Rozdział 24

2.5K 152 15
                                    

Pov. Czkawka

Szybko wróciłem do lasu po narzeczoną i Szczerbatka, nie chcąc już przebywać w towarzystwie ludzi z Berk. Niech się cieszą, że byłem na tyle łaskawy, by odejść i dać im jakąkolwiek szansę na uratowanie swojego nędznego życia. Będąc już w lesie kątem oka widziałem jak Albrecht i Stoik próbowali ich wyciągnąć. Ponoć to ich nie pierwszy zniszczony dom, bo na Berk, tego co wiem od Albrechta, to rozwalili około siedem domów. Nie wiem jakim idiotą trzeba być, by w ogóle wpaść na tak durny pomysł. I pomyśleć, że oni niby są już pełnoletni, a rozumek to mają taki sam, jaki mieli przed moją ucieczką. Odnajdując moich towarzyszy w lesie, pokrótce opowiedziałem im o tym całym zdarzeniu. O dziwo, nie usłyszeli ani huku, ani nie zobaczyli płomieni. Nawet smoki. Poprosiłem ich o krótki wypad na sąsiednią wyspę, na której widziałem kilka palących się pochodni. Widząc moje zdenerwowanie, zgodzili się bez wahania i już po chwili leciałem na Szczerbatku obok Eliny i jej smoczycy. Co z tego, że jest już noc a na pięknym, niemalże czarnym niebie świeci księżyc, który doskonale oświetla nocny krajobraz. Tego mi właśnie brakowało, uczucia wolności od wszystkich rzeczy, małego polowania i długiej pogawędki z Eliną oraz smokami. Mimo że tego nie pokazujemy, to jest nam ciężko po stracie dziecka i myślę, że przez to w ostatnich dniach jestem bardziej nerwowy niż zwykle. Po prostu zawsze chciałem mieć syna albo córkę i móc przekazać wszystko to, co sam wiem i umiem. Byłby, albo byłaby moim następcą, moim oczkiem w głowie. Ale niestety, pierwsze dziecko zostało stracone. Czuje się trochę temu winny, bo gdybym tylko nie uciekł od razu, to może nic by się nie stało, może nadal by żyło. Cały lot w kółko Elina pociesza mnie, a ja ją. Po jakiś siedmiu minutach wylądowaliśmy na brzegu piaszczystej plaży, niedaleko od obozu jakiś ludzi. Mieli oni zacumowany statek, więc może są to podróżnicy, którzy zatrzymali się tu, by zebrać słodką wodę i jakieś pożywienie. Niestety, źle trafili. Bez żadnego skrępowania, razem z moją towarzyszką udaliśmy się tam. Nie wiem czemu, ale ona lubi patrzeć jak wysysam z kogoś krew, jak kogoś zabijam. Kiedyś mi powiedziała, że jest to hipnotyzujący widok, który ukazuje moją prawdziwą naturę, prawdziwego mnie. No cóż, najważniejsze jest to, że ani ona, ani Szczerbol, ani żadna bliska mi osoba się mnie nie boi i mnie akceptuje. Po obfitym posiłku, składającym się z ośmiu dorosłych i masywnych wikingów, usiedliśmy na plaży i oparci o nasze smoki, podziwialiśmy księżyc i gwiazdy, które było doskonale widać na bezchmurnym niebie. Jednak nie każdy potrafi siedzieć całą noc, toteż trzeba było wracać i pozwolić spokojnie zasnąć zarówno Elinie, jak i smoczkom. W drodze powrotnej postanowiłem zmienić temat i trochę ją rozbawić, by nie myślała ciągle o tym samym. Jej uśmiech przy moich banalnych żartach był dla mnie na wagę złota, gdyż nienawidzę, gdy jest ona smutna. Po niecałych dwunastu minutach lotu byliśmy już na miejscu. Wylądowaliśmy na klifie i wolnym spacerkiem udaliśmy się do centralnej części wioski, trzymając się za ręce. Ale ja, jak to ja, musiałem coś odwalić, nawet o tym nie wiedząc.
-Ej! Stój, stój.- zatrzymała mnie nagle ukochana.
-Co się stało?- pytam zdziwiony, bo już prawie mieliśmy wchodzić do domu Albrechta.
-Jak z dzieckiem. - zaczęła się historycznie śmiać.
Teraz to już kompletnie nic nie rozumiem. Spojrzałem się na nią, zwijającą się ze śmiechu z jeszcze większym niezrozumieniem. Dlaczego tak nagle zaczęła się śmiać? I co ją tak bardzo rozśmieszyło?
-Daj no tu tą swoją słodką buźkę.- mówiła między chichotami.
-Nie jest sło..- nie dała mi skończyć, bo zatkała mi usta swoją dłonią.
Bez słowa wyjęła z kieszeni swoich spodni materiałową chusteczkę i zaczęła mi wycierać prawy policzek i kącik ust. Po skończeniu tej czynności dała mi soczystego całusa w usta i odsunęła się, by zobaczyć z obu stron czy już jestem czysty.
-Jak dziecko.- pokręciła głową.- Może uszyć ci taki większy śliniaczek.- znów zaczęła chichotać.
Teraz w sumie ma to sens, bo po posiłku cały czas był po mojej lewej stronie. Jednak niech mnie nie porównuje do pisklaczków. O nie moja droga, ta zniewaga krwi wymaga.
-Mam ci przypomnieć, kto praktycznie ciągle spada z łóżka.- mówię, podnosząc jedną brew.- I to prawie trzymetrowego.
Podchodzę do niej wolnym krokiem, w celu łaskotania, wiedząc, że to co powiedziałem zignorowała. Na szczęście ma ona łaskotki praktycznie wszędzie, więc będzie łatwo. Szybko przerzuciłem ją przez ramię jak worek kartofli, by mi nie uciekła i rozpocząłem tortury. Biedna zaczęła się śmiać jak wariatka, nie mając nawet jak błagać bym przestał. Szykowałem się do otworzenia drzwi od domu, kiedy ta mała menda dobrała się do mojego wrażliwego punktu, jakim jest blizna na prawej łopatce. Mam tam bardzo cienką skórę, przez co otwierając drzwi oboje śmialiśmy się bardzo głośno. Nie zwracając uwagi na patrzących młodych Wandali oraz Stoika z Albrechtem, rzuciłem delikatnie Eline na wolną sofę w salonie, kontynuując łaskotanie.
-Teraz to masz przesrane kochana.- mówię, nadal się śmiejąc.
Mój atak przerwało krzyknięcie pewnego ciemnobrązowo włosego wikinga. Odwróciłem się w tamtą stronę udając, że dopiero co ich zauważyłem. Niestety, tym razem upiekło się jej, ale dorwę ją w pokoju. Chyba mam tam nawet jakieś piórka, żeby ją jeszcze lepiej połaskotać. Podałem leżącej Elinie dłoń, by pomóc jej usiąść.
-Cieszę się, że w końcu wróciliście.- powiedział Albrecht, zakładając ręce na piersiach i poważniejąc.- Jest sprawa do ciebie.
Oho, coś się musiało stać albo znów muszę coś zrobić. Wszyscy zebrani w salonie patrzyli na nas. Albrecht mrugnął do mnie, a ja zrozumiałem bezbłędnie ten przekaz. Wstaje z kanapy i powoli podchodzę do niego, również zakładając ręce na piersiach. Dla wczucia się w rolę również zrobiłem poważną minę, której niestety nie było widać zza hełmu. A może co po niektórzy by się jej wystraszyli.
-Jaka.- mówię krótko.
Patrzymy się na siebie, a Albrecht dla większego podkręcenia sytuacji nawet zaczął mrużyć oczy. Od boku na pewno wygląda to tak, jakbyśmy się bardzo nie lubili, a wręcz mieli zaraz się pozabijać. Jednak po chwili nie wytrzymaliśmy i ku zdziwieniu wszystkich, oboje wybuchliśmy śmiechem.
-A tak na poważnie to o co chodzi?- pytam kładąc mu rękę na barku, nadal się śmiejąc.
Już uspokojeni udaliśmy się do kuchni razem ze Stoikiem i Elina, by porozmawiać. Idąc przez salon zauważyłem, że Astrid znów mi się przygląda, bardzo dokładnie. Trochę mnie to niepokoi, bo może poznaje mnie? Nie no, nie zwracała na mnie uwagi, więc to niemożliwe. Chyba. Ponownie ją ignorując wszedłem do kuchni i usiadłem tyłem do centrum całego pomieszczenia, mając po lewej narzeczoną, po prawej Albrechta a na wprost miałem niestety Stoika, który siedział tyłem do okna.
-No to o co chodzi, dowiem się w końcu?- pytam  zniecierpliwiony i niesamowicie ciekawy.
Albrecht spojrzał na Stoika, a on na niego. Czyżby ustalili coś, o czym nie wiem? Będzie ciekawie.
-A wiec po ostatnich wydarzeniach.-zaczął niepewnie Albrecht. -Chciałbym cie prosić, eee.. no wiesz.. abyś wziął ich do siebie na wyspę.
Spojrzał na mnie niepewny mojej reakcji, a do mnie powoli docierał to, co powiedział. Po chwili wybuchem głośnym śmiechem. Przecież oni tam dnia nie przeżyją.
-Wiedziałem!- krzyknąłem, śmiejąc się i uderzając delikatnie pięścią w stół, aby go nie zniszczyć.- No po prostu wiedziałem, że w końcu mnie o to poprosisz.
To było więcej niż pewne, bo widać, że sobie z nimi nie radzą. Nie lubię jak są tam obcy ludzie, ale wypada pomóc Albrechtowi. Poza tym może być naprawdę ciekawie.
-Mogę ich tam zabrać.- mówię, ku zaskoczeniu wszystkich tu zebranych.- Ale na moich zasadach.- dodaję tajemniczo, kierując to zdanie do Stoika.
To jest więcej niż pewne, że on też tam płynie. Może być naprawdę ciekawie, aż nie mogę się doczekać, kiedy będą mnie błagać o pomoc.
-Ale nic nam tam nie grozi?- zapytał mnie Stoik, spoglądając niepewnie na Albrechta.
-Tam wszystko jest możliwe, ale trwałego uszkodzenia ciała raczej nie odniesiecie. A i nie spodziewaj się, że będę ich traktował ulgowo.- wskazuję ruchem głowy na salon, gdzie nadal siedzi banda Smark, po czym kieruje wzrok na Albrechta i dodaję.- Będzie mi potrzebna łódź dla nich .
-A smoki ich nie zaatakują? Przecież sam wiesz, jak działa twoja wyspa.
-No wiesz, będzie okazja do wypróbowania systemu zabezpieczeń -mówię szczerząc się.
-Ja niestety nie mogę płynąć tam z wami.- wtrąciła Elina.- Muszę wrócić na wyspę Słońca, bo uciekłam nie mówiąc nawet słowa bratu, a wiesz jaki on jest.
-Rozumiem, uważaj na siebie i wpadnij czasem. -mrugam do niej jednym okiem.
Już miałem wstawać i iść do pokój spakować swoje rzeczy, gdy nagle przez okno na przeciwko którego siedziałem wpadła wielka, czarna kula, przygniatając mnie. Chyba zaraz utonę w ślinie.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz