Rozdział 38

2K 134 32
                                    

Pov. Czkawka

Szczerbatek prawie że wpadł z hukiem do naszego pokoju przez okno, ale na szczęście wylądował dość delikatnie, co przy tej prędkości można uznać za cud, ale nie ma co narzekać, udało się. Już czuję się do dupy, a co dopiero jakbym z impetem uderzył w ścianę i chyba właśnie tym kierował się Szczerbol. Gdy tylko jego łapy dotknęły podłogi, ja dosłownie sturlałem się z jego grzbietu i czując coraz to mocniejszą chęć zwymiotowania, upadłem na podłogę.
-Staaaary, chyba to zanurzenie kłów w szyi tego wilka nie było dobrym pomysłem. -szepczę zmęczonym głosem.
-Nie marudź. Co było, to było trzeba żyć dalej. -podchodzi bliżej mnie. -Dawaj łapę, pomogę ci dojść to łóżka.
-Ale mi tu taaaaaaaak wygodnie. -mówię, zamykając oczy.
Naprawdę, nie wiedziałem, że drewniana podłoga może być taka wygodna. Odwracam się na prawy bok, tyłem do Szczerbola i wtulam się w pierwszą rzecz, jaka wpadła mi w ręce. Oo, mięciutka.
-Czkawka. -słyszę jakieś marudzenie za sobą, ale ignoruję je, wtulając się mocniej. -Czkawka, zostaw tą nogę od stołu!
A jebać, jest mi zbyt wygodnie.
-Nie. -mówię dziecinny tonem.
Moja noga od stołu, nie oddam. Usłyszałem z tyłu ciche wzdychnięcie, a po chwili coś ciepłego ułożyło się obok mnie i nagle nastała ciemność. Uchylam delikatnie oczy i widzę czarną płachtę w postaci skrzydła smoka. Oj, mój kochany Szczerbuś, taki troskliwy. Puszczam nogę stołu i odwracam się do niego, przytulając jego cieplutki brzuszek.
-Wiesz, że jesteś lodowaty?
-Archipelag odkryłeś normalnie. -śmieję się. -Oj, kocham cię bracie.
-Też cię kocham bracie.
Przytulam się do niego jeszcze mocniej. Czuję jak jego brzuch powoli unosi się w górę i w dół, w miarowym, spokojnym oddech, który również mnie uspokajał. Aż naszły mnie refleksie na temat mojego stanu, bo jedna rzecz nie daje mi spokoju, mianowicie co spowodowało, że czuję się tak fatalnie. Owszem zabiłem niejednego wilka i parę razy dałem się podrapać po nogach, rękach czy brzuchu, przez co też miałem trochę tej trucizny w sobie, ale nigdy nic takiego się nie działo. Zawroty, mdłości, niepanowanie nad zmianą w zwierzęta.. Czy naprawdę to była większa dawka? Na Thora, a co jak umrę! Nie, nie, nie! Wzdrygnąłem się na samą myśl o tym, że nie mógłbym być przy Szczerbatku, Elinie czy Albrechcie. Przeraziłem się tą myślą.
Czuj strach.
Nagle poczułem mocny uścisk Mordki, który chyba chciał mi okazać swoje wsparcie w tej sprawie. Właśnie tego potrzebowałem, wsparcia.
-Nie martw się, wszystko się dobrze skończy.
Tak, nie mogę zamartwiać się na przyszłość, on ma rację. W końcu przejdzie, a ja znów stanę się sobą, odważnym i szalonym Czkawką z równie odważnym i szalonym smokiem. Czując, jak powoli lekko wilgotne panele zaczynają mi przeszkadzać, zacząłem się uwalniać z uścisku. Na szczęście Szczerbol załapał o co mi chodzi i pomógł mi wstać. Jak za każdym razem położyłem swoją dłoń na jego mordce, prawie że tak samo jak w dniu naszego zaprzyjaźnienia się. Powoli, aczkolwiek skutecznie wstałem i dzięki jego asekuracji nie przewróciłem się przy tym.
-Jeszcze dojść do wyrka i będę w domu.
Cel mam, teraz tylko go osiągnąć. Zrobiłem jeden krok i zaczęły się przemiany. Parę kroków przeszedłem jako dzik, parę jako lis, a ostatnie jako wiewiórka i w jej postaci wręcz wskoczyłem na łóżko. Dobre w tym wszystkim jest to, że czułem się pod postacią zwierząt normalnie, nie miałem żadnych bólów czy mdłości. Usiadłem na krawędzi łóżka i wróciłem z powrotem do postaci człowieka, po czym poczułem ponownie ból głowy. Ból, który praktycznie rozsadzał mi łeb. Pochyliłem się delikatnie do przodu i zamknąłem oczy, starając zmienić się znów w jakieś zwierzę, nie ważne w jakie, byleby tylko nie czuć już tego potwornego bólu. Nic się nie wydarzyło. No ja pierdziele, ile to jeszcze będzie trwać, czy moja wspaniała regeneracja, o której istnieniu zapomniałem mogłaby w końcu zadziałać? Nie wiem, jak mogłem pomyśleć, że dostąpię czegoś tak wspaniałego jak uwolnienie od tego bólu w postaci śmierci. Przecież nawet jakby wstrzyknęli mi tą truciznę litrami, to i tak bym przeżył. Co prawda chorował bym długie tygodnie, ale przeżyłbym. Teraz przynajmniej rozumiem Elinę i jej zmienne nastroje, które pojawiają się raz w miesiącu na jakiś tydzień. Sam mam coś podobnego, gubię się we wszystkim, zapominam o ważnych rzeczach, a do tego marudzę i zmieniam zdanie co sekundę. Słyszę jak Szczerbol pyta mnie o coś, ale nie dociera do mnie sens jego słów. Wszystko widzę i słyszę jak przez mgłę, wszystko zlewa się ze sobą. Nie wytrzymuję i w nagłym przypływie złości na całą sytuację błyskawicznie wstaję i uderzam w najbliższy przedmiot z całą siłą jaką posiadam. Dopiero słysząc huk, otworzyłem oczy i ujrzałem stertę drzazg i cieniutkich włókienek, które pozostały po stole, który uprzednio przytulałem.
-A tak go lubiłem. -mruczę pod nosem.
Wzruszam ramionami i ponownie siadam, już na szczęście bardziej spokojny. Nawet ból głowy lekko mi przeszedł. Czy to znaczy, że mam rozwalić pół tej wyspy? Uśmiecham się pod nosem, jak dla mnie bomba.
-Nawet tego nie próbuj. -warknął groźnie Szczerbatek, chyba odczytując moje intencje.
Słyszę jeszcze jak coś do mnie warczy, ale aktualnie mam to gdzieś, bo znów mnie łeb rozbolał. Rany no ile można. Teraz to każdy, nawet najcichsze dźwięki były dla mnie jak cała seria grzmotów w czasie burzy. Takich, które były parę centymetrów ode mnie. Nagle zaczęło mnie dosłownie wszystko denerwować, oddychający Szczerbatek, mucha bzycząca w kącie, jakiś Straszliwiec za oknem, szum fal, po prostu wszystko, co zdołałem usłyszeć w promieniu kilometra. Położyłem się na łóżku i schowałem głowę pod poduszkę, chcąc jakoś zagłuszyć czymś ten hałas, który chce mi łeb rozsadzić. Ni stąd, ni zowąd, słyszę coś głośnego, ale zupełnie innego, nienaturalnego, coś czego jeszcze nie słyszałem na tej wyspie i nie umiem w tym momencie tego zidentyfikować. Starałem się jak mogłem, by zignorować ten hałas, ale nie dało się. Powoli zaczynam wątpić, czy to coś co wydaje ten dźwięk istnieje, bo to zbyt ciężki dźwięk, jakby słoń tu gdzieś chodził. Ale słonie to przecież na Słonecznej wyspie, nie tu. W końcu nie wytrzymałem i poderwałem się do góry, siadając na krawędzi łóżka.
-Nie można kurwa trochę ciszej! -drę mordę, jakbym był na jakiś zawodach w krzyczeniu.
Dopiero po sekundzie otwieram oczy i nie mogę uwierzyć w to, co widzę. Stoik we własnej osobie, wlazł tu bezczelnie nieproszony. Jednak nie mam omamów słuchowych i dobrze słyszałem coś nieznanego.
-A ty co tutaj robisz? -pytam ze złością.
No przecież jasno mówiłem, że nie chce tu nikogo. Najpierw las, teraz to, zaraz pewnie zaczną mi smoki atakować, a wtedy to spale ich żywcem, albo utopię.
-Słyszałem jakiś huk i postanowiłem sprawdzić, co się dzieje. Wiesz, bałem się, że coś może ci się stać.
-Pff, teraz to se moo..
Nie skończyłem, bo znowu mnie złapał ten zakichany ból. Szybko złapałem się za głowę i znów pochyliłem do przodu. Może pomoże.
-Grrr.. -zacząłem warczeć z bezsilności.
Słyszałem jak Stoik cicho stara się podejść do krzesła, które było po mojej prawej i siada na nie. I po co to wszystko? Po co udawać troskę, skoro traktowało się mnie jak śmiecia przez tyle lat? Spoglądam na niego kątem oka i ponownie wracam do gapienia się w przestrzeń. Nie jest wart mojej uwagi. Zamykam oczy i ignorując cały świat, kładę się na plecach. Może to coś da. Czyję na sobie wzrok Stoika i Szczerbatka, ale zlewam ich i skupiam się na głębokich oddechach, bo coś sobie przypomniałem. Mianowicie, kiedyś jak zacząłem głęboko oddychać i uspokajać się, to udało mi się szybciej pokonać truciznę. To było jakieś pól roku temu, kiedy to będąc tu, pokłóciłem się ze Szczerbatkiem o to, kto zje ostatniego dorsza. Oczywiście zanim coś powiedziałem, to Mordka zdążyła wciągnąć tą rybę i wytknąć mi język w geście zwycięstwa. Wkurzony, poszedłem wtedy do tego lasku, aby wyżyć się na wilkach. Zabiłem sześć, ale ostatniemu udało się mnie drapnąć. Na szczęście to było jedno bardzo małe i płytkie zadrapanie na łydce, co oznacza, że dostałem naprawdę minimalną dawkę, może nawet mniej niż kroplę. Czując delikatny ból, usiadłem wtedy pod drzewem i zacząłem powoli i głęboko oddychać, uspokajając się przy tym, co mi bardzo pomogło. Co prawda spędziłem wtedy w lesie prawie cztery godziny, ale metoda zadziałała. Szkoda, że przypomniało mi się to dopiero teraz, a nie na początku, może uniknąłbym tak częstego bólu. Chociaż nie wiadomo jak to zadziała na większe stężenie trucizny, ale warto spróbować. Oddycham głośno, wypuszczając powietrze ustami i relaksując się. Myślę o szumie morza, śpiewie ptaków i cudnym rozlewie krwi. Takie tam, spokojne myśli. Już po prawie pięciu minutach czuję jak ból ustępuje, a mi się umysł coraz to bardziej rozjaśnia. No jestem geniuszem, tylko szkoda, że tak późno na to wpadłem. Po jakiś kolejnych dziesięciu minutach udało mi się chyba zwalczyć całą truciznę, bo czułem pełną kontrolę nad swoim ciałem. Powoli ponownie siadam i rozglądam się po pokoju, dosłownie nic się nie zmieniło, nawet pozycje, w jakich siedzieli Stoik i Mordka.
-Udało się? -pyta mnie ciekawy smok, już z uśmiechem na mordce. -Zastosowałeś tą metodę, co przedtem?
-Tak. - odpowiadam mu również z uśmiechem na oba pytania.
-Szkoda, że sam nie pomyślałem o tym prędzej. -nagle posmutniał.
-Martwiłeś się o mnie i jednocześnie pilnowałeś, a to nie lada zadanie, więc nie masz się czym przejmować. -klepię go po mordce i ramach pocieszenia. -Najważniejsze, że już wszystko jest dobrze.
Przenoszę swój wzrok na Stoika, robiąc najbardziej surową minę jaką potrafię.
-Mówiłem wyraźnie, że nie życzę sobie, aby ktokolwiek tu wchodził. Miałem nadzieję, że wszyscy to zrozumieli, a zwłaszcza ty.
-Ale jaa.. ja tylkoo.. -widać że się waha w swojej odpowiedzi. -Ja tylko się o ciebie martwiłem synu, naprawdę.
Jakoś mu kurwa nie wierze. To jest zbyt podejrzane.
-Kłamiesz. -mówię w prost.
-To chyba jest najprawdziwsza pierwsza rzecz jaką ci mówię. -okey, zdziwiłem się, czyli całe życie mnie okłamywał, zaraz może jeszcze wyjdzie, że nie jestem jego synem, ej to całkiem fajna opcja. -Wiesz, owszem, nie traktowałem cię dobrze, wręcz wstydziłem się ciebie, bo byłeś inny niż reszta wikingów. -miło, naprawdę. -Ale uwierz mi, w dniu, kiedy to postawiłeś się Smarkowi, coś we mnie pękło. Spostrzegłem wtedy, że naprawdę myliłem się co do ciebie. Nawet poszedłem wtedy za tobą, wiesz chciałem cię zatrzymać i pogadać, bo siedziałeś wtedy całe dnie w lesie. Niestety, kiedy dobiegłem do jakiejś polany, z której zdołałem cię już tylko zobaczyć, widziałem jak już wsiadałeś na tego smoka.- wskazał Szczerbola. -I odleciałeś.
Skończył swoją historię patrząc w podłogę, a ja byłem w szoku. Szczerbol chyba też, bo oboje spojrzeliśmy się na siebie z otwartymi ustami. Myślałem, że nikt mnie wtedy nie widział, nie miał pojęcia, że uciekłem, a tu proszę. Przez te osiem lat on domyślał się kim jest Smoczy Jeździec, ten z opowieści, które ponoć Johann rozniósł po całym znanym Archipelagu.
-Ale to ty wiedziałeś, kim ja jestem? Kim się stałem? -pytam nie dowierzając.
-No wiesz..
Nie dane było mu skończyć, bo ktoś dosłownie wskoczył do mojego pokoju przez okno.

***

No i cała przygoda Czkawki z trucizną wilka za nami. Mam nadzieję, że Wam się podobał ten trochę dłuższy rozdział i wizyta na Mglistej wyspie, bo niedługo przeniesiemy się na inną wyspę. Do czwartku ;*

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz