ale ona zna mnie i wie, dlaczego i z jakiego powodu tak mogę zmieniać kolor oczu.
-Jak to możliwe? -wyszeptała znów to samo pytanie Astrid.
-Może kiedyś się dowiecie. -odpowiada jej Elina, ratując mnie od większej lawy pytań.
Posyłam jej szczery uśmiech i zaczynam szukać małego nożyka w kieszeniach. W końcu znalazłem go w kieszeni na prawej łydce. Szybkim ruchem wyciągnąłem go i od razu zabrałem się do roboty. Włożyłem go do ośrodka kłódki i zacząłem kręcić jak łyżką w zupie.No cóż, kiedyś w ten sposób otwierałem różne kłódki na innych statkach Łowców. Ale niestety nie wiem, czy to nadal te same... kłódki?
-No kto by pomyślał. -uśmiechnie się, kiedy mała, metalowa kłódeczka się otworzyła. -Zapraszam.
Oczywiście Elina wybiegła pierwsza i od razu się do mnie przytuliła.
-To teraz znaleźć smoki i możemy spadać stąd. -powiedziałem wesoło do wszystkich.
-Ale przecież mamy za mało smoków. -zaczęła Elina. -A ty nie będziesz znów lecieć.
Znów ma rację.
-Może będą tu jeszcze jakieś smoki i w podziękowaniu za uwolnienie, pomogą nam.
-Miejmy nadzieję. -ponownie się do mnie przytuliła.
Zacząłem nasłuchiwać, czy za drzwiami są strażnicy i kiedy niczego nie usłyszałem, wyszedłem razem z nimi na korytarz. Musiałbym jeszcze zgarnąć po drodze maskę i górę od kombinezonu, bo przeklęte słońce mocno dzisiaj świeci. Trzeba będzie się udać do mojego ulubionego pokoju. Ahh ten sarkazm.
-Gdzie teraz idziemy? -zapytała Astrid, która podbiegła do mnie i Eliny.
-Po mój kombinezon. -odpowiedziałem krótko i na temat.
Nie zadawała więcej głupich pytań, dzięki czemu mogłem w spokoju odtworzyć w pamięci drogę do tego durnego pomieszczenia tortur. Usłyszałem, że dużo ludzi kręci się nad nami, na pokładzie, co może oznaczać, że jest pora śniadaniowa. Dla nich super, bo unikną walki, ale dla mnie już nie. Też chce swoje śniadanko w postaci paru strażników. W końcu docieram do tych drzwi.
-Zostańcie tutaj. -mówię stanowczo. -Nie jest to pomieszczenie, które powinniście oglądać.
Nie czekając na odpowiedź, od razu wszedłem do pokoju przesłuchań. Rozejrzałem się, ale oprócz wielkich kałuży stworzonych z mojej krwi oraz najróżniejszych narzędzi tortur, nie było nic innego.
-Gdzieś to musi być.
Zacząłem przeglądać półki, szafki, szafy, ale nigdzie go nie było. Już miałem się poddać, kiedy nagle usłyszałem głos.
-Tego szukasz?
Błyskawicznie obróciłem się w stronę tego głosu.
-Mówiłem, żebyście tu nie wchodzili.

***

Rozdział krótszy niż ostatni, bo tylko 1260 słów, ale powiem Wam, że nie opłacałoby się go przedłużać. Następny będzie kontynuacją, ale z innej perspektywy, a tam też chciałabym się rozpisać. No wiecie, każdy szczegół i trochę myśli tego bohatera.
Chciałabym Was również przeprosić, ale nie jestem dobra w pisaniu dialogów, dlatego nie są jakieś dobre. Wolę same opisy, pisząc je czuje się jakoś lepiej.

Kolejny będzie już normalnie, czyli za dwa dni, we wtorek. Także, do następnego <3

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz