Rozdział 19

2.5K 170 1
                                    

Pov. Stoik

Spotkałem rano w kuchni Albrechta, który przygotowywał nam śniadanie. Gotowanie jest chyba jego pasją, bo naprawdę wiele wolnego czasu na to poświęca. Całe to pomieszczenie wypełniał aromat świeżo upieczonego chleba i również pieczonego mięsa. Cudowny zapach, aż zrobiłem się jeszcze bardziej głodny. Mam nadzieję, że będzie równie wspaniale smakowało jak pachnie.
- Jak minęła ci pierwsza noc tutaj, przyjacielu?- zapytał Albrecht, zaraz po tym jak tu wszedłem.
-Bardzo dobrze. Chyba z tych wieczornych emocji szybko zasnąłem, bo nie pamiętam, aby potem dalej grzmiało.- odpowiadam zgodnie z prawdą.- Tak bardzo hałasuję, że mnie usłyszałeś?
Zaciekawiło mnie to, bo starałem się robić jak najmniej hałasu, gdy poruszałem się po chacie. Myślałem, że mi o wyszło, ale jak widać chyba nie do końca. Usiadłem przy stole na swoim wczorajszym miejscu i patrzyłem się jak Albrecht wyciąga chleb z kamiennego paleniska. Położył go ostrożnie na drewniany blat.
-Prawie nie było cię słychać, jeśli o to się martwisz.- odpowiada, odwracając się do mnie przodem.- Wiesz, jak mieszkało się parę lat z wampirem, który uwielbiał robić sobie wycieczki bez uprzedzenia, to trzeba było się wsłuchiwać w każdy dźwięk w domu. -tłumaczy, widząc moje zdziwienie.
Mieszkał z nim? Ze Smoczym Jeźdźcem i najprawdopodobniej moim synem? No nie powiem, naprawdę się zdziwiłem. A może to właśnie wyspa Łupieżców była tą wyspą, od której zaczęła się jego działalność i tą samą, o której mówił nam Johann. Tylko ciekawe czemu nazwał go wtedy synem, skoro jak dobrze pamiętam Albrecht nie miał nigdy żadnej dziewczyny, a tym bardziej żony. A może to ja się pomyliłem i on nie jest moim synem. Za dużo jest niewiadomych, już niczego nie jestem pewien. Muszę się w końcu odważyć i porozmawiać z tym Jeźdźcem, albo podpytać wodza Łupieżców.
-On jest twoim synem? - zapytałem wprost, nie owijając w bawełnę.
Muszę być pewien czy to Czkawka. Po prostu muszę. Nie ma co ukrywać, brakuje mi go, nawet jeśli nie traktowałem go jak członka rodziny. Żałuję tego od czasu jego ucieczki. Albrecht tylko zaśmiał się cicho z mojego pytania i skrzyżował ręce na piersiach. Wyglądał jakby myślał nad odpowiedzą. Nie dziwię mu się, po tym co wczoraj pokazał ten chłopak można uznać, że albo jest nadzwyczaj odważny albo szalony. Może się go wstydzi? Znów zbyt wiele pytań bez odpowiedzi. Chociaż przeraziło mnie jego nad wyraz lekkie podejście do tego, że ma spalone pół boku. Jakby to nie było nic groźnego.
-Nie jest, ale jesteśmy ze sobą tak bardzo zżyci, że traktujemy siebie jak rodzina.-odpowiedział, po czym szybko zmienił temat.- Byłem rano przejść się po wiosce i ocenić ilość szkód. Kilka chat wymaga odnowienia, a dwie trzeba całkowicie od nowa wybudować. Myślę, że dobrym pomysłem będzie zaangażowanie twojej młodzieży. Może się czegoś nauczą.
-To dzisiaj będą pomagać w naprawie osady. Nauczą się dbać nie tylko o swoje rzeczy, ale również o rzeczy innych. Muszą mieć szacunek, to może wtedy zastanowią się dwa razy, zanim coś zniszczą.- mówię.
Widać gołym okiem, że nie chce o nim rozmawiać, więc nie drążę tematu. Ale muszę mu przyznać rację, pomysł z wzięciem ich do odbudowy chat, niech zobaczą i porozmawiają z tymi ludźmi o utracie domu. Możliwe, że docenią ludzką pracę i zaprzestaną głupich żartów. Nagle, bez żadnego szmeru wszedł on, ubrany w brązowe spodnie i owiniętą koszulą na brzuchu. Bez słowa poszedł wziąć kubek z szafki i nóż z blatu. Ciekawe po co mu to?
-Jak tam się czujesz, Młody?- zapytał Albrecht, nie odpowiadając na moją wypowiedź.
-Bywało gorzej.- Jeździec wzruszył tylko ramionami, patrząc się przez chwilę pustym wzrokiem w ścianę.- Jak Szczerbatek się naje, to pójdziemy polatać.
Nabrał kubek wody z beczki i ruszył w stronę wyjścia z kuchni.
-Także dzisiaj na mnie nie licz. Może pojawię się wieczorem.- dodał tylko, po czym nie patrząc na nas wyszedł.
-O co mu chodzi?- pytam, czemu mamy na niego nie liczyć.
-Wiesz, odbudowa chat czy szkolenie tych twoich głąbów. To miał na myśli.
Faktycznie, była o tym wczoraj mowa. Rozmawialiśmy jeszcze parę minut, kiedy dołączył do nas Pyskacz i mogliśmy spokojnie zjeść wspólnie śniadanie. Całkiem niezłe, chociaż lekko za ostro doprawił mięso, a do chleba dodał za dużo soli. Ale nie będę narzekał. Jak widać kowalowi musiało bardzo smakować, bo wziął już trzecią dokładkę. Po śniadaniu razem z Pyskaczem posprzątaliśmy, a Albrecht poszedł zobaczyć, czy Jeździec już poleciał. Kiedy po dosłownie chwili wrócił, znałem już odpowiedź. Wódz Łupieżców zabrał nas do domu dzieciaków, abyśmy im przekazali co mają robić. Będąc na dworze widziałem zniszczone domy. Współczułem tym ludziom, bo znam ich ból, sam miałem raz całkowicie zniszczoną chatę w wyniku burzy. Bez pukania weszliśmy do domu młodzieży. Pierwsze co rzucało się w oczy, to totalny bałagan.
-Co wy najlepszego tu wyrabiacie?!- krzyczę na nich.- Już absolutnie odebrało wam rozum, że nawet o tymczasowy dom nie dbacie?!
Zdenerwowałem się i to bardzo. Całkowity brak szacunku.
-Niech się wódz nie spina, ogarniemy to.- mówi całkowicie spokojny Sączysmark.
Ręce mi opadają, gdy na nich patrzę. Chłosta pięć razy dziennie jako kara. Chociaż i tak by to nic nie dało. Mamy tylko nadzieję, że Albrecht nie będzie zły na mnie. W końcu jak gdyby nie patrzeć to odpowiadam za nich.
-Macie pomagać dziś w odbudowie domów mieszkańców. Chcę, abyście to zrobili porządnie, bo będziecie robić to tak długo, dopóki nie będzie zadowalającego efektu.- informuję ich zły.
Od razu było słychać salwę jęków niezadowolenia i sprzeciwy. Kim oni są, aby sprzeciwiali się mojemu rozkazowi. Wódz mówi, a reszta słucha i wykonuje. Chyba sytuacja z nimi jest gorsza niż myślałem.
-Mogę zawsze poprosić Smoczego Jeźdźca o pomoc, skoro wy nie chcecie.- mówi smutno, ale podchwytliwie Albrecht.
Cwaniaczek. Dobrze wie, że oni go uwielbiają i marzą o spotkaniu z nim. Że też sam na to nie wpadłem. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów przez niego pojawił u bandy Smarka ogromny entuzjazm. Rozpoczęła się fala pytań. Czy on tu jest, kiedy go poznamy, jak to możliwe. Wódz Łupieżców cierpliwie odpowiadał na ich pytania, po czym na koniec dodał.
-Jeśli zrobicie to, o co was Stoik poprosił i pomożecie, to go poznacie. -powiedział z ciepłym uśmiechem.
Dzieciaki wybiegły jak z procy z domu. Przez okno obserwowałem ich razem z Albrechtem i Pyskaczem. Faktycznie, pobiegli do pierwszego zniszczonego domu i gadali z jego mieszkańcami. Śledzik z Sączysmarkiem pobiegli po materiały, które jak się dowiedziałem, były już uszykowane w twierdzy. Nie minęło pięć minut, a żwawo zabrali się za pracę.
-Podziwiam cię.- mówi szczerze kowal. -Nikt z nas by nie wpadł na taki podchwytliwy pomysł.
-Lata praktyki.- śmieje się Albrecht, dając mi delikatnie z łokcia w bok, przypominając lata wojny między nami.
Sami również zabraliśmy się za pomoc. Pyskacz pomagał w kuźni przy robieniu wszelkich gwoździ i innych metalowych pierdołek, a ja razem z Albrechtem pracowaliśmy ramię w ramię. Jak za dawnych lat. Godziny leciały niczym minuty, a ja nie miałem czasu nawet na myślenie. Było dużo pracy. Każdy mieszkaniec wioski miał swoje zajęcie. Kobiety pilnowały dzieci, aby te nie przeszkadzały. Można powiedzieć, że mają łatwą robotę i połowa z nich mogła by też pomóc. Nic bardziej mylnego. Otusz, w ich wiosce jest naprawdę dużo dzieci, co za tym idzie, dużo osób musi się nimi opiekować. Mężczyźni byli podzieleni na grupki. Byli ludzie od łowienia ryb, ścinania drzew, przynoszenia materiałów, oporządzania zwierząt, ogrodu. Dzięki świetnej organizacji i wielkiemu zapałowi bandy Smarka skończyliśmy późnym popołudniem. Chaty naprawione, jedzenie w spiżarni, czego chcieć więcej.  Wracaliśmy w trójkę zmęczeni pracą do chaty Albrechta, kiedy to nagle podbiegła do nas moja młodzież. Cali brudni i przepoceni, ale z uśmiechem na ustach pytali Albrechta, czy teraz mogą go poznać. Ku mojemu zdziwieniu, zaprosił ich do swojej chaty i poprosił, aby poczekali tu na niego. Rozgościli się w salonie zaczynając rozmowy na swoje tematy, a my udaliśmy się do kuchni, aby w spokoju porozmawiać.
-Myślisz, że jeszcze dziś wróci?- pytam obawiając się, że przez brak swojej nagrody banda Sączysmarka zacznie rozrabiać.
-Na pewno, zawsze wraca.- odpowiada pewny swoich słów Albrecht.
Jak na zawołanie z hukiem coś wylądowało w centrum osady, około dziesięciu metrów przed naszą chatą.

Wszystko jest możliweOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz