Rozdział 46

1.3K 114 19
                                    

Pov. Stoik

Czkawka wszedł do pomieszczenia karząc nam zostać na wąskim  korytarzu. Nie rozumiem, dlaczego również nie możemy tam wejść, co takiego może tam być. W końcu, to statek jak gdyby nie patrzeć jego wrogów, więc co może mieć tam do ukrycia? Zobaczyłem, jak banda Smarka szepcze coś między sobą. Chyba jestem już naprawę stary i głuchy, bo za nic w świecie nie mogę rozróżnić poszczególnych słów. Wszystko brzmi tak bardzo niewyraźnie. Po chwili wszyscy oprócz mnie i Eliny zaczęli się cichutko skradać w stronę przymkniętych drzwi.
-Mieliśmy tu zostać.. -zwracam im cicho uwagę, jednocześnie sam podchodząc bliżej.
Elina po namyśle też do nich dołączyła, z tą różnicą, że miała taki nieciekawy wyraz twarzy, jakby spodziewając się, co może tam zastać. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową i nie mając wyjścia, również wszedłem do środka, zaraz za dzieciakami. Zatrzymałem się za nimi i podniosłem wzrok do góry, chcąc zobaczyć, dlaczego oni nagle stanęli w progu, a nie weszli głębiej. Spojrzałem na pomieszczenie i od razu zrozumiałem. Pokój nie był może jakoś specjalnie duży, ale miał mnóstwo półek, na których leżały wszelkiego rodzaju miecze, noże i baty z jakimiś kolcami. Wszystko metalowe, wszystko bardzo ostre. Na środku tego drewnianego pomieszczenia było jedno, również drewniane krzesło, na którym zawieszone były grube łańcuchy. Ale nie to było najgorsze.. Pod tym krzesłem znajdowała się ogromna kałuża ciemnoczerwonej krwi. Czy to.. czy to krew Czkawki? Czy to był właśnie ten pokój przesłuchań, o którym mówili? Momentalnie zrobiło mi się niedobrze na myśl, ile bólu musieli mu tutaj zadać. Szybko skierowałem wzrok na mojego syna, który stał bokiem do nas i wyrzucał z jakiejś szafy różne przedmioty. W półmroku, jaki panował w tym pomieszczeniu jego ciało nabrało nienaturalnie bladego i chorego blasku, który podkreślał nie do końca zagojone rany i blizny. Nagle w mojej głowie ponownie pojawił się ten straszny obraz sprzed zaledwie piętnastu minut. Ten widok, kiedy to strażnicy go przynieśli do naszej celi uświadomił mnie z kim mam teraz do czynienia. To już nie był ten sam dzieciak jakiego znałem osiem lat temu, teraz miałem przed sobą prawdziwego mężczyznę, odważnego, walecznego, gotowego do poświęceń. Dopiero ta sytuacja uzmysłowiła mi jak bardzo się co do niego myliłem. Te rany, jakaś trucizna, nic go nie ruszało, nawet przypalanie żywcem. Co prawda było po nim widać, że go boli, bo nawet wypowiedzenie krótkiego zdania było dla niego ciężkie. Ale nie poddał się, był gotów oddać życie by bronić smoki, może też w jakimś stopniu też nas, za co go bardzo podziwiam.
-Tego szukasz? -zapytała cicho Elina, przerywając moje rozmyślenia i wskazując palcem na coś czarnobrązowego w kącie.
Chłopak od razu odwrócił się w naszą stronę, jakby wybudzony z jakiegoś transu. Z kamiennym wyrazem twarzy zaczął do nas pochodzić.
-Mówiłem, żebyście tu nie wchodzili. -powiedział chłodno, zakładając ręce na piersiach.
Mówiąc to patrzył mi w oczy, jakby obwiniał, że nie przypilnowałem bandy Smarka. I co ja mam mu odpowiedzieć?
-No.. jakoś tak wyszło. -zacząłem tłumaczyć całą naszą grupę. -My tylko..
Dziwnie jest tak tłumaczyć się przed swoim synem, którego przez tyle lat traktowało się jak śmiecia, ignorowało. Nie jestem z tego dumny i gdybym mógł tylko cofnąć czas, naprawiłbym to wszystko. Już chciałem jakoś dalej kontynuować wyjaśnienie tej sprawy, ale Czkawka machnął tylko ręką, jakby lekceważąc to, co mam jeszcze go powiedzenia i poszedł w skazane przez Elinę miejsce, po czym szybkim ruchem zabrał leżącą tam rzecz i podniósł ją do góry.
-No proszę, a jednak tam był. -wyszeptał z demonicznym uśmiechem.
Aż przeszły mnie ciarki po plecach. Szybko to rozłożył ten materiał i już po chwili wiedziałem, co to jest. Chłopak błyskawicznie ubrał górę swojego kombinezonu i zaczął przeglądać kieszenie.
-Jest.. to też.. też. -wyliczał co chwila. -Dobra, możemy iść.
Ruchem ręki pokazał, że mamy wyjść za drzwi i sam również skierował się w tamtą stronę. Spojrzałem jak dzieciaki wychodzą i dla pewności jeszcze ich przeliczyłem, no cóż, ostrożności nigdy za wiele. Sam również chciałem wyjść, ale kątem oka zauważyłem, że Czkawka zatrzymał się przy małym biurku i na coś patrzył. Dobra, raz kozie śmierć. Podszedłem do niego i zajrzałem mu przez ramię.
-Co tam masz? -pytam nieśmiało.
Muszę odbudować jakoś relacje z nim, nie ważne jak i ile by to zajęło. Po prostu muszę. Chłopak nie odpowiedział od razu, tylko studiował dokładnie wszelkie niezrozumiałe dla mnie znaczki zawarte na tej kartce.
-Wygląda na to, że jest to plan ataku na wyspę Słońca. -odpowiedział. -Nie wiem czy jest prawdziwy, ale dla pewności wezmę.
Szybkim ruchem zgarnął kartkę i ruszył w stronę drzwi. Po chwili dołączyliśmy do młodzieży. Myślałem, że będziemy się zastanawiać, co dalej, ale Czkawka bez zatrzymywania się poszedł w prawa stronę. Czy on zna ten cały statek na pamięć ?
-A teraz gdzie? -zapytała zalotnie Astrid, ponownie podbiegając do mojego syna.
Czy ona .. no ten.. zakochała się w Czkawce? No proszę, proszę.
-Po smoki. -odpowiedział krótko.
Razem z Eliną szli na przodzie i trzymali się za rękę, co chyba denerwowało Astrid, bo zrobiła się lekko czerwona na twarzy. Ciekawe jak się poznali.. Kurczę, nic o nim nie wiem, tyle mnie ominęło. Szliśmy tak dłuższą chwilę, aż w końcu dotarliśmy do dużego przestronnego pomieszczenia, gdzie było wiele metalowych klatek ze smokami. Nagle Czkawka się obrócił i szybko cofnął się.
-Co się dzieje? -zapytałem, podchodząc do niego.
Nie zareagował.
-Czkawka? -odezwała się zaniepokojona Elina.
Mężczyzna błyskawicznie się odwrócił w jej stronę.
-Nie teraz. -odezwał się. -Odkryli, że zwialiśmy im z celi.
Nie wiem co w tym śmiesznego, ale zielonookiego chyba to bawiło, bo zaczął się śmiać.
-I co teraz, przecież z tego pomieszczenia nie da się wyjść! -krzyknął przerażony Smark. -Tylko to jedno wyjście jest! -ruszył do przodu i wystawił ręce, wskazując przejście, przez które przed chwilą tu weszliśmy. -O, to!
Czkawka natychmiast złapał go za rękę i pociągną w swoją stronę. Sączysmark pod siłą tego pociągnięcia, przewrócił się i wylądował pod stopami mojego syna. Już miał coś krzyczeć do niego, bo otworzył usta, ale gdy tylko przeleciało mu prawie przed nosem około dziesięciu strzał, zamilkł. Strzały uderzyły w drewnianą ścianę, wbijając się w nią, a my mogliśmy już wyraźnie usłyszeć ciężkie kroki Łowców. Wszyscy od razu cofnęliśmy się kilka kroków do tyłu, wszyscy, oprócz Czkawki. Ten, niczym się nie przejmując i z uśmiechem na ustach ruszył do przodu, wychodząc naprzeciw około dwudziestu strażnikom, którzy dopiero co tu weszli. Rozejrzałem się szybko w poszukiwaniu jakiejkolwiek broni, ba, jakiejkolwiek rzeczy do obrony, ale kompletnie nic tutaj nie było. Tylko klatki ze smokami. Chociaż nawet gdyby było tu coś, czym mógłbym nas obronić, pewnie nie użyłbym tego. Tyle lat życia w pokoju oduczyło mnie walki z ludźmi, która w tym momencie była nieunikniona.
-No w końcu nas znaleźliście! -krzyknął szczęśliwy Czkawka.
Spojrzałem się na niego jak na jakiegoś psychicznie chorego i powalonego kreatyna. Przecież to nasi wrogowie, a on się cieszy jak wiking z nowego miecza. I to do tego że nas znaleźli? Czy on już nie pamięta, co oni mu zrobili?
-Jak wyszedłeś! -krzyknął czarnowłosy strażnik, biorąc w ręce miecz.
Musiał być to jakiś ich przywódca, bo reszta ludzi również wyciągnęła swoje miecza i ustawiła się w pozycji oznaczającej gotowość do walki. Wystawiłem ręce do przodu, tak szeroko jak umiałem i zacząłem powoli łapać dzieciaki, jednocześnie wycofując się w głąb pomieszczenia.
-Zaraz wszyscy zginiemy. -zaczął cicho lamentować Smark. -Przecież on nas nie obroni. Nie ma planu, broni, a przeciwnik jest zbyt liczny. -zaczął wyliczać. -To nie ma prawa się udać.
-On nigdy nie idzie na żywioł. -spojrzała na nas uspokajająco Elina. -W przeciwieństwie do tego co powiedziałeś, on zawsze ma jakiś plan, bardziej lub mniej ryzykowny, ale ma. -Smark spojrzał na nią rozmarzonym wzrokiem. -Co do broni.. nie potrzebuje jej. Zaraz się przekonacie czemu.
Skierowałem wzrok na strażników i Czkawkę. Mimo że nabrał mięśni i urósł, to nadal co po niektórzy strażnicy byli od niego prawie dwa razy szersi. Zacząłem się modlić, abyśmy jakoś uszli z tego z życiem.
-To jest akurat najmniej ważne. - powiedział Czkawka, zniżając głos do mrożącego krew w żyłach tonu. -Jedyne co się teraz liczy, to to, że mam w końcu swoje upragnione śniadanie.
Chłopak oblizał usta i bez żadnej broni w ręce, rzucił się na strażników. W tej chwili zamarłem. Czegoś takiego nigdy w życiu nie widziałem. Szybko znalazł się obok czarnowłosego strażnika i korzystając z jego chwilowego zdezorientowania, złapał za jego miecz i płynnym ruchem ściął głowę drugiemu przeciwnikowi, który do niego biegł. Błyskawicznie wgryzł się w szyję czarnowłosego i pił jego krew tak długo, dopóki nie podbiegło do niego kolejnych pięciu strażników. Odsunął się od ciała czarnowłosego, które osunęło się bez życia na ziemię i wymierzył cios w szczękę trzeciemu strażnikowi. Jednocześnie uchylił się przed lecącym w jego kierunku nożem. Uderzony strażnik z pustym wzrokiem wylądował na podłodze. Zabił go jednym uderzeniem? Strażnicy widząc, że nie będzie z nim łatwo, zaczęli go okrążać. Chłopak jednak się tym nie przejmował i kolejnych dwóch pozbawił życia jednym uderzeniem. Nagle Czkawka wyskoczył w górę i robiąc perfekcyjne salto, wylądował za rudowłosym strażnikiem, po czym znów wgryzł mu się w szyję. Dosłownie po sekundzie jego ciało opadło na ziemię. Szybko zniżył się do parteru i wystawiając lewą nogę, podciął nogi pięciu strażnikom. Wylądowali na podłodze. Czkawka od razu wyciągnął nie wiadomo skąd pięć noży i rzucił je, perfekcyjnie trafiając w głowę swoim przeciwnikom. Zostało ich już tylko siedmiu. Czas jakby przyspieszył i chłopak zaczął biegać w niewyobrażalnie szybkim tempie, co chwila chwytając jednego ze strażników i odsuwając się na parę metrów w tył, wgryzał się w jego szyję, powodując tym głośny i pełen bólu krzyk. To tempo chyba nie tylko mnie skołowało, bo nasi wrogowie jakby nie rozumieli, co się właśnie dzieje i przestali walczyć. Tym samym ułatwili mojemu synowi walkę i już po dosłownie dziesięciu sekundach cała siódemka leżała martwa. Czkawka jak gdyby nigdy nic, przeszedł obok martwych ciał z anielskim uśmiechem i stanął tuż przed nami.
-To co, uwalniamy je wszystkie i spadamy? -zapytał jak gdyby nigdy nic.
-Człowieku, zabiłeś z osiemnaście czy dwadzieścia osób! -krzyknął podekscytowany Mieczyk. -Naucz mnie tego. -rozmarzył się.
Po chwili został solidnie uderzony przez siostrę.
-Ogarnij się jaczy zadzie.
Już po chwili zaczęli się kłócić i wyzywać. Wywróciłem oczami i ponownie całą swoją uwagę skupiłem na Czkawce.
-To co, od teraz mówić na ciebie szatan, czy może aniołek? -zachichotała do niego zalotnie Elina.
-Gdzie ty w nim widzisz anioła? -zapytałem nie rozumiejąc.
-Oj no zobacz Stoik jaki on jest słodziaśny i niewinny.
Pomimo głośnych protestów chłopaka, Elina złapała go za policzki i zaczęła tarmosić.
-No już, już kochanie. -zaczął ją odganiać Czkawka, a gdy ta się uspokoiła, wyjął z lewej kieszeni drobny nożyk. -Trzeba uwolnić te smoki i spadać stąd.
Nagle znikąd z niesamowitą prędkością zaczął lecieć sporych rozmiarów nóż w stronę głowy Eliny. Już miałem coś mówić, jakoś zareagować, ale to wszystko działo się tak szybko, że zanim otworzyłem usta, mój syn podniósł prawą dłoń i zatrzymał lecącą broń między swoimi palcami. Rękojeść noża całkowicie przylegała do jego wierzchniej strony dłoni, a ostrze było pomiędzy środkowym, a serdecznym palcem. Moje serce zaczęło bić sto razy szybciej.
-Myślałem, że będziesz bardziej uważać. -powoli Czkawka odwrócił się w stronę, jak się okazało Viggo. -Dobrze wiesz, że jestem od ciebie o wiele bardziej potężniejszy.
Chłopak dał swój nóż Elinie i szepnął coś do jej ucha. Ta pokiwała szybko głową i pobiegła na sam koniec tego pomieszczenia. Spojrzałem w jej stronę i zauważyłem, że zaczęła grzebać przy kłódce. Czy ona chce..
-Co z tego i tak będę walczył! -rozległ się krzyk Viggo.
Już sam nie wiem, gdzie patrzeć. Oba wampiry zaczęły krążyć wokół siebie, jakby czekając na ruch przeciwnika. Po chwili z końca sali, z klatki wybiegła wściekła Nocna Furia. Razem z młodymi Wandalami rzuciliśmy się na ziemię, modląc, aby darowała nam życie, ale ona pobiegła w stronę Czkawki.
-Grrrraaooo! -chłopak ryknął coś niezrozumiałego do smoka.
Ten natychmiast zawrócił i pobiegł w stronę Eliny, która zdążyła otworzyć już klatkę z chyba swoim smokiem i zabrała się za otwieranie kolejnej, w której był kolejny Śmiertnik. Kiedy jej się to udało, powoli wyciągnęła przed siebie dłoń i cicho coś szeptała do smoka. Ten ją chyba rozpoznał, bo od razu się uspokoił i spokojnie wyszedł z klatki. Szybko udała się do kolejnej, ostatniej klatki, tym razem z Koszmarem Ponocnikiem. W tym samym czasie Czkawka rozpoczął atak na przeciwnika. Najpierw zaczęli okładać się pięściami, ale już na pierwszy rzut oka było widać, ze Czkawka się z nim cacka i to bardzo. Jakby chciał kupić nam więcej czasu, tylko po co? Elina wyprowadziła z klatki ostatniego smoka i spojrzała się na Czkawkę. Ten, w czasie walki podniósł kciuk do góry i ponownie zaczął atakować coraz to bardziej osłabionego i zmęczonego przeciwnika.
-Dobra, Stoik, ty i Mieczyk idziecie na Koszmara. -wskazała ręką wielkiego, czerwonoczarnego smoka. -Śledzik i Sączysmark na tego Śmiertnika, a Astrid i Szpadka na Safirę.
-A ty? -zapytałem.
-Ja i Czkawka będziemy na Szczerbatku. -zaczęła nas pośpieszać. -Dalej, dalej spadamy.
Zbliżyłem się powoli do smoka, a ten zniżył swoje ciało, jakby ułatwiając mi wejście na siebie. Przełamałem swój strach i chcąc jak najszybciej odlecieć stąd, wsiadłem na niego. Po chwili wszyscy byliśmy już na smokach. Ostatni raz spojrzałem na walczącego syna i nie wiedząc jakim cudem, ale walka już się rozstrzygnęła. Czkawka trzymał mocno za barki Viggo i pił jego krew. To tak wampir z wampira może? Elina coś szepnęła do Szczerbatka i ten strzelił swoją plazmą w sufit, robiąc przy tym ogromną dziurę. Szybko przez nią wylecieliśmy i powoli wzbijaliśmy się coraz to wyżej. Tylko teraz jedno nie dawało mi spokoju.
-A co z Czkawką? -zapytałem.
Po chwili usłyszałem głośny wybuch i od razu spojrzałem w tamtą stronę. Zobaczyłem czarną Nocną Furię, która dwoma pociskami zatopiła cały ten statek. Niczym błyskawica leciała w naszym kierunku, a gdy tylko nas wyprzedziła, wzbiła się jeszcze wyżej i lecąc do góry nogami, gdy tylko znalazła się nad Eliną, przemieniła się. Czkawka delikatnie spadł na grzbiet swojego smoka, po czym przytulił mocno Elinę do siebie.
-To gdzie teraz kochanie? -zapytała czule Elina, opierając się o chłopaka.
-Na wyspę Słońca.
Powiedział, po czym oparł swój podbródek o jej ramię i oboje patrzyli przed siebie.

***

O matko myślałam, że już nigdy nie skończę tego rozdziału. Mimo że jest długi (2278 słów) i jest w nim sporo akcji, to jakoś nie specjalnie mi się podoba. Pisząc go miałam taką migrenę, że połowa pomysłów mi wyleciała z głowy, a drugiej połowy nie umiałam jakoś dobrze opisać. Co to zwykły ból głowy potrafi zrobić z człowiekiem XD. Mam tylko nadzieję, że chociaż Wam się jakoś spodobał ten rozdział. Do czwartku <3

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz