Rozdział 25

2.4K 144 4
                                    

Pov. Czkawka

Jak zawsze stęskniony Szczerbatek rzucił się na mnie ze swoim mokrym jęzorem. Kochana Gadzina lizała mnie po całej twarzy, a ja nieudolnie próbowałem go jakoś odepchnąć. Wszyscy zebrani przy stole zaczęli się śmiać. Nie dziwię im się, chłopak przygnieciony i lizany przez smoka musi wyglądać zabawnie. Co nie zmienia faktu, że ja tu znów tonę w lepkiej i prawie że nie zmywalnej ślinie. Oczywiście nawet Elina, która jako jedyna mogłaby mi w jakikolwiek sposób pomóc, w tej chwili dosłownie tarza się po ziemi ze śmiechu. Patrzę na nią morderczym wzrokiem, przez co ona jeszcze bardziej się śmieje. No fajnie. Po dobrych pięciu minutach stwierdziłem, że nie będę już główną atrakcją tego wieczoru i zmieniłem się w małą, brązową mysz. Zabawne, że kolor futra lub piór zwierząt w jakie się zmieniam zawsze jest brązowy, zupełnie jak moje włosy, a nie wiadomo czemu smocze łuski czarne. Zwinnie uciekłem spod Szczerbatka i w bezpiecznej odległości od Mordki, ponownie zmieniłem się w człowieka. W końcu wolność. Rękami próbowałem jakoś pozbyć się lepkiej śliny, co mi marnie wychodziło.
-Szczerbatek, wiesz, że to się nie spiera.- mówię do niego, lekko załamany.
-To ze szczęścia.- warknął wesoło.- Naprawdę wracamy do Mgieł?
Kręcę głową nie wierząc w to, co słyszę.
-Podsłuchiwałeś.- stwierdzam, zakładając ręce na piersiach.
-Wcale, że nie. -po chwili milczenia dodaje. -Too.. kiedy lecimy?
Kręcę głową nie dowierzając. Myśli, że nie wiem, że tęskni za swoimi kolegami z naszej wyspy, w końcu ma tam z kim się bawić oraz kim rządzić. Jak gdyby tak pomyśleć, to ja też trochę tęsknię za tym miejscem, za wspólnymi atakami na Łowców i przygodami. Już chyba z tydzień nas tam nie było, trzeba to nadrobić, nawet z nimi.
-Jutro od rana.- odpowiadam mu, głaszcząc go po mordce.
Zadowolony odpowiedzią Szczerbol udał się do naszego pokoju, zapewne chcąc się już wyspać. Ciekawe czy wie, że nie lecimy, tylko płyniemy i nie sami, ale z Wandalami. Wróciłem do stołu i ponownie usiadłem na krześle. Nie wiedzieć czemu, każdy mi się przypatrywał.
-Eee.. mam coś na masce?- zapytałem, nie wiedząc o co chodzi.
-Ty umiesz mówić po smoczemu?- zapytał mnie zdziwiony Albrecht.
On tego nie wiedział?
-No tak.
Rozumiem większość co mówi oraz umiem odpowiedzieć, więc to chyba dobra odpowiedź. Usłyszałem, jak dźwięki w salonie cichną i trzaskają drzwi. Najwidoczniej goście z salonu już poszli. I dobrze, niech odpoczną, bo od jutra rozpocznie się ich piekło. Poczekałem, aż wszyscy w kuchni spokojnie zjedzą kolacje, którą niedawno podał Albrecht. Na szczęście, bynajmniej dla mnie, nie trwało to długo i po chwili pomagałem Elinie i Albrechtowi sprzątnąć naczynia. Po zaniesieniu naczyń na blat, oparłem się o niego i spojrzałem na Stoika, Hermana i Pyskacza, którzy dołączyli do nas podczas mini ataku Szczerbatka.
-No to co, zbiórka jutro zaraz po wschodzie słońca. Przekaż reszcie.- powiedziałem Stoikowi.
Razem z nim i Albrechtem ustaliliśmy, że Pyskacz nie poleci, bo bardziej się przyda w kuźni. Znając go to sam o to poprosił, bo sam na początku mówił, że boi się Mordki i trochę mnie. Herman ma znów płynąć na swoją rodzinną wyspę, po swoją wybrankę. Nie czekając na odpowiedź wodza Berk, wziąłem Elinę za rękę i poszliśmy do mojego pokoju.
-Od kiedy jesteś aż tak władczy?- pyta mnie zaciekawiona.
-Od kiedy mam okazję trochę ich podręczyć.- zachichotałem pod nosem, otwierając jej drzwi i przepuszczając ją.
Wszedłem do pokoju zaraz po niej i moim oczom ukazał się Szczerbol, który jak zawsze spał na swoim ulubionym kamieniu. Elina od razu poszła się umyć, a ja usiadłem na łóżku i zastanowiłem się. Co powinienem wziąć? Niby wszystko tam mam, broń, mapę, węgiel, a nawet jedzenie. Wstałem i przeciągnąłem się, ciesząc się, że nie muszę się pakować. Ściągnąłem hełm i odłożyłem go na biurko, obok którego było krzesło. Spojrzałem na nie i cała radość zniknęła. Ubrania. Przecież ja mam tam jedne spodnie i bieliznę, a wcale nie mam koszulek. Świetnie. Kiedy Elina przyszła, ja zacząłem pakować wyprane przez nią ciuchy.
-Co ty tam robisz?- pyta mnie, składając swoje ubrania.
-Zabieram parę koszulek i spodni, bo tam ich przecież nie mam.- odpowiadam składając trzecią bluzkę.- Widziałaś gdzieś może moją torbę. Wiesz, tą co mi uszyłaś.
-Skarbek, w szafie jest, tuż obok mojej.
A no racja, zapomniałem. Szybko podchodzę do szafy i wyciągam zarówno swoją, jak i jej torbę.
-Trzymaj.- rzucam nią w jej stronę.
Oboje w ciszy kontynuujemy pakowanie. Po jakiś dziesięciu minutach miałem już wszystko ogarnięte, a na wierzchu zostawiłem swój notes, by go nie zapomnieć.
-Kochanie chodzi już spać.- słyszę głos Eliny, która spakowała się szybciej niż ja.
-Już już momencik.
Szybko zdejmuje cały kombinezon, kładąc go na krześle i w samych majtkach podchodzę do łóżka. Kładę się obok i biorę ją w ramiona, przytulając.
-Latem przydaje się twoja chłodna skóra.- szepcze, zasypiając.
-Wiem skarbie.- daje jej całusa w czoło na dobranoc i zamykam oczy oddając się błogiemu relaksowi.
Całą noc myślałem o tym, jak jeszcze bardziej udoskonalić swoją wyspę. Dużo rzeczy już tam jest, co daje małe pole do popisu. Kuźnia, arena, twierdza, spiżarnia, domy dla ludzi i stajnie z paśnikami dla smoków, ukryte tunele. Moje rozmyślania przerwały promienie porannego słońca, które wpadały przez odsłonięte okno. Delikatnie podnoszę się, czując parzące promienie. Nie chcę budzić Eliny, dlatego dzielnie znoszę promienie, które są bliskie wypalenia mi małej dziury na ramieniu. Na szczęście udało mi się w miarę szybko wyjść z łóżka. Ubrałem szybko szczelny kombinezon i hełm, aby nie doznać znów poparzenia. Niby słońce wschodzi, a nie słyszę, żeby ktokolwiek wstał, więc udałem się do kuchni. Skoro i tak nie śpię, a oni pewnie szybko nie wstaną, to zrobię śniadanie. Jak zawsze bez problemu znajduję patelnię i wbijam ogromną ilość jajek, które Albrecht ma w swojej skrytce i robię jajecznicę, w między czasie również szykuje chleb. Udało mi się uwinąć w ciągu dziesięciu minut. Ku mojemu zdziwieniu, w tym czasie wszyscy pojawili się w kuchni, wszyscy, oprócz Stoika. Ciekawe, gdzie się udał, bo nie ma w zwyczaju się spóźniać. Z małą pomocą Eliny i Albrechta rozstawiłem naczynia i całe uszykowane jedzenie na stole. Zachęciłem wszystkich, aby usiedli i zaczęli jeść, a sam usiadłem przy oknie i wśród dźwięków sztućców patrzyłem przez okno na morze. Pochłonęły mnie myśli dotyczące dzisiejszego dnia, dzisiejszej wyprawy.

Pov. Stoik

Wstałem jeszcze przed wschodem słońca, aby obudzić dzieciaki. Nie chcę się narażać Wynnowi już na początku naszej podróży. Wziąłem moją torbę ze sobą i wyszedłem na dwór. Powoli słońce zaczęło wschodzić, dzięki czemu lepiej widziałem całą osadę. Udało mi się nawet dostrzec statek w porcie, który jest pewnie uszykowany dla nas. Szybkim krokiem i bez pukania wszedłem do chaty młodzieży i zastałem tam coś o czym nigdy bym nie pomyślał.
-Już prawie jesteśmy gotowi wodzu- mówi uśmiechnięta Astrid
no tego się nie spodziewałem, myślałem że będę musiał ich dopiero co wyciągać z łóżka. Uśmiechnąłem się do nich.
-A zjedliście śniadanie?- pytam podejrzliwie.
-Jakieś pięć minut temu skończyliśmy.- odezwał się Śledzik, pakując kolejną książkę do torby.
Nie poznaję ich.
-Dobra to chodźcie, odłożymy swoje rzeczy na statku a ja pójdę po Wynna.
Bez protestu udali się za mną. Mam wrażenie, że ktoś mi ich w nocy podmienił. Zostawiliśmy swoje rzeczy na statku, a banda Smarka stwierdziła, że nie ma sensu, żeby oni szli, więc sam udałem się po tajemniczego Jeźdźca. Szybko przechodziłem przez wioskę, w której pojawiało się coraz to więcej mieszkańców. Nie ma się co dziwić, słońce już prawie całe wzeszło. Byłem już pod drzwiami, kiedy to one się otworzyły.
-O, tu jesteś. Już myślałem, że jednak wymiękliście i nie płyniecie.- odezwał się Wynn.
-Nie, nie, spokojnie. Chcieliśmy się uwinąć, by zdążyć na czas.
Kiwną tylko głową, po czym ruszyliśmy w stronę portu. Widziałem, że również ma przewieszoną przez ramię torbę z jakimiś rzeczami. Chyba wyczuł, że na niego patrzę, bo przyspieszył kroku. W błyskawicznym tempie przeszliśmy przez wioskę, a tuż przy samym statku pojawił się jego smok. Miałem cichą nadzieję, że on tu zostanie, no ale cóż. Razem weszliśmy na pokład i wypłynęliśmy w tylko jemu znanym kierunku.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz